Adam Kszczot i Marcin Lewandowski przez lata walczyli o medale każdej wielkiej imprezy. W okolicach 2020 roku na horyzoncie pojawili się też ich następcy. Krzysztof Różnicki, Mateusz Borkowski, Patryk Dobek i nie tylko. Mimo tego obecny sezon na średnich dystansach jest dla Polaków rozczarowujący. Czy ME w Monachium to zmienią?
“Suche wyniki” nie wyglądają najlepiej. Jedynym Biało-Czerwonym specjalizującym się w biegu na 800 lub 1500 metrów, który awansował do finału podczas mistrzostw świata w Eugene, był Michał Rozmys. Ale jego występ przeszedł bez echa – zajął dopiero dziesiąte miejsce w stawce.
Resztę Polaków zatrzymywały albo kontuzje, albo gorsza forma. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę zakończenie karier Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego – trudno nie pomyśleć, że konkurencje, które jeszcze niedawno uchodziły za naszą siłę, zeszły na dalszy plan. Warto zatem zadać sobie pytanie: skąd gorszy moment polskich średniodystansowców? I czy za parę tygodni, podczas mistrzostw Starego Kontynentu, wreszcie będziemy mieli powody do zadowolenia?
Młodzież nieco spowolniła
Niewielu naszych lekkoatletów miało takie wejście na seniorską scenę jak Krzysztof Różnicki, który w 2020 roku został mistrzem Polski na 800 metrów. Co prawda w dużej mierze wykorzystał wówczas nieobecność faworytów, ale jego wynik (1:47.73) robił wrażenie. – Z jednej strony cieszę się, że zabrakło panów Adama i Marcina, bo zapewne nie wywalczyłbym tutaj złota, z drugiej żałuję, bo na pewno bym zebrał doświadczenie i mógł się zmierzyć z gwiazdami tego formatu – mówił wówczas.
W kolejnym sezonie Różnicki robił błyskawiczne postępy. Bieg podczas 67. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego zakończył z czasem 1:44.51. Nie tylko zmiażdżył wówczas rekord Polski juniorów, ale zanotował minimum na igrzyska. Do Tokio zresztą mógł polecieć – wraz z trenerem uznał jednak, że na podbijanie świata jest jeszcze za wcześniej.
Cóż, była to kontrowersyjna decyzja, ale faktycznie – celem Różnickiego bez wątpienia miał prawo być jak najlepszy występ na imprezie olimpijskiej w Paryżu, podczas której będzie już stosunkowo doświadczonym zawodnikiem. Obecny problem jest jednak taki, że jego kariera… stanęła w miejscu. Wszystko przez kontuzje. Ostatni raz na jakimkolwiek mityngu pojawił się w lipcu 2021 roku.
I niestety – choć sezon 2022 jeszcze nie dobiegł końca, jest niemal jasne, że Róznicki spędzi go daleko od bieżni. O jakich zresztą problemach zdrowotnych mówimy? Wszystko zaczęło się od bólu przy pięcie, który potem przeniósł się na ścięgno Achillesa. Mijały miesiące, Różnicki przeszedł nawet operację, ale poprawy nie było.
Ba, w rozmowach z mediami Różnicki zaznaczał, że ból towarzyszy mu nawet podczas chodzenia. Tak naprawdę trudno stwierdzić, kiedy zawodnik jeszcze niedawno nazywany “najzdolniejszym w Europie” będzie w stanie normalnie trenować.
– Bardzo mocno mu kibicuję. Wiele biegów widziałem, wiele sam biegałem i twierdzę, że ma olbrzymi potencjał. Wierzę, że wraz z trenerem sobie poradzą z obecnymi problemami – mówi nam Paweł Czapiewski, rekordzista Polski na 800 metrów. – W sporcie trzeba mieć szczęście. Teraz przede wszystkim jego bym mu życzył.
Rówieśnikiem Różnickiego jest Kacper Lewalski, kolejny biegacz na 800 m. Zaczął błyszczeć w nieco późniejszym okresie, ale również pokazywał niesamowity potencjał. W 2021 roku najpierw zszedł poniżej minuty i 47 sekund, co było znakomitym osiągnięciem jak na 18-latka, a pod koniec sezonu przebił samego siebie – biegnąc 1:44.84 na Memoriale Kamili Skolimowskiej.
Co prawda Lewalskiego nie dopadły kontuzje, ale obecny sezon ma nieco gorszy od poprzedniego – bo jednak do życiówki się nie zbliżył. Inna sprawa, że nastolatek już teraz ustabilizował się na przyzwoitym poziomie. I ma sporo czasu, żeby rozkwitnąć na międzynarodowym, seniorskim poziomie.
Czy jeszcze zaskoczą?
Mateusz Borkowski oraz Michał Rozmys do niedawna znajdowali się w tej samej grupie, co Różnicki oraz Lewalski – czyli byli “młodymi biegaczami z potencjałem”. Obaj są już jednak w takim wieku, że zrozumiałym jest od nich oczekiwać wyników na wielkich imprezach.
Borkowski zresztą rok temu w Toruniu został halowym wicemistrzem Europy. Świetnych wyników pod dachem nie mógł jednak ostatnio powtórzyć, bo ze startów wyeliminowała go kontuzja stopy. Jego celem stało się zatem zbudowanie jak najwyższej formy na MŚ w Eugene.
No ale cóż – letni sezon ma jak na razie co najwyżej przeciętny. Borkowski zaliczył co prawda parę niezłych występów (na przykład w Chorzowie – 1:44.79, czy też Bydgoszczy – 1:45.09), ale już na MP wraz z resztą naszych osiemsetmetrowów szału nie zrobił. Dość powiedzieć, że żaden z finalistów krajowego czempionatu w Suwałkach nie zszedł poniżej minuty i 53 sekund, co oczywiście miało związek z wolnym tempem wyścigu, ale zazwyczaj impreza tej rangi przynosiła okazalsze czasy. Obawy potwierdziły się w Eugene. Bo Borkowski (podobnie zresztą jak Patryk Dobek, o którym później) nie przeszedł nawet eliminacji.
Z tym etapem rywalizacji poradził sobie natomiast Michał Rozmys, który zresztą zameldował się nawet w finale na 1500 metrów. Tym samym podtrzymał całkiem niezłą serię. Bo do finałowego biegu przedostawał się zarówno w Eugene, jak i Belgradzie oraz Tokio.
27-latek ma zatem powody do zadowolenia. Jak sam mówił: wynik w Eugene uważał za sukces. Choć oczywiście – do medali wciąż mu jeszcze daleko. Kwestia jest taka, czy w najbliższych sezonach wejdzie na naprawdę topowy poziom.
Wiele – zarówno w przypadku Borkowskiego, jak Rozmysa – pokażą nadchodzące mistrzostwa Europy. Awans do finału będzie dla tej dwójki wręcz obowiązkiem, a medal pozwoli nam wszystkim uwierzyć, że jednak średnie dystanse w Polsce wciąż mają się bardzo dobrze.
O komentarz na temat szans Biało-Czerwonych poprosiliśmy Pawła Czapiewskiego:
– Biegi mają to do siebie, że Europa a cały świat, to zupełnie inny poziom rywalizacji. W rzutach czy skokach najczęściej rządzą Europejczycy, ale jak z 800 metrów odrzucimy Stany oraz Afrykę, to robi się znacznie luźniej. Mateusz Borkowski? Nie wiem, czy zdobędzie medal, ale tak jak podczas ME w Berlinie w 2018 roku mieliśmy paru Polaków w finale, tak tym razem też myślę, że jest to do zrobienia. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku Michała Rozmysa i biegu na 1500 metrów, bo tam Europa jest dość mocna. I mistrz świata, i wicemistrz świata są ze Starego Kontynentu. Więc łatwo nie będzie. Ale tak prywatnie: bardzo życzę Michałowi medalu. Szczególnie że osiągnął w biegach średnich już bardzo dużo, a cały czas jest jakby w cieniu.
A co z medalistą?
Największe oczekiwania dotyczą oczywiście Patryka Dobka. Polak, który przez większość kariery startował w konkurencji 400 metrów przez płotki, odnalazł swoje prawdziwe powołanie. Na dystansie dwóch okrążeń był od początku znakomity. Notował znakomite czasy, zbliżył się nawet do rekordu Polski Pawła Czapiewskiego, aż w końcu sięgnął po brązowy medal igrzysk w Tokio.
Tuż po imprezie olimpijskiej z Dobka uleciało nieco powietrze – w ostatnich mityngach w sezonie 2021 prezentował się przeciętnie. Co mogło mieć jednak związek z klasycznym “zmęczeniem materiału”. Czekaliśmy zatem na to, co Patryk pokaże w kolejnym roku kalendarzowym.
Jego forma jednak nie eksplodowała. Z występu na halowych mistrzostwach świata w Belgradzie zrezygnował – podobnie jak na przykład Piotr Lisek – z powodu słabych wyników na krajowym czempionacie. Chciał skupić się na startach na stadionie. Wyszło jednak tak, że w ciągu ostatnich miesięcy zaliczył jeden świetny bieg. Ale tylko jeden.
1:44.49 – z takim czasem wygrał rywalizację na 800 metrów podczas 68. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego. W kolejnych występach jednak do tamtego przebłysku nie nawiązał. Jego przygoda podczas MŚ w Eugene zakończyła się na eliminacjach.
Paweł Czapiewski – jeśli chodzi o sytuację Dobka – zachowuje jednak spokój: – Najważniejsze jest to, że na igrzyskach był trzeci, zrobił coś wielkiego dla polskiego biegu na 800 metrów. A to wciąż nowy człowiek w tej konkurencji. Nie wiem, co tam na MŚ dokładnie nie poszło, nie rozmawiałem o tym jeszcze z naszym trenerem [Paweł Czapiewski w przeszłości również pracował ze Zbigniewem Królem, obecnym opiekunem Dobka przyp-red.]. Ale na pewno słabsze momenty mogą się zdarzyć. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i myślę, że już na ME może pobiec zdecydowanie lepiej.
Świat nie ucieka?
Pocieszające dla polskich zawodników jest na pewno to, że poziom na średnich dystansach nie należy obecnie do szalenie wysokich. Przynajmniej jeśli porównamy go do innych konkurencji biegowych, jak 400 metrów przez płotki. Podczas mistrzostw świata w Eugene tylko jeden finalista w rywalizacji na 800 metrów zszedł poniżej granicy minuty oraz 44 sekund. Był nim Emmanuel Korir. 27-letni Kenijczyk raczej nie ma jednak potencjału, aby kiedykolwiek nawiązać do wyników Davida Rudishy. Ze światowej czołówki wypadł też Donavan Brazier, mistrz świata z Dauszy i zawodnik, o którym mówiło się, że ma zadatki na dominatora.
Patryk Dobek czy Mateusz Borkowski mają zatem prawo mierzyć wysoko. W przypadku pierwszego z nich nawet złoty medal mistrzostw Europy w Monachium nie wydaje się poza zasięgiem. O ile oczywiście odzyska formę z zeszłego roku, co też nie będzie łatwe.
Rozmysa natomiast czeka rywalizacja z fenomenalnym Jakobem Ingebrigtsenem czy Jake’m Wightmanem, świeżo upieczonym mistrzem świata. Inna sprawa, że i tak w ewentualnym finale ME będzie miał do pokonania paru Kenijczyków oraz Etiopczyków mniej. A więc ponownie: jego szanse wzrosną.
Zobaczymy zatem, co przyniosą najbliższe tygodnie. Nawet kiedy ostatnio mogła pojawić się u nas tęsknota za Adamem Kszczotem oraz Marcinem Lewandowskim i ich szaloną regularnością – jedna gorsza impreza niczego nie przekreśla. To zresztą dotyczy nie tylko naszych biegaczy średniodystansowych, ale całej polskiej kadry.
Czytaj więcej o lekkoatletyce:
- Fajdek lepszy niż Bubka? Polak chce przebić ukraińską legendę
- Steve Profontaine. Nie potrzebujesz medali, żeby być legendą
- Burger o smaku zwycięstwa. Sylwetka Sydney McLaughlin
Fot. Newspix.pl