Kiedy Lechia Gdańsk po raz ostatni wygrywała mecz ligowy (a w zasadzie jakikolwiek mecz, bo innych już nie miała okazji grać), wyczekiwaliśmy pierwszego gola Roberta Lewandowskiego w koszulce FC Barcelony, w dodatku w meczach sparingowych, bo najmocniejsze ligi nie wznowiły jeszcze rozgrywek. Piłkarska Polska żyła też drugą porażką z rzędu Lecha Poznań na własnym stadionie. Na ulicach królowały szorty i zwiewne sukienki. I moglibyśmy tak wymieniać, ale zmierzamy do tego, że było to tak dawno temu, że dziś na Wybrzeżu do punktu wyrwanego chimerycznej Jagiellonii Białystok podchodzi się jak do sporego sukcesu.
Sześć ostatnich meczów, w których Lechia wymęczyła ledwie punkt z Wartą, a np. przegrała z grającą w osłabieniu Miedzią, zostawiło dość trwały ślad. Mieli tego świadomość również goście z Podlasia, gdyż do dzisiejszego spotkania podeszli bez cienia respektu dla rywala. Raczej tak, jakby właśnie odbywali wycieczkę do klubu z niższej ligi w ramach Pucharu Polski, a nie na stadion niedawnego pucharowicza, który nie był pozbawiony argumentów w starciu z Rapidem Wiedeń (sami musieliśmy sobie przypomnieć, że tak było). Efekt był w zasadzie natychmiastowy, bo o ile jeszcze z pierwszego podania Guala nie skorzystał Imaz, o tyle chwilę później Romanczuk siadł na de Kampsa, pokazując mu, kto jest basiorem, a kto pipolokiem, i pierwszy z Hiszpanów cieszył się z gola.
Lechia Gdańsk – Jagiellonia Białystok 2-2. Co się dzieje z Nalepą?
Gual pokręcił Nalepą jak pierwszym lepszym drewniakiem, a potem zmieścił piłkę obok Kuciaka. I tu może na chwilę się zatrzymamy, bo chyba najwyższa pora kompletnie zdjąć parasol ochronny znad głowy Nalepy. Bo to generalnie nie jest – jak napisaliśmy – pierwszy lepszy drewniak, a przynajmniej wcześniej nim były piłkarz Ferencvarosu nie był, a ostatnio nie tyle dostosowuje się do poziomu zespołu, co ciągnie go w dół. Mamy wrażenie, że właśnie ze względu na niezłą opinię, na którą zapracował sobie w poprzednich sezonach (a był jednym z lepszych stoperów w lidze), uwaga skupiała się na Malocy, Tobersie czy bocznych obrońcach, a jemu dostosowało się, również u nas, stosunkowo najmniej. No więc najwyższa pora powiedzieć wprost, że w obecnych rozgrywkach to pewnie jeden z trzech-pięciu najgorszych środkowych defensorów w całej lidze i dzisiejszy mecz, w którym podaniem czy dryblingiem minąć można było go z łatwością, tylko to potwierdził.
Wracając do meczu, tak jak rozumieliśmy to, iż Jaga rzuciła się Lechii do gardła, tak trudniej ogarnąć oddanie pola, gdy była już na prowadzeniu. Trudno wskazać może jeden moment, w którym gospodarze uwierzyli, że nie muszą dziś przegrać, ale krok po kroku, akcja po akcji, dochodzili do okazji strzeleckich, a przeciwnicy stawali się coraz bardziej nieśmiali. Brak gola do przerwy dla Paixao i spółki to w dużej mierze zasługa czujności Alomerovicia, ale już w drugiej połowie nawet bramkarz Jagi był bezradny w obliczu uderzeń wspomnianego Portugalczyka.
Pierwszego po przytomnym podaniu Kubickiego, który wykorzystał przewagę w środku polu i fatalne ustawienie defensywy gości.
Drugiego po rzucie karnym, który został podyktowany za rękę Nasticia, który wyrasta na czołowego sabotażystę w zespole z Białegostoku.
Obie sytuacje przedzielała jednak kolejna bramka dla Jagi i znów uwagę zwraca łatwość, z którą minięta została defensywa gdańszczan, bo Prikryl rzucił piłkę z głębi pola, a Imazowi zostało tylko strzelić gola. A to robić potrafi i naprawdę ciekawie zaczyna wyglądać “hiszpański wyścig” o miano snajpera numer jeden w ekipie z Podlasia. Był taki moment w poprzednim sezonie, że trudno w Jadze było znaleźć cokolwiek, czym można się było ekscytować (no, może ewentualnie poza udanym wejściem Matysika do seniorskiej piłki), więc dziś doceniamy takie rzeczy.
W końcowej fazie meczu nieco lepiej wyglądała Lechia, groźniejszą okazję wypracowała sobie Jaga, ale remis wydaje się dość sprawiedliwy. Goście na pozycję w tabeli narzekać specjalnie nie mogą, nawet jeśli chciałoby się mieć na koncie kilka punktów więcej, a Lechia w związku z przerwą na kadrę do meczu z Pogonią w Szczecinie przystąpi po dwóch miesiącach bez wygranej.
Może chociaż z trenerem?
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Grał tak, że pytali: „Na czym on jedzie?!”. Tak Łęgowski dorósł do kadry
- O Cichej znowu ma być głośno. Ruch zawraca z piekła
- Napędzany przez złość, dynamit w nogach. Skąd wziął się Jakub Myszor
- Jean Carlos: Kiedy wyjeżdżaliśmy do Europy, pukali się w głowę. Później witali nas jak legendy