Jagiellonia sprowadziła już drugiego zawodnika poprzez wykorzystanie furtki dla piłkarzy z ligi ukraińskiej, która została zawieszona ze względu na rosyjską inwazję. O ile Diego Carioca to raczej uzupełnienie składu, o tyle Marc Gual jawi się jako spore wzmocnienie.
Hiszpan w ostatnich tygodniach wiele przeżył. Ten rok zaczynał jeszcze jako piłkarz Alcorcon, 3 stycznia rozegrał kwadrans w Segunda Divison przeciwko Maladze. Niedługo potem rozwiązał umowę. 13 stycznia przeszedł do SK Dnipro-1. Niewiele ponad miesiąc później uciekał z Ukrainy, a po kolejnym miesiącu został zaprezentowany w Białymstoku.
Gual jesień w Alcorcon miał słabszą w porównaniu do pierwszego sezonu. Kilka meczów spędził na ławce, ale w listopadzie i grudniu grał cały czas. Mimo to zdobył tylko jedną bramkę. Drużyna słabo punktowała, mając na koncie zaledwie dwa zwycięstwa od początku rozgrywek. Nadszedł czas na zmiany, zwłaszcza że Alcorcon zaczęło mieć problemy finansowe. Oficjalnie nikt ręcznika w klubie nie rzucał, jednak powoli zaczęto się tam przygotowywać na trzecioligową rzeczywistość. Gual rozwiązał swój kontrakt, podobnie jak Marco Asencio, który jest dziś klubowym kolegą Marcina Listkowskiego w Lecce.
Raptem trzy dni później Gual związał się na dwa i pół roku z trzecią drużyną ukraińskiej ekstraklasy. Wówczas nie przypuszczał jeszcze, jak szybko przyjdzie mu zmienić otoczenie i że nawet nie zadebiutuje w barwach nowego klubu.
Nie czuł w powietrzu zbliżającej się wojny, ponieważ prawie nie było go na Ukrainie. – Przyjechałem tam 10 stycznia, ale biorąc pod uwagę okres przygotowawczy w Turcji, na Ukrainie spędziłem tylko 10-12 dni – opowiadał już po wszystkim portalowi lavanguardia.com.
Jego historia sprawiła, że hiszpańskie media poświęcały mu potem dużo uwagi. Wystąpił nawet w telewizji. – Ukraina miała być moim pierwszym międzynarodowym doświadczeniem. Ledwo zdążyłem się nauczyć czterech słów… – stwierdził we wspomnianym wywiadzie.
Najbardziej nurtowało pytanie, czy w momencie transferu on i jego agent byli świadomi, że wkrótce może dojść do eskalacji konfliktu ze strony Rosji. – W klubie rozmawialiśmy o tym. Prezydent jest wojskowym. Trener i dyrektor generalny kazali nam zachować spokój. Na krótko przed bombardowaniem trenowaliśmy w Turcji, a w ubiegłym tygodniu w środę wróciliśmy na Ukrainę, liga miała wystartować w sobotę. Mieliśmy zmierzyć się z Desną Czernihów. To byłby mój debiut w drużynie. Liczyłem na występ od początku, bo kontuzjowany był drugi napastnik Artem Dowbyk – opowiadał Gual.
– W środę, wracając z Turcji, poszliśmy na obiad i na zakupy, bo lodówka była pusta. Wielu ludzi upierało się, że nic się nie dzieje, że powinniśmy być spokojni. Uważali, że media przesadzają ze swoimi ostrzeżeniami. Poszedłem spać. O wpół do piątej rano spadła pierwsza bomba. Byłem w półśnie, nie do końca świadomy. Drugi wybuch, pięć sekund później, był moim budzikiem. Kilku graczy, w większości obcokrajowcy i ci, którzy nie mieli tam rodziny, mieszkało w tym samym budynku. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem ogień. Szybko zebraliśmy się dwoma samochodami i pojechaliśmy do bunkra Dnipro. To kwadrans od naszego domu. Przed wejściem do bunkra spadła trzecia bomba. Bunkrem była piwnica pod głównym budynkiem. Schroniło się tam wielu młodych piłkarzy. Niektórzy płakali. Niczego tam nie było, cztery koce. Po kwadransie wyszliśmy – kontynuował swoją historię.
To był początek długiej i męczącej podróży. – My, zagraniczni piłkarze, wzięliśmy wodę i żywność z klubu, zapakowaliśmy się w trzy samochody i pojechaliśmy do hotelu prezydenta. To było bezpieczniejsze miejsce, jakieś 100 kilometrów od Dniepru, bez obiektów wojskowych w pobliżu. Spędziliśmy tam popołudnie i część nocy. Potem, po trzech godzinach stania w kolejce na stacji benzynowej, napełniliśmy baki, kupiliśmy ciastka i frytki i ruszyliśmy w stronę granicy. Na początku kierowaliśmy się do Polski, ale w połowie drogi zmieniliśmy kurs, bo pokonanie tej trasy było niemożliwe. Naszym celem stała się Rumunia. Miałem na sobie dres, trampki i kurtkę. Na szczęście pamiętałem o paszporcie. Reszta moich rzeczy została w mieszkaniu. Uznaję je za stracone: to był najwyższy budynek w Dnieprze. Jeśli na miasto spadnie więcej pocisków, wylecą w powietrze – mówił Gual dla lavanguardia.com.
– Drogi były w kiepskim stanie, musieliśmy jechać wolno, a nie chcieliśmy zużywać dużo benzyny. Mijaliśmy konwoje wojskowe, punkty kontrolne, czołgi… Pokonaliśmy dwa kilometry w cztery godziny. Rozmawialiśmy z rodziną, pisaliśmy, że wszystko w porządku i tak dalej. A potem przechodziliśmy do trybu samolotowego, aby oszczędzać baterię. Ostatnie osiem kilometrów do granicy pokonaliśmy pieszo. Samochody zostawiliśmy w szczerym polu. Wiele osób tak zrobiło. Auta należały do klubu. Wysyłaliśmy ich lokalizację, w klubie wiedzą, że tam są. Kolejka przy granicy nie miała końca. Nocowaliśmy pod gołym niebem, przy temperaturze 2ºC. Panował chaos. Od czasu do czasu przepuszczano kobiety i dzieci. Sześć godzin zajęło nam nakłonienie pograniczników do wysłuchania nas – wspomina Hiszpan i nie ukrywa, że musieli się ratować łapówkami. – Szacuję, że ukraińskiemu celnikowi przekazaliśmy około 500 euro. Potem pozwolił nam przejść.
Po długiej podróży i przejechaniu ponad 1100 kilometrów Marc Gual, trener przygotowania fizycznego Dnipro Izan Martin i jeszcze jeden Hiszpan byli bezpieczni. Teraz już „tylko” dwie godziny jazdy na lotnisko do Iasi, potem Wiedeń, Frankfurt i wreszcie Barcelona, gdzie przybysze byli witani przez rodzinę i znajomych. Guala uroczyście przyjął też burmistrz rodzinnej Badalony.
– Przez ostatnie trzy dni żyłem w nieustannym napięciu, prawie nie spałem. Mam nadzieję, że wojna na Ukrainie jak najszybciej się zakończy. Obywatele tego kraju cierpią i nie mogą normalnie żyć. Najbardziej w pamięci utkwiły mi sceny żegnających się rodzin, wyjechać mogły tylko kobiety i dzieci. Niełatwo do tego wracać. Dziś staram się nie śledzić zbyt wielu wiadomości, to zbyt bolesne – stwierdził już po wszystkim.
Zbyt długo na odpoczynku nie mógł się skupiać, bo musiał myśleć o swojej dalszej karierze. Dzięki regulacji FIFA, miał czas do 7 kwietnia na znalezienie nowego klubu. I znalazł Jagiellonię, to był szybki temat i szybka decyzja. Kusiły go też inne kluby, miał sygnały z Cypru i Izraela, ale wolał pójść do ligi lepiej opakowanej, która będzie dobrym oknem wystawowym. Z tego, co słyszymy, wychowanek CF Badalona bardzo chce się pokazać przez najbliższe dwa miesiące i niezbyt mocno skupiał się na aspekcie finansowym. Na pozostaniu w ojczyźnie mu nie zależało, po przejściach w Alcorcon trochę zraził się do krajowej piłki.
Obie strony mogą sobie pomóc. Gual może wrócić do formy i się wypromować, a „Jaga” na gwałt potrzebuje dobrego napastnika. Hiszpan co prawda nie jest klasyczną „dziewiątką”, gra także jako ofensywny pomocnik, ale w porównaniu do Michała Żyro, Andrzeja Trubehy i Filipa Piszczka piłkarsko powinien mieć do zaoferowania znacznie więcej.
– Charakterystyką przypomina Jesusa Imaza. Jestem przekonany, że zyskaliśmy wartościowego zawodnika. (…) Nie martwimy się o jego dyspozycję fizyczną. Mamy pewność, że jest przygotowany bardzo dobrze. Wierzymy również, że szybko wkomponuje się w drużynę. Z pomocą przychodzi nam obecna przerwa reprezentacyjna. Spotkanie z „Miedziowymi” rozegramy za niecałe dwa tygodnie. To dużo czasu, aby Marc wpasował się w zespół – cytuje oficjalna strona Jagiellonii dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego.
Swoim CV 26-latek na pewno nie odstrasza. Nigdy nie wystąpił w hiszpańskiej ekstraklasie, ale większość seniorskiej kariery spędził na poziomie Segunda Division. W 145 meczach strzelił 31 goli i zaliczył 10 asyst. Zdecydowanie najlepszy w jego wykonaniu był sezon 2016/17, gdy razem z Ivim Lopezem rządził w rezerwach Sevilli. Strzelił wówczas 14 goli i pięć kolejnych wypracował. Później grał w Saragossie, Gironie i trzecioligowych rezerwach Realu Madryt, aż wreszcie definitywnie pożegnał się z Sevillą i zakotwiczył w Alcorcon, z którym w styczniu się rozstawał. Z Ivim Lopezem przyjaźni się do dziś. Pomocnik Rakowa Częstochowa mocno przeżywał ucieczkę swojego rodaka z Ukrainy.
Gual czasu na aklimatyzację nie będzie miał dużo. Jagiellonia z przodu jest bezzębna, a w jej obecnej dyspozycji sześciopunktowa przewaga nad strefą spadkową jeszcze komfortu nie daje. Od postawy Hiszpana może wiele zależeć.
WIĘCEJ O JAGIELLONII:
- Masłowski: Dajemy sobie trzy okienka na przebudowanie Jagiellonii [WYWIAD]
- Pertkiewicz: Jagiellonię czeka wielopoziomowa restrukturyzacja [WYWIAD]
Fot. Newspix