Reklama

Kto, jeśli nie Wisła? Bolączki drużyn, które mogą wyłożyć się na finiszu

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

11 kwietnia 2022, 14:15 • 9 min czytania 34 komentarzy

Wisła Kraków od tygodni znajdowała się na lekkiej krzywej wznoszącej. Widać było, że z meczu na mecz forma krakowskiej drużyny rośnie, lecz nie przekładało się to na konkrety, czyli ligowe punkty. Aż do tego weekendu „Biała Gwiazda” była jedynym zespołem, który jeszcze nie wygrał wiosną żadnego spotkania. To już nieaktualne. Wisła przełamała się z Górnikiem i oczywiście jest zdecydowanie za wcześnie, by trąbić, że ma duże szanse na utrzymanie. Ale czy nie można zacząć zakładać – dokładając do tego nie najtrudniejszy terminarz – że krakowski klub rozpocznie rajd, który przyniesie nam jeszcze duże emocje na finiszu ligi? Żeby tak się stało, krakowianom będzie musiała „pomóc” inna drużyna. Która? Spróbowaliśmy znaleźć po trzy powody, dla których spaść może Zagłębie, Stal, Śląsk albo Jagiellonia.

Kto, jeśli nie Wisła? Bolączki drużyn, które mogą wyłożyć się na finiszu

Uprzedzając fakty – okroiliśmy grono tylko do tych czterech drużyn, bo uznajemy, że pozostałe mają już spokojną sytuację. Warta ma wprawdzie tyle samo punktów co Stal, ale jest na kompletnie innym biegunie, jeśli chodzi o aktualną formę. W tym tekście szukamy bolączek ekip z dołu tabeli, a akurat zespół Dawida Szulczka nie ma ich na ten moment zbyt wiele. Jagiellonia z kolei gra słabo, ale jeśli dziś wygra z Radomiakiem, także wypisze się z tego grona.

No dobra – co jest największą bolączką rywali Wisły w walce o utrzymanie?

Dlaczego może spaść Zagłębie Lubin?

Powód numer jeden: bo musi zapewnić sobie utrzymanie na dwie kolejki przed końcem.

Dlaczego? Ano dlatego, że w dwóch ostatnich kolejkach „Miedziowych” czekają bardzo trudne przeprawy. Zmierzą się wtedy z Rakowem u siebie (33. kolejka) i Lechem na wyjeździe (34. kolejka). Raków to najlepiej grająca drużyna na wyjazdach. Lech, wiadomo – u siebie raczej rozjeżdża niżej notowanych rywali.

Reklama

Ale nie chodzi tu nawet o formę sportową obu drużyn, a o kontekst. Na sześć kolejek przed końcem sezonu wszystkie trzy zespoły, które są zainteresowane mistrzostwem, mają taką samą liczbę punktów (56). To oznacza, że prawdopodobnie czeka nas bój o złoty medal aż do ostatniej kolejki – i to dosłownie. Nie wykluczamy podobnej historii, co w sezonie 16/17, gdy na finiszu sezonu cztery zespoły mogły zostać mistrzem (z tym, że teraz będą trzy). To nie będą dla Zagłębia łatwe mecze, nie będzie tak, że drużyny, które zrealizowały już swój cel, zwyczajnie odpuszczą. W meczach o taką stawkę wszystko może się zdarzyć, ale lepiej podchodzić do nich mając komfortową sytuację. 

Powód numer dwa: bo terminarz generalnie nie rozpieszcza.

Mocna końcówka sezonu to jedno. Drugie to pozostałe cztery mecze, w których Zagłębie będzie mierzyło się z drużynami z pierwszej dziesiątki. Na rozkładzie mają Cracovię (wyjazd), Górnika Zabrze (dom), Lechię (dom) i Radomiaka (wyjazd).

Oczywiście – wyjazdowa Lechia jest dramatyczna, a i Radomiak niczym nie przypomina zespołu z jesieni. To nie oznacza jednak, że taki stan rzeczy musi trwać w nieskończoność. W tych zespołach jest przecież wciąż bardzo dużo jakości. No i grają o czwarte miejsce, co musi stanowić mocną mobilizację. Zagłębie nie zagra już żadnego meczu „o sześć punktów”, które są najkrótszą drogą do wyratowania się.

Powód numer trzy: bo nie da utrzymać się śpiąc na boisku. 

Ostatnie trzy mecze Zagłębia to istna katastrofa. Oczywiście warto zaznaczyć, że w przypadku spotkania ze Stalą mówimy tylko o pierwszej godzinie gry, bo po niej Zagłębie niespodziewanie zaczęło grać koncert. Ale zanim piłkarze zaczęli trafiać w struny, oglądaliśmy brutalny pokaz boiskowej indolencji. Spotkanie z Jagą? To samo. Oba zespoły nic nie grały, a gdy Szysz skorzystał z prezentu Alomerovicia, „Miedziowi” jakby uznali, że swoją robotę już wykonali i nie zamierzali nawet atakować. Warta? To już istny dramat. Lubinianie dostali na własnym stadionie czwórkę od drużyny, która też walczy o utrzymanie. Kompletnie nie widać, że ta drużyna gra o naprawdę dużą stawkę. W ten sposób nie da się wygrywać meczów.

Dlaczego może spaść Stal Mielec?

Powód numer jeden: bo gra zdecydowanie najsłabiej.

Stal Mielec to specyficzny przypadek. Jeśli utrzyma się w lidze, to tylko dzięki rewelacyjnej rundzie jesiennej. Wiosną to zdecydowanie najsłabsza drużyna. Jeszcze do tego weekendu kibice mieleckiego klubu mogli odbijać piłeczkę, że to Wisła Kraków jest jedynym zespołem, który nie wygrał jeszcze meczu. Ale wiadomo, że ten argument nie jest już aktualny.

Reklama

Stal wygrała tylko właśnie z Wisłą, zaraz na początku rundy wiosennej. Z Wisłą, która obdarzyła ją hojnym prezentem, po którym padła bramka. Poza tym… ciężko wskazać w ogóle mecze, w których podopieczni Majewskiego zrobili dobre wrażenie. Może z Pogonią, gdy do ostatnich minut dzielnie się bronili. Może z Zagłębiem, gdy to oni na tle słabiutkiego rywala wyglądali na poważniejszą drużynę (do pewnego momentu). Póki co nie zanosi się, by Stal wygrała jeszcze jakiś mecz (a mierzy się z Wartą, Lechem. Legią, Lechią, Śląskiem i Wisłą Płock). To nie jest łatwy terminarz.

Powód numer dwa: bo ma najsłabszy skład w lidze.

Wyniki Stali Mielec nie są przypadkowe. Wychodzi na to, że po odejściu Piaseckiego i Hinokio, a także problemach zdrowotnych Maka czy wcześniej Strączka, drużyna z Podkarpacia ma najsłabszy skład w lidze. Po prostu. Jeśli mielibyśmy szukać zawodników, którzy po ewentualnym spadku mogliby pozostać w lidze, więcej znaleźlibyśmy w Bruk-Becie czy Górniku Łęczna. Swego czasu analizowaliśmy jedenastkę Stali w porównaniu do innych ekip, które biją się o ligowy byt. Wygląda ona niezbyt ekskluzywnie.

Czas zadać to pytanie: czy Stal Mielec ma najsłabszy skład w lidze?

Powód numer trzy: bo nawet po utrzymaniu nie wiadomo co dalej.

Inaczej się gra, ratując jakiś ciekawy projekt. Piłkarze Warty dużo ze sobą przeżyli i po prostu chcą dalej pisać ciekawą historię. Wisła ma za sobą ogromną bazę kibiców i klub z potencjałem. Jagiellonia, Śląsk czy Zagłębie to stabilne marki, które w przeszłości walczyły o wyższe cele. I mimo aktualnej sytuacji, wciąż są widoki na to, że w przyszłości mogą walczyć o puchary. A Stal? Aktualnie to klub tonący w długach, pospinany na ślinę i trytytki. Po sezonie wygasają kontrakty praktycznie całej kadry zawodników. Nie wiedzą oni, czy w ogóle zostaną w Stali. A jeśli zostaną – nie mają pojęcia, czy Stal okaże się jakkolwiek konkurencyjnym klubem w Ekstraklasie. Póki co wygląda to trochę jak „utrzymajmy się, a potem spróbujemy rozjechać się w inne miejsca”. A to z pewnością nie podnosi motywacji.

Dlaczego może spaść Jagiellonia Białystok?

Powód numer jeden: bo Piotr Nowak uwstecznił tę drużynę.

Z ręką na sercu – czy widzicie w Jagiellonii jakiś pomysł na grę? Jakąś strategię? Jakąś taktykę? Bo my niekoniecznie. Przypomina to trochę szalenie skomplikowaną myśl trenerską na zasadzie „grajcie swoje”. W Jadze jest naprawdę sporo jakości, jeśli spojrzymy na poszczególnych zawodników. Tylko że oni nie przypominają drużyny. Wychodzą, pokopią, czasem coś strzelą, bo przecież to nieźli zawodnicy.

Przekłada się to na wyniki. Ireneusz Mamrot, z którego władze białostockiego klubu były niezadowolone, miał średnią punktów 1,26. U Piotra Nowaka jest jeszcze niższa – wynosi 1,13.

Powód numer dwa: bo młodzieżowcy nie wnoszą jakości.

W Jagiellonii można było na przestrzeni tego sezonu zaobserwować wielu młodzieżowców. Ilu dobrych? Swoje ligowe egzaminy zdał tylko Miłosz Matysik. Reszta nie wnosi zbyt wiele i stawianie na nich to typowa sztuka dla sztuki na zasadzie „mamy młodych i nie boimy się nimi grać”. Wyjąwszy Matysika, swoje minuty dostawali również Kacper Tabiś (319), Bartłomiej Wdowik (547), Karol Struski (1236), Krzysztof Toporkiewicz (207), Oliwier Wojciechowski (235), Jakub Orpik (15), Bartosz Bida (479), Jakub Lutostański (42), Eryk Matus (2), Maciej Twarowski (13) czy Radosław Zysk (21). Naprawdę wielu zawodników, lecz żaden z nich (przynajmniej w tym sezonie) nie wniósł do gry zespołu zbyt wiele. 

Powód numer trzy: bo jest problem z napastnikami.

Poprzedni mecz Jagiellonii był swego rodzaju ewenementem. Wreszcie nie zawiedli napastnicy, przełamał się Trubeha, a występ Marca Guala dał nadzieję na to, że w Jadze wreszcie jest efektywna dziewiątka. Ten fakt nie sprawia jednak, że zapominamy o tym, iż Jaga ma problem na pozycji napastnika i to przez cały sezon. Michał Żyro okazał się niewypałem. Wspomniany Trubeha dopiero tydzień temu strzelił swoją pierwszą bramkę w sezonie (!). A szans przecież mu nie brakowało – zagrał łącznie w osiemnastu spotkaniach. Ściągnięcie Filipa Piszczka także – wielkie zaskoczenie – jest rozczarowujące. Jeśli Gual utrzyma tempo, może rozwiązać ten ofensywny kłopot.

Marc Gual po ucieczce z Ukrainy: “Dopiero drugi wybuch mnie obudził”

Dlaczego może spaść Śląsk Wrocław?

Powód numer jeden: bo zawodnicy ofensywni są bez formy.

Dopóki w Śląsku działał atak, wszystko wyglądało dobrze. Babole w defensywie towarzyszą tej drużynie od początku sezonu, ale co zawalił Lewkot czy Verdasca, naprawił Exposito czy Praszelik. Zimą Śląsk oddał tego drugiego, zostając de facto bez ofensywnego pomocnika w formie. Oczywiście, Quintana wysłał w meczu z Rakowem sygnał, ale to jego pierwszy przebłysk w tym sezonie (i jednocześnie pierwszy ofensywny konkret). Sobota jaki jest, każdy widzi. Pich nie notuje już tak regularnie liczb i ostatnio częściej jest na ławce. Exposito? Po całym zamieszaniu z transferem do Chin, przez który stracił miesiąc, wciąż szuka formy. Piasecki nie jest tym samym Piaseckim, co w Stali Mielec. No i Dennis Jastrzembski – im dalej w las, tym słabiej wygląda. Inna sprawa, że to typowy skrzydłowy, a ostatnio gra raczej jako dziesiątka.

Jeśli chodzi o ofensywę, nie wygląda to dobrze. Ze świecą szukać człowieka, na którego Piotr Tworek może postawić nie mając wcześniej żadnych wątpliwości.

Piotr Waśniewski: – Spadek z Ekstraklasy? Rozważamy każdy wariant

Powód numer dwa: bo zdarzają im się babole w defensywie.

Cytując klasyka – problem jest zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Nawet w meczu z Rakowem Śląsk nie ustrzegł się błędów – mamy wrażenie, że Szromnik powinien wyciągnąć strzał Kuna (choć bramkarz akurat z reguły nie zawodzi). Wydaje się, że trio Bejger-Golla-Tamas gwarantuje jakiś poziom solidności. Gorzej, jeśli na boisku muszą pojawić się wspomnieni Lewkot czy Verdasca, który na przestrzeni całego sezonu popełnili sporo baboli. Nawet i wiosną – to przez Lewkota (i fakt, że skupił się tylko na wymuszeniu faulu, a nie interwencji) Skóraś strzelił gola na wagę przez punktów. Verdasca z kolei zaliczył jedną z najdziwniejszych wpadek defensywnych, gdy potknął się goniąc Wilczka, który później zakręcił obroną Śląska jak tylko chciał.

Powód numer trzy: bo własny stadion nie jest atutem.

Jeśli policzymy tylko mecze domowe, Śląsk jest na piętnastym miejscu w tabeli. To katastrofalny wynik, zważywszy na fakt, że przez pierwszą część sezonu wrocławianie byli przecież liczącą się drużyną. Na przestrzeni całego sezonu Śląsk wygrał tylko trzy spotkania u siebie:

  • 1:0 z Legią (we wrześniu)
  • 3:1 z Wisłą Płock (we wrześniu)
  • 2:1 ze Stalą (w listopadzie)

Słabiutko.

***

A wy – jak sądzicie? Kto może wyciągnąć pomocną dłoń dla Wisły Kraków?

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. newspix.pl / FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

34 komentarzy

Loading...