Już piątego lipca Lech Poznań rozpocznie walkę w europejskich pucharach. Czyli jeszcze nie kolejny tydzień, ale ten następny – już tak. Czasu jest mało, naprawdę, w idealnym świecie Kolejorz powinien mieć wręcz zamkniętą kadrę albo dopinać ostatni transfer. Jak wiemy – w idealnym świecie nie żyjemy, tym bardziej polskie kluby w nim nie funkcjonują. Natomiast: czy i tak nie powinniśmy wymagać od Lecha, by na tym etapie był po prostu lepiej przygotowany?
Gdyby jeszcze Kolejorz mierzył się z zespołem klasy C, kimś z Estonii albo innej Litwy, wówczas łatwiej byłoby machnąć ręką. Oczywiście historia zna przykłady, kiedy polskie drużyny z podobnymi rywalami odpadały, Lech też może tutaj coś powiedzieć, niemniej mamy nadzieję, że etap aż tak skrajnych kompromitacji mamy za sobą. Jednak Lech nie gra z żadnymi ogórkami, tylko z Karabachem, który regularnie leje nasze zespoły i również regularnie występuje w rozgrywkach grupowych europejskich zmagań.
Marzenia o Lidze Mistrzów mogą więc prysnąć bardzo szybko.
No i teraz proste pytanie: czy Lech jest mocniejszy kadrowo niż w sezonie 21/22? Oczywiście, że nie jest. Na dzisiaj z klubem pożegnali się Kownacki, Kędziora, Tiba, Kamiński, van der Hart (mówimy o tych lepszych piłkarzach), z kolei powitano jedynie bramkarza Rudkę i Sykorę, który wraca z wypożyczenia.
Przyznajcie, że absolutnie nie robi to wrażenia, jeśli gwiazdę Kamińskiego na chwilę obecną w kadrze zmienia Sykora, wypchany wcześniej do Czech po nieudanym sezonie w Poznaniu. Naturalnie w Viktorii Pilzno sobie poradził, ale w kontekście Kamińskiego – niewiele to zmienia. I jeśli na teraz jedyną zupełnie nową twarzą Lecha jest 30-letni bramkarz ze średniaka ligi cypryjskiej (w Lechu go chwalą, są zadowoleni, ale już wielu chwalili i z wielu byli zadowoleni, a później wychodziły Barkrothy czy Crnomarkovicie), nasz optymizm się chwieje.
SOUSA, KOWNACKI, KĄDZIOR. TO WCIĄŻ NIE SĄ PIŁKARZE LECHA
Tym bardziej że plany były inne, ale Kolejorz coś nie potrafi ich spiąć. Blisko klubu miał być już Afonso Sousa, potencjał na gwiazdę Ekstraklasy, który w słabym Belenenses wybijał się tak, że kibice Porto zastanawiali się, dlaczego ich klub – właściciel 50% do karty zawodnika – mocniej się im nie interesuje. Niestety pojawił się problem. Jak napisał Piotr Koźmiński ze Sportowych Faktów: między innymi dlatego, że Lech proponuje 800 tysięcy euro, a Portugalczycy chcą 400 tysięcy więcej.
Dalej – Dawid Kownacki. Gość, który w Poznaniu odżył, który okazał się bardzo dobrym wzmocnieniem Lecha wiosną. Chciał grać dla Kolejorza dalej. Problem? A jakże – pieniądze. Niemniej znów nie była to dziura niemożliwa do zasypania, bo Lech miał oferować 700 tysięcy euro, Fortuna chciała 1,5 miliona, ale było tu pole do negocjacji i – załóżmy – dało się to ogarnąć dorzucając jeszcze z pół bańki. Jeśli nawet to życzeniowe myślenie, cóż, Lech nie spróbował.
A negocjacje utknęły w martwym punkcie, natomiast rynek nie śpi. Kownacki strzela w sparingu, potwierdza dobrą formę, pojawia się zainteresowanie innych klubów. Trudno powiedzieć, czy napastnik do Lecha trafi, ale wydaje się, że teraz jest dalej niż było wcześniej.
Następnie: Damian Kądzior. Lech mógł mieć go rok wcześniej, nie zdecydował się. Trudno, bywa, teraz Kolejorz chciał naprawić ten błąd i wyciągnąć go z Piasta Gliwice. Niestety znów oferując zbyt mało. Bogdan Wilk, dyrektor sportowy klubu, mówił u nas: – Nie możemy się zgodzić na obecną ofertę Lecha. Gdybyśmy się zgodzili, to chyba sam Damian Kądzior by się na nas lekko obraził, że go nie doceniamy. Ta oferta jest po prostu za niska.
I takie prawo Piasta, który w zawodnika uwierzył wcześniej niż Lech i też wyłożył za niego odpowiednie pieniądze.
LECH SWOJE ZAROBIŁ I DALEJ MOŻE ZAROBIĆ
Teraz tak – nie chcemy nikomu zaglądać do kieszeni, niemniej powoli można zacząć się martwić, czy Lech nie działa zbyt ostrożnie. Sprawy rozbijają się o kilkaset tysięcy euro, co nawet nie w największym światowym futbolu, ale i półkę niżej, czy wręcz dwie, jest kwotą, która nie robi żadnego wrażenia. Tym bardziej jeśli pamiętać o dwóch kwestiach:
- sprzedaży Jakuba Kamińskiego za dziesięć baniek do Wolfsburga
- pieniądzach, jakie można uzyskać w europejskich pucharach
Już nie mówmy o Lidze Mistrzów, ale choćby o Lidze Europy – rok temu Legia za sam awans do grupy zarobiła przeszło cztery miliony euro, ponadto dwa zwycięstwa tam przyniosły jej ponad 1,2 miliona w europejskiej walucie.
Trudno nam więc zrozumieć, dlaczego z jednej strony wciąż słyszymy, że Excel w Lechu świeci się na zielono, a z drugiej kolejne istotne tematy rozbijają się o kilkaset tysięcy. Wiadomo, że potem tym piłkarzom trzeba jeszcze płacić pensje, ale przecież Lech z Sousą miał być już dogadany, Kownacki również zdawał sobie sprawę, że nie będzie zarabiał tyle, co w Niemczech, a skoro Piast utrzymuje Kądziora, to Lech tym bardziej by mógł.
Przecież sam Piotr Rutkowski mówił w Prawdzie Futbolu: – Wydaje mi się, że dwa konieczne do pierwszej jedenastki transfery uda nam się przeprowadzić do 12 czerwca, czyli kiedy rozpoczniemy przygotowania. Rozmowy są na tyle zaawansowane, że powinno się to udać.
No, nie udało się, bo przecież nie liczymy Sykory.
Zaczynamy się po prostu lekko obawiać, że niedługo będziemy się zastanawiać, dlaczego Lechowi nie poszło najlepiej w pucharach, bo niby było na styku, ale jednak tamci okazywali się lepsi. A bardzo nie chcielibyśmy tego robić. Myśleć, czy gdyby był Sousa, Kownacki i Kądzior, to mogło być lepiej. Albo gdyby ci panowie przyszli do klubu wcześniej.
Nikt od Lecha nie oczekuje cudów i szastania forsą. Natomiast chyba wszyscy oczekujemy tego, by był przygotowany do pucharów na maksimum swoich możliwości. Na razie nie jest.
CZYTAJ WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ
- Ucieczka z cienia. Afonso Sousa w pogoni za dziadkiem i ojcem
- Jak grały zespoły van den Broma? Analiza taktyczna nowego trenera Lecha
- Lech chce grać szybciej. Ale Pogoń była skuteczniejsza w sparingu czołówki Ekstraklasy
Fot. FotoPyk