Tak się ułożył ten sezon, że multiliga miała temperaturę niższą niż pokojowa – większość zespołów mogłaby się zgodzić wręcz na to, by ostatnią kolejkę odwołać i jechać na wakacje. No, ale akurat nie Raków i nie Pogoń, bo to jednak pewna różnica: mieć srebrny medal, czy mieć brązowy. Raków, żeby być pewnym tego pierwszego krążka, nie mógł przegrać dziś z Lechią. No i nie było z tym żadnego problemu. Różnica klas, która kończy się tym, że ekipa Papszuna jest wicemistrzem Polski.
Nie dali nam piłkarze poczuć jakichkolwiek emocji. Właściwie po dwunastu minutach było po meczu, gdyż dwie bramki załadował Ivi Lopez. Pierwszą po ładnej akcji z Kunem i Wdowiakiem, drugą po asyście Tudora. Hiszpan ładował z pola karnego i Buchalik nie miał nic do powiedzenia.
Bo to, jak bronili gdańszczanie w tych sytuacjach… Powiedzielibyśmy, że plaża, ale przykładowy Maloca przyzwyczaił nas do bycia czołowym elektrykiem Lechii, więc nie napiszemy. Gość zaczął się kiwać pod własną chorągiewką i stracił piłkę, a potem człapał w kierunku szesnastki. Nie pomógł Tobers, który był tak uprzejmy dla Iviego, że brakowało tylko czerwonego dywanu. Łotysz stał, Hiszpan pewnie nieco się zdziwił, co to za atrapa, ale ostatecznie jednak uderzył i nie zwracał uwagi na „rywala”.
Nie da się tak prowadzić meczu, żeby jednocześnie nie wjechać w drzewo. Przed europejskimi pucharami Lechia musi zainwestować w obrońców. Koniecznie.
Inna sprawa, że napisaliśmy o szybkim końcu jakichkolwiek emocji, bo było widać, że nie dojeżdża defensywa, ale co z ofensywą? Podobnie. Raków dość łatwo radził sobie z kolejnymi próbami gdańszczan, bo też nie były to zadania z gwiazdką. Proste, wolne, statyczne akcje. Nic prostszego, żeby to rozbić. Lechia najgroźniejsza była po stałym fragmencie gry, kiedy Gajos kopnął w poprzeczkę.
Choć ostatecznie to strzał niecelny, a jeśli chodzi o celne uderzenia, Lechia zdobyła się na trzy w ciągu ponad 90 minut. Dość nędzna to statystyka, przyznacie. Raków jest w niej trzy razy lepszy, toteż mówimy o przepaści.
Trudno kogokolwiek pochwalić w zespole gości. Z jednej strony można Buchalika, bo odbił kilka groźnych piłek, szczególnie w końcówce, gdy spadającym liściem potraktował go Ivi, a potem wybicie koziołka od Długosza też wymagało refleksu i sprawności. Z drugiej – przy trzeciej bramce dla Rakowa bramkarz rzucił się jak chłop na kanapę. Oczywiście był tam rykoszet (od Malocy, bo od kogo innego), niemniej wydawało się, że można podjąć lepszą interwencję.
Patrząc całościowo: to był pokaz siły Rakowa. Mierzył się przecież z drużyną z czołówki, a właściwie nie pozwolił jej pierdnąć. Oczywiście ktoś może zauważyć, że na to nieco za późno, mistrzostwo dawno odjechało, jednak też zawsze przyjemniej zakończyć sezon w takim stylu. I to jeszcze z srebrnymi medalami na szyjach.
Lechia? Widzi, gdzie ma braki i ile jej brakuje do najlepszych w Polsce. Bez dwóch-trzech wzmocnień (a nie uzupełnień) ta drużyna nie pójdzie mocno do przodu.
Fot. Newspix