Tego wieczoru na Anfield dokonywało się coś w rodzaju kunsztownie eleganckiego misterium futbolu na najwyższym światowym poziomie. Mohamed Salah przymierzył koronę króla strzelców ligi, Sadio Mane myślał o trzy kroki szybciej niż rywale, Luis Diaz zapierał dech w piersiach tylko sobie znanym luzem, Thiago oddawał hołd mistrzom swojego fachu, reszta akompaniowała, a liverpoolscy widzowie znów udowodnili, że hasło You’ll Never Walk Alone brzmi w ich ustach diabelnie wiarygodnie.
Przy kontemplowaniu efektownej urody i klasy największych klubów tego globu przypominają nam się czasami dziwaczne dialogi z naszego polskiego podwórka. Tym razem, kiedy to Liverpool gniótł i miażdżył wykastrowany Manchester United, wspomnieliśmy rozmowę ze znanym i lubianym Michałem Probierzem, który swojego czasu przekonywał nas, że nie ma nic złego w topornych środkach gry stosowanych przez Cracovię. „Czy Liverpool gra bezpośrednio?”, „Czy Liverpool dośrodkowuje?”, „Czy Liverpool operuje długimi podaniami?”, „Czy Liverpool zaczyna od bramkarza długim podaniem?”, pytał Probierz, a kiedy odpowiedzieliśmy już twierdząco na wszystkie pytania, zaszachował nas pięknym sofizmatem: „No i co? Liverpool wdobywa w ten sposób mnóstwo bramek, qygrywa mecze i gra ładnie, więc styl to kwestia patrzenia na piłkę!”. No cóż, ludy piłkarskiego świata, zbierajcie się i oglądajcie Liverpool, żeby nie błądzić!
Liverpool-Manchester United. Po prostu sztuka
Spójrzcie na takiego Thiago. Przecież Hiszpanowi klaskać powinni wszyscy wielcy maestrii gry w środku pola – Pirlo, Modrić, Xavi, Iniesta i im podobni geniusze z lat dawnych i współczesnych. Trzydziestoletni piłkarz udowadniał, że podanie potrafi urosnąć do rangi sztuki godnej wychwycenia, ujęcia w ramy i wystawiania w liverpoolskim The Walker Art Gallery. Ale tam pewnie nudziłby się niemiłosiernie, więc dziękujemy opatrzności, że jednak mogliśmy tego Thiago zobaczyć na żywo i w kolorze. Różne momenty miewał i miewa ten gość w Liverpoolu, ale prawda jest taka, że jeśli jest w formie i może być sobą, nie ma na niego kozaka. Przyjmuje, podaje i rozgrywa na każdy sposób, jaki wymyśliła ludzkość, a to sztuka, po prostu sztuka.
A przecież, choć zebrał aplauz na stojąco od całych trybun w momencie zejścia z boiska, wcale nie było też tak, że Thiago skradł show, że tylko on wyczyniał cuda. Przez pierwsze pół godziny meczu Liverpool przedstawiał bowiem futbol bezbłędny i doskonały w każdym calu. I nie ma w tym cienia przesady.
Sadio Mane uwalniająco na wiele metrów do przodu do Mohameda Salaha. Salah wprost pod nogi ustawionego na czwartym metrze Luisa Diaza. Diaz do bramki De Gei. 1:0.
Joel Matip wprowadza z głębi pola do Diaza. Diaz zwraca futbolówkę do Matipa, Matip błyskawicznie z pierwszej piłki znów do przodu, tym razem do Mane. Mane, odwrócony, absolutnie cudownie w tempo do wchodzącego w pole karne Salaha. Salah wpakowuje piłkę do bramki z bezradnym Dalotem za plecami. 2:0.
Piłkarze Manchesteru United nie wiedzieli, co się dzieje. Nie potrafili zidentyfikować swoich oprawców, nie umieli nadążyć za swoimi ciemiężycielami. David de Gea wściekał się na Trenta Alexandra-Arnolda. Bruno Fernandes najpierw zwiesił głowę, a potem zaczął kopać po kostkach w palącej frustracji. Paul Pogba zdezerterował po dziesięciu minutach gry, a Harry Maguire i spółka z defensywy United dla własnego bezpieczeństwa powinni od raz, nawet bez wychodzenia na murawę, rzucić ręcznik na ring. Czerwone Diabły najwięcej z gry miały w siódmej minucie meczu, kiedy fani Liverpoolu w przepiękny sposób zsolidaryzowali się z przeżywającym osobistą tragedię Cristiano Ronaldo.
Liverpool-Manchester United. Groźni nawet na pół gwizdka
Trzeba jednak pamiętać, że Liverpool znajduje się w środku cholernie wymęczającego okresu. Tylko w kwietniu The Reds dwukrotnie bili się już z Benfiką i zapewnili sobie awans do półfinału Ligi Mistrzów, a także rozegrali dwa niezwykle istotne i trudne spotkania z Manchesterem City. Dlatego też ekipa Jurgena Kloppa nie mogła pozwolić sobie na operowanie wokół najwyższej możliwej intensywności na rozciągłości całych dziewięćdziesięciu minut.
W pewnym momencie trzeba było po prostu zdjąć z nogę z gazu, więc coś tam pobrykał Jadon Sancho, coś tam próbował Marcus Rashford, a Alisson Becker miał okazję, żeby przypomnieć wszystkim o swoim istnieniu i pobrudzić rękawice, ale koniec końców Liverpool to Liverpool – nieprzypadkowo fani tego klubu pokazali słabującym kibicom drużyny rywala transparent z napisem: „chcielibyście być nami” – i trzeba było dopełnić dzieła. Najpierw więc Robertson z Diazem pomogli postawić kropkę nad „i” przy wspaniałym występie Mane, potem zaś klasowa podcinka przyniosła dwudzieste drugie trafienie w sezonie Salahowi, który już powoli może przymierzać koronę króla strzelców Premier League.
To było wielkie piękno. Ciekawe, co za to dzieje się teraz w domu Erika ten Haga, któremu przyjdzie od lata sprzątać w stajni Augiasza po czerwonej stronie Manchesteru…
Liverpool 4:0 Manchester United
Diaz 5′, Salah 22′, 85′, Mane 68′
Czytaj więcej o Liverpoolu i Manchesterze United:
- Kto potrzebuje Lewandowskiego? Czego potrzebuje Lewandowski?
- Do trzech razy sztuka. Klopp wreszcie wygrywa z Guardiolą!
- Chcecie promować futbol? Dajcie więcej takich meczów
- Brak Ligi Mistrzów może być bardzo bolesny w skutkach. Co czeka Manchester United?
Fot. Newspix