Reklama

Steve Prefontaine. Nie potrzebujesz medali, żeby być legendą

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

20 lipca 2022, 20:11 • 8 min czytania 3 komentarze

To nie tylko ikona amerykańskiej lekkoatletyki, ale w ogóle całej sportowej kultury. Steve Prefontaine przyczynił się popularyzacji joggingu, zainspirował miliony i w Stanach jest pamiętany do dzisiaj. Trwające mistrzostwa świata mają miejsce na stadionie Hayward Field w Eugene, tym samym (choć zmodernizowanym), na którym budowała się jego legenda.

Steve Prefontaine. Nie potrzebujesz medali, żeby być legendą

Historia Prefontaine’a jest idealna na film, więc nic dziwnego, że powstały o nim dwie wysokobudżetowe produkcje. W pierwszej, z 1997 roku, w rolę Amerykanina wciela się Billy Crudup. Do roli w drugiej, z 1998 roku, wąsy oraz włosy zapuścił Jared Leto.

Dwójka aktorów starała się oczywiście upodobnić do legendarnego biegacza. W ramach pracy, choć przebieranie się za Prefontaine’a stało się też zabawą, formą oddawania hołdu. W Eugene parę dni temu i nieprzypadkowo w trakcie lekkoatletycznych mistrzostw świata zorganizowano konkurs, podczas którego uczestnicy zakładali peruki, doczepiali włosy czy ubierali bezrękawniki.

Amerykanin zmarł w 1975 roku. Mimo tego jego ślady wciąż można dostrzec w Eugene, gdzie trenował i startował, w Coos Bay, gdzie się urodził, czy w ogóle w całym stanie Oregon.

Talent

Prefontaine od młodych lat był uważany za złote dziecko amerykańskiej lekkoatletyki. Jako nastolatek zagościł na okładce „Sports Illustrated”, ścigał się z gigantami jak Jim Ryun (dwukrotny lekkoatleta roku w plebiscycie Track & Field News), był obiektem westchnień trenerów z ponad czterdziestu uczelni, które oferowały mu sportowe stypendia.

Reklama

Można powiedzieć, że był stworzony, żeby biegać. Zanim jednak odkrył swoje zdolności, jak to młody Amerykanin mający zbyt dużo energii i sporo wolnego czasu, który jego rodzice musieli jakoś zagospodarować, uprawiał mainstreamowe sporty. To znaczy: grał w koszykówkę oraz futbol amerykański. Przy jego warunkach fizycznych (175 cm wzrostu, wątła sylwetka) trudno jednak było mu marzyć o wielkiej karierze.

Siostra Steve’a wspominała, jak jej brat, po powrocie do szkoły, bił głową o ścianę. Był zapłakany, zdemotywowany, powtarzał, że do niczego się nie nadaje. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z własnego talentu. Wszystko się zmieniło, kiedy go odkrył.

Amerykanie wspominają Prefontaine’a nie tylko ze względu na to, czego dokonywał na stadionie. Ale również ze względu na charakter, otwartość względem innych ludzi. Lekkoatleta był duszą towarzystwa, chętnie nawiązywał kontakt z innymi ludźmi. Zdarzało mu się nawet prowadzić dość imprezowy tryb życia, bo wcale nie stronił od alkoholu.

Znał tylko jedną metodę

Nie ma jednak wątpliwości, że jeszcze bardziej niż podczas spotkań twarzą w twarz, Amerykanin czarował na bieżni. Przede wszystkim – to nie był zawodnik, który czaił się za plecami innych oraz wyczekiwał na idealny moment do przyspieszania. Wręcz przeciwnie – Prefontaine atakował od początku do końca. Kochał prowadzić wyścigi.

Styl Amerykanina dobrze opisuje jego własny cytat „najlepsze tempo to samobójcze tempo, a dziś jest dobry dzień, żeby umrzeć”. Prefontaine nie liczył się z tym, że na ostatnich okrążeniach, w końcówce wyścigu, może zabraknąć mu sił.

Reklama

Talent młodego Amerykanina doceniał Bill Bowerman, trener z uniwersytetu Oregon, a także późniejszy współzałożyciel Nike. W 1969 roku napisał do Steve’a list, w którym obiecał, że zrobi z niego najlepszego biegacza na świecie. Oczywiście jeśli tylko wybierze ofertę z jego uczelni, rozczarowując kilkadziesiąt innych.

Prefontaine zaufał Bowermanowi, a trzy lata później wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Monachium. Był jednym z faworytów do medalu w biegu na 5000 metrów – bo na drodze do imprezy docelowej pokazywał znakomitą formę, wygrał dwanaście kolejnych zawodów, w tym przedolimpijską próbę w Eugene. Fakt, że miał pojawić się w Niemczech jako zaledwie 21-latek, nie miał większego znaczenia.

Ale o ile w Stanach (a szczególnie na „swoim” stadionie, Hayward Field w Eugene) Steve nie miał sobie równych, na międzynarodowej scenie musiał zmierzyć się z rywalami z naprawdę wysokiej półki. Finowie Juha Väätäinen oraz Lasse Viren czy Tunezyjczyk Mohammed Gammoudi – to nie były przypadkowe postacie. Prefontaine nie miał prawa w rywalizacji z nimi pójść na całość, prowadzić od początku do końca, choćby tego chciał.

W trakcie finałowego biegu (wcześniej eliminacje zakończył z drugim najlepszym czasem) w końcu jednak zaatakował. Na około 600 metrów przed metą wysunął się na prowadzenie, mijając Virena oraz Gammoudiego. Potem je jednak utracił – na rzecz tej samej dwójki. Ale że nie zamierzał się poddawać, ponownie się do nich zbliżył. I kiedy do mety pozostawała ostatnia prosta, kibice zgromadzeni na stadionie mogli zastanawiać się, któremu z biegaczy zostało najwięcej sił w nogach. Bo różnice były niewielkie.

Okazało się, że Finowi, który pewnie sięgnął po złoto. Srebro trafiło do Gammoudiego. A kompletnie wyczerpany Prefontaine został „połknięty” na ostatnich metrach przez Brytyjczyka Iana Stewarta. I stracił nawet brązowy medal.

Po latach bieg na 5000 metrów podczas igrzysk w Monachium jest wspominany jako jeden z najbardziej ekscytujących w historii.

Co by było gdyby

Porażka na igrzyskach podziałała na 21-letniego Profontaine’a mobilizująco. Wiedział, że szczyt formy wciąż jest przed nim. Wiedział, że jeśli odrobi lekcje, dobrze przepracuje kolejne parę sezonów, będzie w stanie sięgnąć po to, co nie było mu dane.

W latach 1973-1975 Steve siedmiokrotnie poprawiał rekordy Stanów Zjednoczonych (na dystansach od 3000 do 10 000 metrów). W nieprawdopodobny sposób działał też na kibiców. Miał oczywiście szerokie grono fanów, ale zdarzali się tacy, którzy próbowali wytrącić go z równowagi. Na stadionie nosili koszulki z napisem „Stop Pre” (będącym odpowiedzią na okrzyki „Go, Pre”, które wokół bieżni było słychać szczególnie). Zatrzymać Amerykanina nikomu się jednak nie udawało, dlatego w ramach żartu po jednym ze startów postanowił celebrować swoje zwycięstwo właśnie z tym sloganem na klatce piersiowej.

– Miał ten magnetyzm, który przyciągał ludzi – wspominał kolega z bieżni Prefontaine’a i medalista igrzysk w Monachium na 400 metrów przez płotki, Ralph Mann. – Miał osobowość, która po prostu działała na innych. To dziwne, bo wiele razy na ten temat rozmawialiśmy i on mówił, że po prostu był sobą, nie było w jego zachowaniu niczego nienaturalnego. On nie wiedział, co go wyróżnia i ja też nie byłem w stanie odpowiedzieć.

Popularność Prefontaine’a rosła i rosła. W 1973 roku Amerykanin rozpoczął współpracę z marką założoną przed swojego byłego trenera, czyli Nike. Firma wypuściła nawet obuwie inspirowane jego osobą. To jednak nie znaczyło, że Amerykanin miał kasy jak lodu. Wręcz przeciwnie – brakowało mu pieniędzy. Wszystko przez zasady amerykańskiego związku sportowego (AAU), który dopuszczał do startu na igrzyskach wyłącznie amatorów. Amatorów, czyli zazwyczaj studentów (choć nie tylko, bo Prefontaine akurat skończył edukację rok po IO w Monachium), nieczerpiących korzyści materialnych ze swojej sportowej kariery.

Amerykanin nie mógł zatem zarabiać jak gwiazda, ale taką bez wątpienia był. Pat Tyson, z którym Prefontaine zamieszkał w sezonie 1973, wspominał, że czasem czuł się jak… osobista sekretarka. Bo co chwilę odbierał telefony od ludzi, którzy chcieli skontaktować się z jego współlokatorem. Zauważył też, jak dynamiczny styl życia miał Steve. Nawet w czasie przerw od treningów, nie pozwalał sobie na dłuższy odpoczynek – często robił dwie rzeczy na raz, na przykład pisząc list i jedząc obiad.

Parę listów wysłał bez wątpienia do wspomnianego AAU. W trakcie przygotowań do igrzysk w Montrealu Prefontaine znalazł się w sytuacji, w której otrzymywał trzy dolary dziennie na jedzenie oraz inne wydatki, kiedy jego rywale z innych krajów świata mogli liczyć na zdecydowanie lepsze wsparcie finansowe. Nie wspominając już o wszelkich kontraktach reklamowych, które mogły zagwarantować mu setki tysięcy dolarów, ale które był zmuszony odrzucić. Byle tylko zachować status amatora.

Legenda Oregonu

Ostatecznie poświęcenie Amerykanina poszło na marne. Nie miał okazji wystąpić na kolejnych igrzyskach, bo zginął w 1975 roku w wypadku samochodowym w Eugene. Jak do niego doszło? Prefontaine wracał z imprezy. Najpierw odwiózł do domu Frank Shortera, mistrza olimpijskiego w maratonie i swojego dobrego kolegę. Kiedy już w jego aucie nie było żadnego pasażera, prawdopodobnie stracił kontrolę nad pojazdem przy przydrożnych skałach, co spowodowało kraksę. Zmarł przygnieciony wrakiem samochodu.

W miejscu wypadku Prefontaine’a można dziś znaleźć tabliczkę upamiętniającą jego osobę. Biegacze, zainspirowani postacią Amerykanina, mają zwyczaj zostawiać obok niej buty, numery startowe, koszulki. W międzyczasie udają się też do miasteczka Coos Bay, gdzie znajduje się mural z wizerunkiem biegacza (zdjęcie główne).

Orlen baner

Jego nazwisko wciąż jest obecne w świecie sportu. „Prefontaine Memorial Run” to amatorski bieg na 10 000 metrów, organizowany przez liceum, do którego uczęszczał Amerykanin. Rozpoczyna się w miejscu, w którym trenował, a kończy na szkolnej bieżni, gdzie odnosił swoje pierwsze sukcesy. Nie sposób nie wspomnieć też o „The Prefontaine Classic”, mityngu, który przyciąga największe gwiazdy lekkiej atletyki. W tym roku pojawił się na nim choćby Joshua Cheptegei, najwybitniejszy biegacz długodystansowy świata. Po tym, jak wygrał rywalizację na 10 000 metrów, otrzymał zresztą nie tylko tradycyjne kwiaty, ale też koszulkę z pamiętnym hasłem, „Stop Pre”.

Steve Prefontaine pośrednio przyczynił się również do popularyzacji joggingu w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych bieganie było uważane za dziwną aktywność – do historii przeszedł materiał „New York Times”, które pisało o aresztowaniu „przechodnia nielegalnie korzystającego z drogi przeznaczonej dla samochodów” (czyli biegacza). W 1970 roku pierwszy maraton organizowany w Nowym Jorku przyciągnął natomiast zaledwie 126 uczestników.

Jego dziewiąta edycja przywitała ich natomiast 14 tysięcy (na tyle pozwalał limit). Za sprawą postaci jak Prefontaine, Mary Slaney, Frank Shorter, a także większej świadomości w społeczeństwie dotyczącej zdrowotnych benefitów, które dawało bieganie, rozpętał się prawdziwy boom na jogging. Organizacja statystyczna „The National Running Data Center” oceniała, że pod koniec lat siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych znajdowało się dziesięć milionów aktywnych biegaczy, wśród których można było wyróżnić nawet prezydenta Jimmy’ego Cartera.

Prefontaine niestety nie doczekał się czasów, w których poranna przebieżka stała się niezwykle powszechnym zjawiskiem. Ale na pewno byłby z tego dumny, podobnie jak z faktu, że miejsce, w którym czuł się najlepiej, przywitało niedawno setki najlepszych lekkoatletów świata. Bo przecież Hayward Field w Eugene, stanie Oregon, na zawsze pozostanie jego domem.

Czytaj więcej o mistrzostwach świata w Eugene:

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Media: Spore zainteresowanie Carlitosem. Hiszpan może wrócić do Polski

Patryk Fabisiak
0
Media: Spore zainteresowanie Carlitosem. Hiszpan może wrócić do Polski
Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
4
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...