Lechia Gdańsk inauguruje sezon pucharowymi meczami z Akademiją Pandev w eliminacjach Ligi Konferencji. Dla Rafała Pietrzaka będzie to międzynarodowy debiut w piłce klubowej. Rozmawiamy z nim o dwumeczu z Macedończykami i dodatkowej motywacji, by trafić na Rapid Wiedeń. A także o słabszym sezonie, problemach drużyny, spodziewanej sprzedaży klubu, relacjach z Piotrem Stokowcem i braku agenta.
Masz 30 lat, w CV mecze w reprezentacji Polski, a dopiero teraz zagrasz w europejskich pucharach. Jest nutka ekscytacji z tego powodu?
Czy będę grał, to się dopiero okaże. Czekałem trochę na te puchary i bardzo się cieszę, że wreszcie się udało, bo ostatni sezon był dla nas bardzo trudny. Fakt, że możemy w czwartek zmierzyć się z zagranicznym rywalem w meczu o stawkę jest nagrodą za to, co udało się wtedy zrobić.
W jakim kontekście mówisz o bardzo trudnym sezonie?
Były momenty w których sprawy zdecydowanie nie układały się po naszej myśli. Mam tu na myśli zwłaszcza mecze wyjazdowe, które pod koniec tamtego roku zaczęły być naszą zmorą. Doznaliśmy sześciu z rzędu porażek poza domem. Mimo to ostatecznie udało się zająć czwarte miejsce i dostać do pucharów, więc mamy powody do zadowolenia. Zrobimy wszystko, żeby wyeliminować Akademiję Pandev.
Odczuwałeś jakiekolwiek emocje przed losowaniem?
Na tym etapie nie, było nam wszystko jedno. Siedzieliśmy razem w pokoju i spokojnie czekaliśmy na rywala. Logistycznie przypadł nam chyba najdłuższy wyjazd. Najważniejsze, żeby wygrać u siebie.
Ciebie znacznie bardziej może nakręcać perspektywa zmierzenia się z Rapidem Wiedeń w następnej rundzie.
Tak, gra tam mój kolega z czasów Mouscron, Kevin Wimmer. Jesteśmy w kontakcie, już rozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że na razie musimy przejść pierwszą rundę i na pewno nie czeka nas spacerek. Sądzę jednak, że spokojnie jesteśmy w stanie wygrać oba mecze.
Czyli mimo wszystko podchodzicie do tej rywalizacji na zasadzie “musimy awansować, nie ma usprawiedliwień”.
Nie nastawiamy się na łatwą przeprawę, bo takie już prawie się nie zdarzają w Europie. W Ekstraklasie również przekonywaliśmy się, że jeśli nie gramy skoncentrowani na sto procent, to sprawy się komplikują. Gramy u siebie i chcemy pojechać na rewanż z zaliczką. W Gdańsku często wygrywaliśmy i traciliśmy mało goli. Tylko Lech na własnym stadionie tracił ich mniej niż my.
Co wiecie o Akademiji poza tym, że to wicemistrz Macedonii, klub Gorana Pandeva, a jego brat jest tam kapitanem [rozmawialiśmy we wtorek, PM]?
W środę mamy analizę rywala i wszystkiego się dowiemy. Na razie mogę powiedzieć, że indywidualnie grają tam nieźli zawodnicy, którzy są bardzo groźni w kontratakach. To była siła tego zespołu w lidze macedońskiej. Musimy wystrzegać się głupich strat, bo Akademija z przodu ma szybkich piłkarzy, nastawionych bardzo ofensywnie. Generalnie skupiamy się na sobie. Wiemy, co i jak chcemy zagrać.
A czy wiecie już, dlaczego tak słabo szło wam na wyjazdach? Najczęściej w takich przypadkach mówi się o innym sposobie grania niż w domu.
Nie ma na to prostego wytłumaczenia. Zbyt długo na te tematy nie rozmawialiśmy. Powiedzieliśmy sobie jasno, że jeśli chcemy walczyć o coś więcej niż sezon wcześniej, to nie możemy opierać się tylko na punktowaniu w Gdańsku. I tylko tyle. Teraz wchodzimy w sezon z nastawieniem, że chcemy być jeszcze wyżej, ale na tę chwilę najważniejszy jest czwartkowy mecz.
Często traciliście werwę w drugich połowach, zwłaszcza wiosną rzucało się to w oczy.
Też to sobie wyjaśniliśmy. Wiemy, co robić, żeby więcej tak nie było.
Rozumiem, że zrobiło się gorąco w szatni po słowach Flavio Paixao krytykującego przygotowanie fizyczne zespołu?
Akurat nie o to mi chodziło w kontekście wyjaśniania. Mieliśmy tu z trenerami analizy grupowe i indywidualne. Chyba udało się znaleźć przyczynę. Co do sytuacji z Flavio, nikt do nikogo nie miał pretensji, przegadaliśmy to i nie ma sensu do tego wracać.
W każdym razie, nie przygotowanie fizyczne było problemem?
Tak. Jeśli chodzi o mnie, czułem się dobrze przygotowany. Nie mogłem nic zarzucić sobie i trenerom. Nasz główny błąd polegał na tym, że nieraz źle rozkładaliśmy siły w przekroju całego meczu.
Czyli w pierwszych połowach za bardzo się wypruwaliście i brakowało mocy po przerwie?
Zdarzało się, że wygrywaliśmy 2:0 i za wszelką cenę chcieliśmy szybko dobić przeciwnika. Niekiedy się to nie udawało i przygasaliśmy, nie potrafiliśmy wrócić na wcześniejsze obroty. Ale jak mówię: wszystko sobie wyjaśniliśmy, wiemy, co trzeba robić, żeby było lepiej. Teraz tylko od nas zależy, czy przełożymy te wnioski na boisko.
Mówiłeś o trudnym sezonie w wymiarze drużynowym, ale indywidualnie chyba również można tak powiedzieć. Statystyki w ofensywie ograniczyłeś do jednej asysty, nie zawsze miałeś miejsce w pierwszym składzie.
Nie mogę zaprzeczyć, natomiast cieszę się, że pomogłem zespołowi w najważniejszym momencie na finiszu rozgrywek. Wskoczyłem do składu na ostatnie mecze i zbiegło się to z poprawą wyników. To też nie było tak, że wcześniej znajdowałem się gdzieś daleko z boku. Po pierwszych kolejkach wywalczyłem sobie plac, ale później z powodu problemów rodzinnych przez kilka tygodni nie mogłem nawet być w meczowej kadrze. Gdy wróciłem, na coś się drużynie przydałem. Najważniejsze, że cały czas byłem zdrowy. Jeśli ten warunek jest spełniony, reszta zależy tylko ode mnie. Wiem, że mogę wymagać od siebie więcej w ofensywie, stałe fragmenty również są do poprawy. Jest nad czym pracować. Myślę, że ten sezon będzie w moim wykonaniu o wiele lepszy.
Problemy pozaboiskowe miały wpływ na twoją formę? Zapewne trudno było się skupić tylko na piłce.
Generalnie moja dyspozycja nie była najlepsza i ja to wiem. Inni zawodnicy czekali na swoje szanse i dostawali je. Grunt, że sprawy rodzinne się wyprostowały. Mogłem spokojnie wrócić do treningów i odbudować formę na końcówkę sezonu. Z ostatnich meczów w swoim wykonaniu byłem zadowolony.
Uczysz się już języka arabskiego?
Nie, a dlaczego? Mam gdzieś odchodzić (śmiech).
Przez chwilę żyła informacja, że inwestor z tego kraju ma przejąć klub.
Wiem, że władze klubu dementowały te rewelacje. W szatni chodzą plotki z Twittera, ale na co dzień zbyt mocno tymi tematami nie żyjemy. Zaliczyłem w tym względzie przetarcie w Wiśle Kraków, która miała być przejmowana przez jakichś znikających ludzi. Śmialiśmy się z Michałem Buchalikiem, że gdyby przyszedł do nas Vanna Ly, to ja od razu poszedłbym rozwiązać kontrakt. Wierzę jednak, że właściciele Lechii wiedzą, co robią i przekażą klub w dobre ręce, o ile oczywiście w ogóle dojdzie do sprzedaży. Na razie nie ma żadnego oficjalnego komunikatu, więc nie ma tematu. Skupiamy się na boisku, to są rzeczy zależne od nas.
Jakie masz relacje z Piotrem Stokowcem? Po pracy w Lechii narobił sobie wielu wrogów wśród piłkarzy. Tłumaczył u nas, że przeważnie chodziło o zawodników starszych, wypalonych, którzy chcieli już wygodnie trenować. Nie mówił o tobie?
Ewentualnie mogę się zaliczyć do zawodników starszych (śmiech). Nasze relacje były w porządku. Na pewno warsztatowo to dobry trener, natomiast wydaje mi się, że brak komunikacji z drużyną i złe zarządzanie relacjami wychodziły w szatni. Nie mówię, że to zły człowiek, ale w tych aspektach mogło być lepiej. Kiedyś już mnie na ten temat zapytano po serii głośnych wywiadów kilku piłkarzy i odpowiadałem tak samo. Z mojej strony niczego trenerowi Stokowcowi zarzucić nie mogę. Dzięki niemu trafiłem do Lechii i nadal w niej jestem.
De facto jednak potwierdzasz zarzuty tamtych zawodników, choć w delikatniejszy sposób.
Zapytano mnie o trenera, więc wyraziłem swoje zdanie. W kwestiach czysto ludzkich mógłby funkcjonować trochę inaczej, ale sam mówił, że nie jest zupą pomidorową, żeby wszyscy go lubili. Nie stanowi wyjątku jeśli chodzi o takie podejście do sprawy, miałem już innych szkoleniowców pracujących w podobnym stylu. Zawsze najważniejsze to być skupionym na sobie, robić swoje i nie załamywać się, gdy nadchodzi gorszy okres. Tak do tej pory robiłem i raczej źle na tym nie wyszedłem.
Tomasz Kaczmarek na tle poprzednika zapewne mocno się wyróżnia jeśli chodzi o kompetencje miękkie.
Trener Kaczmarek przede wszystkim mało mówi, ale bardzo konkretnie. Przekaz do nas jest jasny, rozumiemy go w stu procentach. Komunikacja na linii trener-drużyna jest bezproblemowa.
W marcu 2021 nie ukrywałeś, że jesteś trochę rozczarowany brakiem powołania od Paulo Sousy. Dziś nie miałbyś żadnych podstaw do takich odczuć, ale czy to sprawia, że porzuciłeś marzenia o podreperowaniu reprezentacyjnego dorobku?
Daję 10 asyst, strzelam 3-4 gole i coś może się zmienić. Wtedy faktycznie byłem rozczarowany, bo jako lewy obrońca miałem dobre statystyki ofensywne, wyróżniałem się, dawałem sygnał, że przynajmniej nadaję się do szerokiej kadry. Mogłem dostać powołanie. Dziś faktycznie nie ma tematu, ostatnim sezonem nie dałem argumentów, by być branym pod uwagę. Patrzę realnie na to, co się dzieje, ale nadal mam swoje ambicje. Pół roku w piłce czasami potrafi wszystko zmienić.
Na Transfermarkcie masz wpisany brak agenta. To prawda?
Na tę chwilę tak. Wygasła mi umowa z poprzednią agencją i chciałem spróbować czegoś nowego. Są telefony, są propozycje, ale na razie sam dbam o swoje sprawy i jeszcze z nikim nowym się nie związałem. Traktuję to jednak jako stan przejściowy. Moja żona jest biegła w te sprawy, więc w sumie może ona się mną zajmie (śmiech). Nie no, wszystko będzie tak, żeby było dobrze.
A propos, dopiero co stawałeś na ślubnym kobiercu.
Dostałem dwa dni wolnego w trakcie obozu na ślub i wesele, a potem musiałem wracać. Trener zgodził się dać dyspensę mnie i Łukaszowi Zwolińskiemu, który był świadkiem. Piękne chwile, żona szczęśliwa, wróciłem z podwójnie naładowanymi bateriami. Teraz chcę to przełożyć na boisko.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O LECHII GDAŃSK:
Fot. FotoPyK