Reklama

Rybak: Lech to syte koty. Byleby kasa się zgadzała

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

01 sierpnia 2022, 13:58 • 6 min czytania 47 komentarzy

– W sporcie jest prosta reguła – osiągasz sukces, cieszysz się dzień, dwa, jednak zaraz stawiasz sobie następne cele. Tu było czuć mobilizację na stulecie, całe miasto tego chciało. Mistrzostwo zostało zdobyte i… tyle. Wszyscy usiedli zadowoleni, mówię tu oczywiście przede wszystkim o działaczach z najwyższego szczebla. „Dajmy sobie trochę czasu, życie jest piękne, a nuż się uda coś wygrać dalej”. No, a tak to nie działa – mówi Ryszard Rybak, były piłkarz Lecha, o obecnej sytuacji Kolejorza. Zapraszamy na rozmowę.

Rybak: Lech to syte koty. Byleby kasa się zgadzała

Co pan czuje po takim początku sezonu w wykonaniu Lecha? Złość, frustrację?

Jakoś mi to wszystko już zobojętniało. Przyzwyczaiłem się. To po pierwsze, a po drugie – staram się to jednak logicznie ogarnąć, ale nie da się. W normalnym życiu, jak coś się nie udaje, to wyciąga się wnioski. A tutaj z uporem godnym maniaka rok w rok te same błędy. Polskie kluby albo nie są przygotowane do pucharów, albo nie chcą się przygotować, bo inaczej nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Polski minimalizm. Krzyczymy, żeby kibice przychodzili na stadion, walczymy o mistrzostwo, a jak to dostajemy – więcej nas nie interesuje. Jak się uda coś ugrać potem, to fajnie, jak się nie uda, to też nie ma tematu. Byleby się pieniądze zgadzały.

Myśleliśmy, że Lech akurat wnioski wyciągnie. Po ostatnim mistrzostwie nie było inwestycji w skład, ale dziś znów jest podobnie.

W sporcie jest prosta reguła – osiągasz sukces, cieszysz się dzień, dwa, jednak zaraz stawiasz sobie następne cele. Tu było czuć mobilizację na stulecie, całe miasto tego chciało. Mistrzostwo zostało zdobyte i… tyle. Wszyscy usiedli zadowoleni, mówię tu oczywiście przede wszystkim o działaczach z najwyższego szczebla. „Dajmy sobie trochę czasu, życie jest piękne, a nuż się uda coś wygrać dalej”. No, a tak to nie działa. Przy takim podejściu krzywa zawsze poleci w dół, gdyby tak funkcjonował Real Madryt, to nigdy nie zdobyłby Ligi Mistrzów trzy razy z rzędu. Odpoczęliby po pierwszym trofeum i rok później odpadliby szybko. Ale tam nie ma samouspokojenia po sukcesie. Robi się ten sukces i myśli o następnym. A u nas są syte koty. Do Lecha doszło dwóch-trzech zawodników, którzy przecież nie ciągną tego zespołu, tylko bardziej walczą o skład.

Reklama

Szefowie Lecha mają węża w kieszeni?

W Poznaniu liczy się pieniądze i dużo jest prawdy w tym, że bilans zysków i strat musi być na korzyść. O to trudno mieć pretensje, ale trzeba przecież być odważnym. Ile razy można przewrócić się o ten sam kamień? Tymczasem u nas pokutuje myślenie – po co my mamy ryzykować? Przez miesiąc-dwa kibice pomarudzą, ale potem zapomną, zrobimy trochę punktów w tabeli, znowu będzie gadka o mistrzostwie, gorące głowy i wszyscy do nas wrócą. A gdy jesteś mistrzem Polski i masz szansę na puchary, to musisz zaryzykować. Nie chcę mówić wyświechtanych słów o ryzykowaniu i piciu szampana, ale tak to przecież funkcjonuje.

Ile winy za obecny stan rzeczy ponosi trener?

Trochę na pewno. Jeżeli zespół przegrał 90% spotkań, które miał, to nie może mówić, że jest dumny z drużyny. No jak tak można powiedzieć… On jest dumny z drużyny, bo walczyła! Daj pan spokój, to jest mistrz Polski, za takie rzeczy się go nie chwali. To oczywistość, że walczy.

Są wątpliwości odnośnie tego, jak zarządza kadrą. Wszystko gra Amaral, który jest w dość przeciętnej formie, mało czasu dostaje Citaiszwili, który bardzo dobrze pokazał się w Wiśle.

On stoi na czele tego projektu i jest proste skojarzenie: dwa miesiące temu Lech wygrywał, teraz przyszedł nowy szef i przegrywa prawie wszystko. Teraz więc można się czepiać składu, taktyki, bo tak ten świat funkcjonuje.

Reklama

Widać, że on potrzebuje czasu.

W sporcie nie ma czasu. Jest mecz, a za tydzień jest następny. W przypadku Lecha – za trzy dni. Trener będzie miał czas, jak go zwolnią.

Piłkarze też muszą wziąć na siebie odpowiedzialność – nie wypada przegrać ze Stalą u siebie. Z Wisłą Płock mimo wszystko też.

Bez wątpienia. Patrzę na tego Lecha i nie widzę w nim błysku, pazerności na zwycięstwo. Oczywiście, ci zawodnicy chcą wygrywać, ale w meczach na styku ten charakter jest za słaby. Jak można logicznie wytłumaczyć mecz z Karabachem? Po pierwsze już po losowanie głosy były takie, że myślałem – gramy z Realem. Karabach to dobry zespół, ale na miarę możliwości Lecha! I po 92 minutach tego dwumeczu było 2:0. A skończyło się na 2:5. To jest przecież dramat. Gdyby przegrali różnicą jednej bramki – okej, ale nie tak… Oglądałem ten mecz i miałem wrażenie, że jakby Lech prowadził po 20 minutach 4:0, to też by odpadł. Mieliśmy wszystko w rękach i to roztrwoniliśmy. Wiadomo, że była racja w krytyce bramkarza, ale Lech w każdym miejscu boiska przegrywał jeden na jeden. Oni nas kręcili jak chłopa w sądzie. Gość jeździł 30 sekund z piłką w polu karnym i strzelał bramkę. Tak nie można grać w piłkę.

Który z zawodników pana najbardziej rozczarowuje?

Najbardziej mnie rozczarowują jako zespół. Fatalnie to wygląda. Począwszy od Ishaka – więcej gestów niż gry. Defensywa też nie dojeżdża. Wygląda, jakby dla drużyn, które grały z Lechem, mecz był o mistrzostwo świata, a dla Kolejorza – po prostu zwykłe spotkanie. Nawet w polskiej lidze bez pazerności nie da się sięgnąć po trzy punkty, bo u nas jest więcej walki niż grania. Swoją drogą niech pan raz włączy polską ligę i przełączy po kilku minutach na angielską. U nas jest jedno podanie do przodu i trzy do tyłu. Tam podanie do tyłu jest tylko, gdy nie ma innej możliwości. W piłkę się gra do przodu. Już w latach 80. Łazarek, jak zobaczył, że ktoś grał niepotrzebnie do tyłu, to w szatni robił aferę. „Chłopie, ci ludzie nie przyszli tutaj oglądać, jak ty klepiesz do tyłu. Przyszli oglądać bramki”. To jest w sumie proste, a w Polsce cały czas skomplikowane. Nie ma tempa, dynamiki. I potem jak przyjeżdża ktoś w stylu Dinamo, to jeszcze się ich ogra, skoro oni niewiele potrafią, ale już z choćby solidnym rywalem jest problem.

A czy można rozgrzeszyć Lecha choćby przez to, że jest kłopot z kontuzjami stoperów?

Mówimy o mistrzu Polski. Jeżeli kontuzje są problemem, to źle została wykonana robota w budowaniu kadry. Powinien być plan A, ale i plan B. No i okej, tutaj można wskazać na kontuzję, ale co na przykład ze skrzydłowymi? Tam już po prostu brakuje jakości. Gdzie jest Ba Loua? Milion euro czy ileś i ja mam w pamięci jego dwie akcje przez pół roku. Mamy Velde, też drogi, niby piłkarsko fajny, ale kompletnie bez tempa i dynamiki. A kłopotu ze skrzydłami nie zwalimy na kontuzje.

Czy Lech może być Legią z zeszłego sezonu?

Przykro mi, ale to zmierza w tym kierunku. Wiadomo, to dopiero kilka meczów, ale wygląda to źle. Trudno uwierzyć, że trafi ich szlag i zaczną nagle wygrywać. Po 5:0 z Dinamo myślałem, że coś drgnęło, ale nie. Szacunek do Wisły Płock, ale taki zespół nie może wygrać z Lechem niespecjalnie się przemęczając w Poznaniu. A tak było, takie są fakty. Z nimi się nie dyskutuje.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

47 komentarzy

Loading...