Reklama

Wielkie nerwy i wielkie szczęście. Polska 3:2 USA

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 września 2022, 23:56 • 8 min czytania 50 komentarzy

Mecze reprezentacji Polski z Amerykanami niezmiennie przynoszą emocje. Każdego rodzaju. Pamiętamy doskonale półfinał mistrzostw świata z 2018 roku, wygrany przez nas po tie-breaku. Pamiętamy też jednak tegoroczną porażkę w Lidze Narodów czy też przegraną w ćwierćfinale igrzysk z 2016 roku. Wiedzieliśmy, że nie będzie z nimi łatwo. I nie było. Ostatecznie jednak Polacy wygrali 3:2 i awansowali do półfinału mistrzostw świata!

Wielkie nerwy i wielkie szczęście. Polska 3:2 USA

W kiepskiej formie, ale nadal groźni

Jeszcze przed turniejem Amerykanie zdawali się być trzecim największym – po Francji i Polsce – faworytem do złota mistrzostw świata. Ale już na nim zawodnicy zza Oceanu nie zachwycili. Z Polską w fazie grupowej przegrali w czterech setach, a po wygranej pierwszej partii jakby zgaśli. Oczywiście, grali wtedy bez swojego lidera, rozgrywającego Micaha Christensona. Ten wrócił na dzisiejsze spotkanie, ale widać było, że – choć nie grał źle – nie jest w pełni sprawny. Udo miał opatrzone, często lądował na jednej, tej zdrowej nodze.

Po meczu z nami – mimo stosunkowo niskiego rozstawienia – trafili na reprezentację Turcji w meczu 1/8 finału. Wydawało się, że będzie to dla nich łatwy mecz, bo Turcy to w końcu europejski outsider. O ile ich kobieca reprezentacja jest jedną z najmocniejszych na świecie, o tyle ich koledzy po fachu sukcesy odnoszą co najwyżej w Lidze Europejskiej – rozgrywkach dla niżej notowanych reprezentacji z Europy. Na mistrzostwach świata reprezentacja Turcji grała po raz trzeci w historii. W 1966 roku zajęli 15. miejsce, w 1998 – 19.

Reklama

W teorii Amerykanie musieli ich ograć szybko i łatwo, w trzech setach. W praktyce? Prowadzili już 2:0, a potem przegrali dwie partie. W tie-breaku też przez chwilę było nerwowo, ale ostatecznie Turków odprawili. Mimo tego wszyscy oczekiwali naprawdę trudnego spotkania. W tym na przykład Nikola Grbić, który mówił nam:

– Myślę, że mecz z Turcją zwiększy ich morale. Bo jeśli wychodzisz z tak trudnej sytuacji, daje ci to spokój, że następnym razem też sobie poradzisz. Zdarzało mi się to wiele razy. Na przykład, kiedy wygraliśmy złoty medal na igrzyskach w Sydney. Przegrywaliśmy w meczu z Holandią 8:11 w tie-breaku [ćwierćfinał tego turnieju – przyp. red.], ale wygraliśmy go 16:14. Byliśmy niemal poza turniejem, a awansowaliśmy. To sprawiło, że wszystko co było potem, stało się znacznie łatwiejsze. Tego typu sytuacje działają jak przeciwciała na następny mecz. Dlatego myślę, że gdyby Amerykanie wygrali z Turcją w godzinę trzy do zera, to byliby łatwiejszym przeciwnikiem w czwartek.

O lekceważeniu rywala, mimo jego słabszej formy, nie było więc mowy. Bo Polacy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich dzisiejsi przeciwnicy w każdej chwili mogli się obudzić. Zadanie naszej kadry było proste – nie dopuścić do tego.

Jak oni grają!

Zaczęło się znakomicie. Właściwie cały pierwszy set to przewaga naszej kadry. Doskonale graliśmy w jego trakcie blokiem, którym zdobyliśmy cztery punkty. Amerykanie – ani jednego. Nasi reprezentanci świetnie spisywali się też na zagrywce. Zwłaszcza Jakub Kochanowski, który nabił w polu serwisowym kilka punktów z rzędu. I nic nie robił sobie ze starań rywali, by wybić go z rytmu. Gdy trener Amerykanów wziął przerwę na żądanie w środku jego serii, Kuba wrócił na boisko i znów zaserwował doskonale.

Po prostu nie było na niego mocnych. Podobnie jak i na innych Polaków.

Doskonałe zawody początkowo rozgrywali Bartosz Kurek i Kamil Semeniuk. To zresztą nie było nic nowego, ci dwaj to w tym turnieju zdecydowani liderzy naszej kadry. Świetnie funkcjonował też nasz środek. Czy to Marcin Janusz, czy Grzegorz Łomacz regularnie zagrywali piłkę do Mateusza Bieńka i Jakuba Kochanowskiego, a ci kończyli akcję za akcją. Ten pierwszy mnóstwo dokładał też w bloku, regularnie zatrzymując ofensywne zapędy rywali. Bardzo cieszyła nas też jeszcze jedna rzecz – że wreszcie świetny mecz rozgrywał Aleksander Śliwka.

Reklama

To w końcu o niego toczyło się najwięcej dyskusji. Nikola Grbić stawia na zawodnika ZAKSY Kędzierzyn-Koźle w pierwszej szóstce i uważa, że to doskonały gracz. Ale wielu twierdzi, że w jego miejsce do kadry powinien wskoczyć Tomek Fornal. I do tej pory w trakcie mistrzostw Śliwka raczej nie grał najlepiej, a jego zmiennik – wręcz przeciwnie. W pierwszym meczu z Amerykanami to właśnie przyjmujący Jastrzębskiego Węgla zdecydowanie ożywił naszą grę. Mimo tego jednak Olek pozostawał w pierwszej szóstce.

I dziś wreszcie pokazał, że potrafi grać na najwyższym możliwym poziomie. Świetnie przyjmował, doskonale omijał czy też obijał blok rywali. Grał zdecydowanie najlepszy mecz w tych mistrzostwach, a może i najlepszy w całym sezonie reprezentacyjnym. Jego postawa i kapitalna gra pozostałych Polaków dały nam wygranego pierwszego seta. Stosunkowo łatwo, do 20.

Wygrana wojna nerwów

Drugi był znacznie trudniejszy. Przede wszystkim – gorzej przyjmowaliśmy i nie zdobywaliśmy też tylu punktów blokiem czy zagrywką, a to były nasze dwa ogromne atuty w pierwszej partii. Przewaga przechodziła z rąk do rąk regularnie. Lepiej zaczęliśmy my – wciąż doskonale funkcjonował nasz środek, świetnie też spisywał się Marcin Janusz nie tylko w rozegraniu, ale choćby w polu zagrywki. Potem jednak urwała się płynna gra, a zaczęły nerwy. Mieliśmy też coraz bardziej widoczne problemy ze skończeniem akcji.

A po drugiej stronie? Rozkręcał się przede wszystkim Matthew Anderson, do tej pory raczej nie grający najlepiej na tym turnieju. A to przecież najlepszy atakujący poprzednich mistrzostw świata, gość, który od lat należy do grona czołowych siatkarzy świata. W dodatku w polu zagrywki dobrze spisywał się specjalista od tego elementu – Kyle Russell. My za to trafialiśmy serwisami w siatkę z regularnością godną podziwu. Amerykanie odskoczyli nam w samej końcówce po świetnym podaniu, było już 21:23. Wydawało się, że set jest stracony.

Ale wcale tak nie było.

Orlen baner

W pierwszym momencie zadecydowała doskonała praca naszego bloku. Wyblokowaliśmy dwa ataki rywali, trzeci trafił w antenkę. I było już 23:23. Warto tu zresztą docenić Nikolę Grbicia, który wcześniej wziął przerwę na żądanie, porozmawiał ze swoimi zawodnikami i wyraźnie ich uspokoił. Co prawda USA miało piłkę setową, ale atak skończył Olek Śliwka. Chwilę później fantastyczną akcję z obu stron skutecznie zakończył Kuba Kochanowski. Amerykanów uratował jeszcze Matthew Anderson, ale tylko na chwilę.

Bo nasi środkowi nie zamierzali tego tak zostawić. Najpierw znów skutecznie zaatakował Kuba Kochanowski, a po chwili Mateusz Bieniek… nie skończył swojej akcji. Tylko po to jednak, by po chwili skutecznie zablokować rywala. Polacy wygrali II seta 27:25, wygrywając wielką wojnę nerwów. Wydawało się, że wszystko zmierza tylko w jednym kierunku – łatwego zwycięstwa Biało-Czerwonych. A potem wszystko zaczęło się psuć.

Amerykanie zrobili nam Turcję

Im dłużej trwał ten mecz, tym bardziej trzeba było przyznać jedno: że Bartosz Kurek i Kamil Semeniuk po pierwszym secie zdecydowanie spadli z poziomu, na jakim wtedy grali. Obaj słabo serwowali, obaj mieli problemy z kończeniem kolejnych ataków. Nikola Grbić w kolejnych setach próbował więc różnych rozwiązań. Wprowadzał Łukasza Kaczmarka (grał nieźle) czy Tomasza Fornala, który jednak – mimo kilku znakomitych ataków z drugiej linii – też nie dawał od siebie tyle, ile robił do tej pory w poprzednich spotkaniach.

A Amerykanie się napędzali.

Bo to właśnie taka ekipa – jeśli tylko poczuje, że ma szansę na zwycięstwo, spróbuje wszystkiego, żeby ją wykorzystać. I choć nasza reprezentacja miała mocne punkty – przede wszystkim niesamowitego dziś Jakuba Kochanowskiego – to bardzo spadła nam skuteczność w ataku. Częściowo z naszej winy, częściowo przez to, że rywale zaczęli doskonale radzić sobie w obronie. Doskonale spisywał się choćby Erik Shoji, regularnie broniący nawet najmocniejsze ataki Biało-Czerwonych.

Co najgorsze – Amerykanie najlepiej grali w najważniejszych momentach. Kiedy trzeba było podnieść poziom swojej gry, by zgarnąć seta, właśnie to zrobili. Dwa razy. Wygrali trzecią partię (do 21) i czwartą (do 22) choć w tej ostatniej długo graliśmy z nimi jak równy z równym. Potem jednak Amerykanie nam odskoczyli i już nie dali odrobić strat. A to wcale nie tak, że Polacy nie walczyli. Ba, Kuba Kochanowski wyciągał piłki zza band reklamowych, Mateusz Bieniek nadal doskonale blokował, a Marcin Janusz i Grzegorz Łomacz próbowali różnych rozwiązań w rozegraniu. Ale na dłuższą metę nic nie działało.

Trzeba zauważyć, że dużo w tym winy naszej zagrywki. W starciach z Amerykanami często podkreśla się, że wygra ten, kto skuteczniej serwuje. I nie mowa tylko o asach, ale o takim serwisie, który odrzuci rywala od siatki. Tym imponowaliśmy w pierwszym secie, w drugim, gdy pogorszył się u nas ten element, było już trudno. A w trzecim i czwartym sobie bez serwisu nie poradziliśmy. Po prostu.

Amerykanie odrobili straty z 0:2. Dokładnie tak jak Turcja zrobiła to z nimi. Na szczęście ostatecznie poszli drogą Turków do samego końca.

I po co były te nerwy?

Tie-break zaczął się źle, od nieskończonego (znowu) ataku Bartka Kurka. Ale i on, i Semeniuk przebudzili się właśnie wtedy, gdy potrzebowaliśmy tego najbardziej. Bartek głównie w ataku. Przy kolejnej próbie już skończył, potem zrobił to jeszcze kilkukrotnie. Zadziałał też wreszcie nasz blok, którym świetnie zatrzymaliśmy Aarona Russella. Było 4:2. Po chwili na zagrywkę wszedł Kamil Semeniuk. Z miejsca dołożył asa, powiększył naszą przewagę i dostaliśmy nieco niezwykle potrzebnego spokoju.

Swoje na podaniu dołożył też Mateusz Bieniek. Polacy odskoczyli więc jeszcze bardziej, a potem niemal to prowadzenie stracili. Kluczowy okazał się… challenge. Nikola Grbić poprosił o taki przy stanie 12:11. Punkt w akcji zdobyli Amerykanie, gdyby nie serbski trener byłby remis. A tak okazało się, że Amerykanie dotknęli siatki. I choć był to kontakt minimalny, to punkt trafił na konto Polaków. Zrobiło się 13:11, na zagrywkę wrócił Semeniuk i… znów dołożył asa. Mieliśmy trzy piłki meczowe, a fani na trybunach gliwickiej Areny po dwóch setach, w trakcie których obgryzali paznokcie z nerwów, mogli wreszcie wybuchnąć.

I choć największy wybuch nie nastąpił po pierwszej piłce meczowej, to za drugim razem świetnym atakiem po bloku sprawę zakończył Aleksander Śliwka. A więc tak jak cztery lata temu – tyle że wtedy w półfinale – Amerykanów pokonaliśmy w pięciu setach. I tylko zadajemy sobie jedno pytanie: po co właściwie były te całe nerwy? Można było przecież wygrać w trzech setach, byłoby łatwiej, szybciej i przyjemniej.

Pisząc jednak całkowicie poważnie: najważniejsze jest jednak zwycięstwo. A to należy do Polaków, którzy w półfinale – w sobotę, w katowickim Spodku – zmierzą się z Brazylią, z którą grali w dwóch poprzednich finałach mistrzostw. Tym razem powalczą o wejście do meczu o tytuł. I będą w tym starciu faworytami.

Fot. Newspix

Polska – USA 3:2 (25:20, 27:25, 21:25, 22:25, 15:12)

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Inne sporty

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”
Siatkówka

Ruszyła Liga Mistrzów siatkarzy! Czeka nas sezon sukcesów polskich zespołów?

Kacper Marciniak
1
Ruszyła Liga Mistrzów siatkarzy! Czeka nas sezon sukcesów polskich zespołów?
Polecane

Grał z dziewczynami, oglądał siatkówkę w dziecięcym wózku. Teraz jest rewelacją PlusLigi

Kacper Marciniak
0
Grał z dziewczynami, oglądał siatkówkę w dziecięcym wózku. Teraz jest rewelacją PlusLigi
Polecane

„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk

Jakub Radomski
5
„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk

Komentarze

50 komentarzy

Loading...