Wydawałoby się, że wobec drużyny, który była blisko wygrania poczwórnej korony nie możemy zadawać tego pytania. Liverpool sprawił jednak, że jest ono zasadne. Oczywiście na przestrzeni całego sezonu drużyna Jurgena Kloppa udowodniła, że należy do absolutnego światowego topu. Zarazem dała też jednak argumenty tym, którzy tylko czekają, aby odpalić pompkę, dzięki której znak zapytania w tytule rósłby w oczach jak – nie przymierzając – pewność siebie Realu Madrytu w fazie pucharowej LM.
The Reds zagrali w tym sezonie 63 spotkania. Doszli do finałów na wszystkich frontach, na których walczyli. Na własne oczy przekonaliśmy się więc, jak wiele zależy od pojedynczych 90 minut, które oczywiście nie są sobie równe. Ostatnie 90 minut w wykonaniu Liverpoolu zdefiniowało cały sezon klubu. Jedni stwierdzą, że już przed pierwszym gwizdkiem nie mieliby wątpliwości i byliby w stanie odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule twierdząco. Drudzy poczekali, zobaczyli mecz, wszystko sobie obliczyli i teraz mogą się do niektórych kwestii przyczepić.
Będąc adwokatem The Reds, na pierwszy ogień można wysunąć argument o uczestnictwie w trzech finałach i walce do ostatnich minut o triumf w Premier League. Bez wątpienia jest to bardzo rzadkie osiągnięcie, którego nie można nie doceniać. Kibice klubu z pewnością na długo je zapamiętają, bo tak blisko zwycięstwa na wszystkich frontach drużyna nie była nawet w sezonie mistrzowskim oraz w rozgrywkach 2018/19, gdy wygrywała Ligę Mistrzów.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Takie chwalenie spokojnie moglibyśmy jednak skończyć na początku maja, bo od tego czasu to krytycy Liverpoolu mieliby więcej do powiedzenia. Ostatecznie stanęło przecież jedynie na wygranych w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi Angielskiej, czyli tych najmniej prestiżowych rozgrywkach. W lidze podopieczni Kloppa wykręcili wynik, który w wielu sezonach dałby im mistrzostwo, a w finale Ligi Mistrzów zagrali mecz, który w wielu finałach dawałby zwycięstwo. Finalnie przegrali jednak bitwę na obu tych polach.
Tutaj rodzi się pytanie, czy patrząc na chłodno, Liverpool osiągnął cel założony przed tym sezonem? Ciężko podejrzewać, by nie zakładał on wygranej w Premier League lub Lidze Mistrzów. Na Anfield wstawili do gabloty dwa krajowe puchary, ale dla tak wielkiego klubu i drużyny na tak wysokim poziomie, FA Cup i Carabao Cup są traktowane raczej jako dodatek do ważniejszych trofeów. Ich wygranie może jedynie spotęgować dobrą ocenę danego sezonu. W tym przypadku dla Liverpoolu są one raczej jedynie nagrodą pocieszenia.
Takie podsumowanie sezonu wicemistrzów Anglii jest więc brutalne, ale składają się na nie konkretne czynniki – Liverpool nie potrafił w tym sezonie pokonywać najmocniejszych drużyn, a także nie do końca radził sobie w finałach. A są to przecież kluczowe wyniki w drodze po największe sukcesy.
Spójrzmy na czołówkę ostatecznej tabeli Premier League. The Reds pozostają jedynym zespołem z pierwszej czwórki, który przez cały sezon ligowy nie był w stanie ani razu pokonać innego rywala z TOP4. Mówimy o drużynie, która w pełni zasłużyła na wysokie miejsce w stawce i należy oczywiście do najlepszych na świecie, ale miała aż sześć okazji, by w bezpośrednim starciu pokonać najgroźniejszych przeciwników, a ani razu tego nie zrobiła. Potrafiła jedynie nie przegrać, co może tłumaczyć, dlaczego mimo świetnego wyniku i bardzo wysokiego miejsca, jednak musiała uznać wyższość innej drużyny. Tak wyglądają wyniki podopiecznych Kloppa z wszystkich takich meczów:
- 3. kolejka – Liverpool vs Chelsea 1:1,
- 7. kolejka – Liverpool vs Manchester City 2:2,
- 18. kolejka – Tottenham vs Liverpool 2:2,
- 21. kolejka – Chelsea vs Liverpool 2:2,
- 32. kolejka – Manchester City vs Liverpool 2:2,
- 36. kolejka – Liverpool vs Tottenham 1:1.
Śmiało można więc stwierdzić, że to właśnie te spotkania sprawiły, że Liverpoolowi nie udało się wywalczyć mistrzostwa. Potrafił on dwa razy zmiażdżyć Manchester United oraz wygrywać z Arsenalem, ale ani razu nie zabrał pełnej puli bezpośrednim rywalom. Nie udowodnił swojej wyższości.
Podobna sytuacja miała przecież miejsce w Lidze Mistrzów, gdzie mimo że grają prawie same mocne drużyny ze światowej czołówki, to los jednak Liverpool oszczędził. Inter, Benfica i Villarreal to nie zestaw, którego boją się faworyci w drodze do trofeum. Dla porównania Real Madryt eliminował Paris Saint-Germain, Chelsea i Manchester City. Gdyby ktoś z finalistów wpadł na pomysł cofnięcia się w czasie i zamienienia się rywalami w fazie pucharowej, to raczej byłby to przedstawiciel Realu, a opcja angielska by ten wariant zawetowała.
W finale The Reds wreszcie przyszło zmierzyć się ze światowym gigantem i choć to oni wypracowali sobie zdecydowanie więcej okazji do zdobycia bramki, to jednak ostatecznie po raz kolejny nie potrafili wygrać. Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, w całym sezonie ekipa Kloppa tylko raz odniosła zwycięstwo nad naprawdę wybitnym rywalem. Miało to miejsce w półfinale Pucharu Anglii, gdy w pokonanym polu zostawiła ona Manchester City. Oczywiście nie można lekceważyć meczów z Milanem (szczególnie w tym sezonie) i Atletico w fazie grupowej Champions League, ale w przypadku obu rywalizacji to jednak zespół z Anglii był faworytem. Zdaje się więc potwierdzać teza, że aby wygrać jakieś rozgrywki, po drodze trzeba uporać się z najmocniejszym przeciwnikiem.
Kolejnym problemem Liverpoolu było także rozgrywanie finałów. W ostatnich miesiącach uczestniczyli w aż trzech meczach, którego stawką było trofeum, i nie udało im się w nich strzelić żadnej bramki…
MO SALAH – SUPESTRZELEC, KTÓRY MILCZY W FINAŁACH
Najpierw 120 minut w finale Carabao Cup przeciwko Chelsea, później regulaminowy czas gry z dogrywką ponownie z The Blues, tym razem w Pucharze Anglii, aż wreszcie wczorajszy bój z Realem. 330 minut gry, w których piłkarze Liverpoolu ani razu nie umieścili piłki w siatce. Wygrane w krajowych pucharach klub z Anfield zawdzięcza seriom rzutów karnych. Kto mógł przewidzieć, że Kepa Arrizabalaga nie wykorzysta swojego karnego w jedenastej serii? Na pewno nie Klopp na przedmeczowej odprawie.
Liverpool imponował w tym sezonie solidnością, nie zwykł gubić oczek w lidze, punktował rywali w Lidze Mistrzów, ale w najważniejszych meczach co najwyżej nie przegrywał. W dodatku gdy już miał na wyciągnięcie ręki kolejne trofeum, nie potrafił dopełnić planu, a rozstrzygnięcie pozostawiał umiejętności strzelania jedenastek. Nie ma więc powodów do krytykowania wciąż jednej z najlepszych drużyn na świecie, ale czy na pewno był to dla niej udany sezon? Kibice klubu raczej bardziej zapamiętają kampanie z mistrzostwem Premier League lub wygraną Ligą Mistrzów.
HUBERT NOWICKI
Czytaj więcej o finale Ligi Mistrzów:
- Wielki Courtois, wielki Real! Liga Mistrzów dla Królewskich!
- Książę Paryża. Thibaut Courtois i najlepszy występ bramkarza w historii Ligi Mistrzów
- Finał LM: 37 minut opóźnienia, policja używa gazu. Chaos przed Stade de France
Fot. Newspix