Najciekawsze w oglądaniu meczu Lecha Poznań z Hapoelem Beer Szewa było liczenie złych zagrać wszystkich ofensywnych graczy Lecha Poznań. Velde z Marchwińskim narzucili wysokie tempo punktowania w klasyfikacji “ło matko, co on zrobił”, ale rezerwowi Citaiszwili czy Amaral nie zamierzali składać broni. Efekt? Nawet z dość przeciętnym Hapoelem lechici tylko bezbramkowo zremisowali.
Momentami mieliśmy wrażenie, że oglądamy nie mecz Lecha z Hapoelem, a wycinki meczów Lecha z Legią i Lecha z Austrią Wiedeń zebrane w jedno spotkanie. Ze starcia z wiedeńczykami dostaliśmy te fragmenty, w którym na boisko robiło się przedziwnie dużo miejsca i wyglądało to jak podwórkowe granie, gdzie każdy broni i każdy atakuje. A ze starcia z ostatniego weekendu realizator powycinał te długie chwile, w których ekipa van den Broma miała piłkę, rozgrywała ją sobie pod polem karnym przeciwnika, ale za nic w świecie nie wiedziała jak dostarczyć piłkę na pozycję do strzału.
Pewnie mecz wyglądałby inaczej, gdyby już w drugiej minucie przyjezdni objęli prowadzenie. Pogubiła się defensywa Lecha, piłka trafiła do Hameda, ale ten nieznacznie pomylił się przy strzale w kierunku dalszego słupka. A później Lech ten mecz… Cholera, czy słowo “kontrolował” będzie odpowiednie? Bo kontrolujesz sytuację, gdy ta wygląda tak jak ty chcesz. A poznaniacy mieli problem z tym, żeby robić to, co sobie założyli. Owszem, mieli piłkę częściej, częściej też oddawali strzały, przeważali pod względem piłek zagranych w pole karne. Ale czy którąś z okazji lechitów możemy nazwać setką? Taką jak miał chociażby Amaral z Legią? No nie.
Było sporo strzałów z dystansu, niemniej to był próby wynikające często z tego, że gospodarze nie mieli pomysłu jak wepchnąć piłkę do Ishaka przed bramkę. Problemem była też dyspozycja ofensywnych graczy Kolejorza. Skóraś nie miał przestrzeni na te woje rajdy. Velde dzisiaj wylosował swoją fatalną wersję. Marchwiński… Ech. Ci dwaj ostatni urządzili sobie wyścig o to, kto bardziej zirytuje kibiców przy Bułgarskiej. Velde tracił piłkę przy dryblingu, Marchwiński odpowiadał stratą przy próbie podania. Norweg psuł dwa rajdy, wychowanek Kolejorza odpowiadał dwoma podaniami do nikogo. Velde kiwał w kierunku własnej bramki, Marchwiński odpowiadał kontrą wyprowadzoną w tempie żółwika Franklina.
Ostatecznie ten świetny pojedynek na indolencję piłkarską postanowił zakończyć van den Brom i obu zdjął z boiska po godzinie grania.
I po przerwie niby Lech też szukał tego samego – piłka od lewej, do prawej, od prawej, do lewej, wrzutka i strata. Później znów minuta klepania przed bramką, by ostatecznie zagrać do Ishaka otoczonego trzema obrońcami. I co ten biedny Szwed miał tam wymyślić. Swoją drogą – jeśli będziecie oglądać gdzieś powtórkę tego spotkania, to zerknijcie na reakcję Ishaka na każde zagranie Velde. Przypuszczamy, że postawa kapitana Lecha odzwierciedlała nastroje każdego poznańskiego fana.
Kolejorz krążył wokół ten izraelskiej konserwy, ale nie mógł znaleźć otwieracza. Pukał, stukał i nic z tego nie wychodziło. Za to Hapoel dwukrotnie był bliski strzelenia gola po kontrach. Jedno z pudeł przyjezdnych byłoby pewnie pudłem całej kolejki Ligi Konferencji, ale chłopa, który nie trafił do bramki z dwóch metrów, uratował sędzia liniowy z chorągiewką sygnalizującą spalonego.
Z ławki van den Brom posyłał kolejnych rezerwowych – Citaiszwilego, Amarala, Kwekweskiriego, Sobiecha (?!), ale najgroźniejszą akcję Lechowi wykreował Pan Przypadek, gdy piłka szczęśliwie spadła pod nogi Dagerstala, ale ten w doskonałe sytuacji nie trafił nawet w bramkę.
Czy Hapoel był tu do puknięcia? Oczywiście, że był. W pierwszej połowie goście mieli problemy z wymienieniem dwóch-trzech podań z rzędu, poza tą szansą z samego początku meczu nie wykreowali sobie nic. Po przerwie straszyli już głównie kontrami. To nie była kapela lepsza od Austrii Wiedeń. I tym bardziej szkoda, że Lech u siebie nie potrafił wygrać. Bo przy zwycięstwie byłby już na naprawdę bardzo dobrej pozycji do tego, by w pucharach grać jeszcze wiosną.
Lech Poznań – Hapoel Beer Szewa 0:0
CZYTAJ WIĘCEJ O LECHU:
- Szaraczek nabiera kolorów. Droga Skórasia do udowodnienia, że nie jest jednym z wielu
- Zagadka Kristoffera Velde
Fot. Newspix