Reklama

Zagadka Kristoffera Velde

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

16 września 2022, 12:30 • 6 min czytania 36 komentarzy

Kristoffer Velde na boiskach ligowych? Gol i asysta w piętnastu meczach. Ten sam Kristoffer Velde w pucharowych konfrontacjach? Pięć goli i trzy asysty w dziesięciu meczach. Skrzydłowy Lecha to jedna z największych zagadek obecnego sezonu. Norweg nie zna stanów pośrednich. Albo strzela, albo irytuje. Albo chcesz go przekląć, albo ręce same składają ci się do oklasków. Albo widzisz kozaka, albo badziewiaka.

Zagadka Kristoffera Velde

To on otworzył wynik w 19. sekundzie rewanżu z Karabachem. Z Dinamo Batumi dał dwie asysty – napędził akcję Skórasia po wygraniu przebitki w środku boiska i posłał prostopadłe podanie do Amarala pomiędzy dwoma rywalami. W rewanżu z Vikingurem wypatrzył Ishaka w polu karnym dobrą wrzutką (asysta) i przytomnie wbiegł na podanie Pereiry (gol). W starciu z Dudelange przy Bułgarskiej otworzył wynik efektownym strzałem z linii pola karnego. Wreszcie – ustrzelił dwa gole przeciwko Austrii Wiedeń, gdy wszedł na dwa ostatnie kwadranse meczu. I to przy stosunkowo niewielkim współczynniku xG, który wynosił zaledwie 0,36. Ofensywny konkret oferuje co 72 minuty. To rewelacyjny bilans.

A jednocześnie to wcale nie tak, że gra Kristoffera Velde zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Że nagle przeskoczyło mu coś w głowie tak, jak nie mogło przeskoczyć Zielińskiemu. Wciąż jest tym samym piłkarzem, który potrafi doprowadzić kibica do szału.

Absurdalnym i przekombinowanym dryblingiem.

Podaniem, w którym nie ma ani tempa, ani precyzji.

Reklama

Wszechobecnym chaosem, cechującym większość jego poczynań boiskowych.

Przecież nawet wczoraj przy swojej pierwszej bramce skiepścił przyjęcie piłki. Potem sprytnie się uratował, robiąc coś na wzór rulety, czym wypracował sobie pozycję strzelecką. Mimo że został jednym z bohaterów wieczoru, grał to samo, co zawsze. Po pół godziny gry miał na koncie tyle samo podań, co bramek, podejmując przy tym sześć prób dryblingu.

Pół roku kompletnego rozczarowania

Kiedy Velde trafiał na Bułgarską, wydawało się, że „Kolejorz” wszystko rozegrał wzorowo. Sprzedał już Jakuba Kamińskiego za ogromne pieniądze do Wolfsburga, a jednocześnie zostawił go do końca sezonu, dając sobie czas na to, by jego potencjalni następcy zaaklimatyzowali się, okrzepli, weszli na swoje optymalne obroty. Velde miał poznać się z ligą i zacząć robić w niej to, co w Norwegii. Ba Loua miał z kolei wygaszać swój proces adaptacyjny. W odwodzie byli jeszcze Skóraś, wówczas wciąż do oszlifowania czy Jan Sykora – wypożyczony do Viktorii Pilzno, dziś już oddany definitywnie.

Choć Lech nie lubi sypać groszem, to na nowych skrzydłowych go nie szczędził. I Ba Loua, i Velde, kosztowali go przecież ponad bańkę. Wyszło tak, że obaj za wiele nie wnosili, a jednocześnie zachwycały inne, znacznie tańsze nabytki Lecha Poznań. Maciej Skorża chętniej wystawiał na skrzydle Dawida Kownackiego, który może zagrać na każdej pozycji w ofensywie. Większymi notowaniami w tej dwójce cieszył się Iworyjczyk, który przynajmniej miewał przebłyski. Velde został niemalże schowany do szafy. Zagrał na starcie cztery mecze w wyjściowym składzie, nieźle pokazał się z Bruk-Betem, tak jak i cały Lech, a potem aż do końca sezonu uzbierał ledwie 86 minut. Zdarzyło się nawet, że Skorża nie wziął go do kadry na spotkanie z Legią, tłumacząc to względami taktycznymi.

Skrzydła, które w teorii zostały dość logicznie zabezpieczone, stanowiły największy problem Lecha w sezonie mistrzowskim.

Więcej asyst niż Velde uzbierali Milić czy Satka.

Reklama

Z jednej strony nikt od niego nie oczekiwał cudów – miał po prostu bezboleśnie przejść półroczny okres aklimatyzacyjny. Z drugiej – nikt też nie oczekiwał, że będzie aż tak bezużyteczny. Nie piłkarz, na którego trzeba było wydać tak duże pieniądze. Przychodził z opinią gościa, który potrafi kiwać. – Velde nie ma brazylijskiego pokrętła w nodze. Ale ma pozytywną bezczelność. Nie zniechęca się, jest bardzo szybki i widać, że po prostu lubi wchodzić w pojedynki w ofensywie. Jeśli dostanie swobodę, nie będzie słyszał z ławki trenerskiej „nie kiwaj!”, to myślę, że będzie to robił też w Polsce. Gra Haugesund opierała się głównie na nim i to przekładało się na gole oraz asysty – mówił o nim Paweł Tanona, ekspert od ligi norweskiej.

Potwierdzały to statystyki – nikt w Eliteserien nie podejmował większej liczby prób dryblingów niż właśnie Velde. I nawet mimo ich niewielkiej skuteczności, było to obietnicą czegoś dobrego, bo przecież zdolni dryblerzy to w Ekstraklasie wartość deficytowa.

Widząc to, jak pokracznie wygląda drybling Norwega w Ekstraklasie, można się było tylko uśmiechnąć.

Szansa od John van den Broma

Od początku tego sezonu braków kadrowych nie dało się już przykryć Kamińskim, który wyjechał do Wolfsburga, czy Kownackim, którego Lech – mimo chęci samego piłkarza – nie zdecydował się wykupić z Fortuny. W najważniejszych meczach „Kolejorz” grał Skórasiem (wtedy jeszcze postrzeganym jako kompletnie jednowymiarowy piłkarz, jego przemiana to temat na osobną opowieść) i Velde właśnie, na którego odważnie postawił van den Brom. Posłanie go do boju na Karabach wyglądało jak desperacja – ofensywę Lecha miał ciągnąć gość zawodzący, nieoszlifowany, niefunkcjonujący ani jako część drużyny, ani indywidualność. Jednocześnie do dyspozycji był wtedy jeszcze Ba Loua, który może nie wciągnął ligi nosem, ale pokazał znacznie więcej.

Van den Brom tłumaczył, że postawił na Norwega, bo ten w jego oczach gwarantował większe zabezpieczenie defensywy. Tylko w teorii, bo Karabach hasał sobie wówczas skrzydełkiem Velde, który za bardzo nie pomagał, dawał się ogrywać, spóźniał się z asekuracją, nie wracał na czas. Miejsce w składzie utrzymał, a potem przyszły ofensywne konkrety, które są jego największym argumentem. Ale nawet i po „przemianie” zawodnika nie cieszy się on nieograniczonym zaufaniem. We wczorajszym meczu van den Brom wolał posłać na skrzydło Filipa Szymczaka, co było pomysłem dość karkołomnym i ostatecznie nie wypaliło.

Bo to nie tak, że oglądamy w ostatnich tygodniach odmienionego Velde. On wciąż gra to samo, co wcześniej – tylko że znacznie częściej mu wpada. Kiwa, często bez celu? No tak. Jest chaotyczny? Jeszcze jak. Nie zauważa kolegów? Niezaprzeczalnie. Podejmuje złe wybory? Niekiedy nawet bardzo złe. Oglądając go podczas meczu trudno się nie irytować. Zresztą wymowna jest statystyka, którą już przytaczaliśmy – nawet w spotkaniu z Austrią Wiedeń Velde zanotował taką samą liczbę podań, co bramek.

Przeciwwagę dla pucharowych występów stanowi liga, której skrzydłowy nie notuje już konkretów (ma na koncie tylko gola strzelonego Lechii). Znacznie częściej pokazywał w niej tę drugą twarz. A to w meczu ze Stalą pozorował krycie Piotra Wlazło, który korzystając z okoliczności, sieknął sobie bramkę. A to w meczu z Wisłą Płock strzelił z kilku metrów w bramkarza, mając masę czasu i miejsca. A to z Zagłębiem absurdalnie spowolnił dobrze zapowiadający się kontratak. No i tracił piłki. Źle podawał. Gubił się.

Skuteczność dryblingów Velde to w tym sezonie ligowym 51,3%. Więcej pojedynków defensywnych i ofensywnych przegrywa, niż wygrywa. Traci średnio dziesięć piłek na mecz, z czego trzy na własnej połowie. Według statystyk, co druga aktywność Norwega na boisku kończy się fiaskiem. Jeśli rozłożymy na czynniki pierwsze jego wszystkie boiskowe aktywności, dostaniemy obraz piłkarza, który częściej przeszkadza niż pomaga.

Ale nawet i w tych okolicznościach żaden trener nie będzie kręcił nosem na zawodnika, który daje tyle konkretów. Przymknie oko nawet wtedy, gdy znów rozpocznie pokraczne tańce na skrzydle albo potknie się na piłce. Bo Velde to nie tylko niezwykle niechlujny zawodnik. To także jeden z największych bohaterów pucharowej przygody Lecha Poznań. W pełni na to miano zasłużył. 

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ: 

Fot. Newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

36 komentarzy

Loading...