Czy rola prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej jest najbardziej odpowiedzialnym zadaniem w jego karierze zawodowej? W jakiej kondycji zastał związek po kadencji Zbigniewa Bońka? Co zaskoczyło go na szczycie polskiej piłki? Dlaczego tak długo wybierał selekcjonera? Czy ma autorytarne zapędy? Czy Czesław Michniewicz jest dobrym budowniczym? Dlaczego PZPN nie stał się krainą disco polo i wódki białej czystej? Czy ma kompleksy względem bardziej światowych poprzedników? O co reprezentacja Polski powalczy na mistrzostwach świata w Katarze? Dlaczego Robert Lewandowski jest tak ważny dla polskiego futbolu? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiedział prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Cezary Kulesza. Zapraszamy.
Ależ pan się napracował w roli strażaka na samym początku swojej kadencji na fotelu prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Rzeczywiście, wszędzie się paliło, ale dla mnie to nic nowego, bo już w Jagiellonii borykałem się z przeróżnymi zawirowaniami, więc przygotowanie do zawodu prezesa PZPN-u miałem nie najgorsze.
Gaśnica na bok, już się nie pali.
Miejmy nadzieję, że pożary zostały ugaszone i nie pojawią się nowe problemy.
Ma pan poczucie, że ta prezesura to najważniejsze zadanie w pana dotychczasowym życiu zawodowym?
Jeśli rozmawiamy o piłce nożnej, to tak, na pewno, bez dwóch zdań. Wie pan, mistrzostwa świata odbywają się w czteroletnich odstępach, awans na mundial zdobywają trzydzieści dwie federacje z dwustu dziesięciu zrzeszonych w ramach FIFA, samo to stanowi wielkie wyzwanie i wielkie wyróżnienie.
Co pana najbardziej zaskoczyło, kiedy spojrzał pan na polską piłkę z perspektywy prezesa PZPN?
Nic szczególnego.
Naprawdę?
Dużo mniejszych i mniej istotnych rzeczy może mnie nie zadziwiło, ale wymagało wnikliwszej obserwacji czy większego nakładu pracy.
Ze szczytu ma się lepsze widoki.
Fascynujący jest ogrom tej machiny. Budżet, rozmach, skala. Polski Związki Piłki Nożnej nie przybiera już kształtu stowarzyszenia, bo nabrał korporacyjną potęgę i powagę. Dysponujemy dużymi pieniędzmi. Zatrudniamy wielu pracowników. Stawiamy sobie spore wyzwania. Przysługuje nam decyzyjność w poważnych tematach.
Zastał pan Polski Związek Piłki Nożnej w dobrym miejscu swojej historii po kadencji Zbigniewa Bońka?
W dobrym, dobrym. Przede mną były najważniejsze mecze eliminacji do mistrzostw świata. Trzeba było dokończyć dzieła. Los nie rozpieszczał ani mnie, ani zarządu. Wiele negatywnych emocji wywołał przegrany mecz z Węgrami i niefrasobliwa nieobecność trzech czołowych piłkarzy tej kadry. Zaczęto krytykować Paulo Sousę. Przyszedł grudzień, święta, dostałem niemiłą niespodziankę pod choinkę. Nieoczekiwanie odchodził selekcjoner reprezentacji Polski. Trzeba było się z tym zmierzyć i wynegocjować jak najlepsze warunki tego rozstania, żeby Polski Związek Piłki Nożnej nie był na tym stratny, a nawet więcej: jeszcze na tym wszystkim coś ugrał.
Pojawiły się siwe włosy na głowie?
Wcześniej dużo ich nie miałem, więc może coś tam się pojawiło.
Nowego selekcjonera wybierał pan przez miesiąc. Ceni pan sobie dominującą autonomiczność czy stawia pan na szerokie konsultacje w swoim otoczeniu przy podejmowaniu kluczowych decyzji dla pana prezesury?
Trzeba było zachować uważność, nie postępować pochopnie. Dostałem od zarządu prawo do samodzielnego przeprowadzania procesu wyboru nowego selekcjonera. Rzeczywiście tak działałem, ale kiedy podjąłem decyzję, spotkałem się z zarządem i przedstawiłem przewagę Czesława Michniewicza nad innymi kandydatami w rywalizacji o pełnienie tej funkcji. Wszystko przebiegało we wzajemnym szacunku.
Dlaczego trwało to aż tyle? Ostatecznie wybrany został Czesław Michniewicz, który w gronie potencjalnych kandydatów przewijał się już w grudniu.
Ktoś z zewnątrz nigdy nie zrozumie trudności i odpowiedzialności całego procesu takiej selekcji. To wręcz niepojęte, ile potrafi powstać dwustronnych pytań, wątpliwości, wymagań i zależności. Doprowadzenie takiego wyboru do końca nie przypomina pstryknięcia palcami. Nie jest tak, że wybieram sobie idealnego kandydata na trenera, a dzień później podpisujemy umowę i przedstawiamy go światu. Nie, nie i jeszcze raz nie. Proszę mi wierzyć, że nikt, kto nigdy nie wybierał selekcjonera, nie zrozumie skomplikowania tego przewodu.
Żyjemy w kraju trzydziestu milionów mini-selekcjonerów, a w okresie selekcjonerskiego bezkrólewia – mini-prezesów PZPN.
Nie wszyscy będą przychylni. Nie wszyscy będą bić brawo. Najważniejsze, że mój wybór okazał się słuszny i dobry. Czesław Michniewicz awansował na mistrzostwa świata, a o to nam wszystkim chodziło. A ciut wcześniej też przecież mnóstwo się działo. Nasze decyzje i działania w sprawie inwazji Rosji na Ukrainę, twarde i zdecydowane stanowisko, że nie zagramy z Rosjanami – to odbijało się na emocjach polskiego społeczeństwa, które czekało na ten finał baraży. Wiedzieliśmy, jak spotkanie ze Szwecją jest istotne dla Polaków, a kiedy napięcie opadło, już po ostatnim gwizdku sędziego Orsato na Stadionie Śląskim, fantastycznie oglądało się radość kibiców. Była w nich olbrzymia potrzeba awansu, zwycięstwa, triumfu, odetchnięcia. W jednej chwili rozlała się wielka narodowa euforia.
Łatwo jest na pana stanowisku popaść w przekonanie, że ma się największą władzę w polskiej piłce i decydować w istotnych dla jej kształtu sprawach bez konsultacji z mądrzejszymi od siebie?
Nie kusi mnie podejmowanie jednoosobowych decyzji. Jeśli mam jakiś fajny pomysł, jeśli coś ciekawego przyjdzie mi do głowy, mam wokół siebie zaufane osoby i zarząd, z którymi konsultuję słuszność moich koncepcji. Czy uważam, że stałem się najważniejszą osobą w polskiej piłce? Nigdy tak nie uważałem i nigdy tak nie będę uważał. Wykonuję swoje obowiązki, robię swoje, nie zaprzątam sobie głowy niepotrzebnymi chełpliwościami.
Na Stadionie Śląskim w Chorzowie zamknął się pewien etap pana prezesury?
Cieszę się, że za mojej kadencji awansowaliśmy na mistrzostwa świata, a przed nami jeszcze Euro 2024. Zapisaliśmy się w historii polskiej piłki – piłkarze i trener w pierwszej kolejności, ja jako prezes i zarząd w drugiej kolejności. Nie ukrywam, czuję satysfakcję.
Potrafi się pan dziecięco fascynować piłką nożną?
To jest hobby. Do świata piłki łatwo się wchodzi, ale trudno się z niego wychodzi.
Czyli wsiąkł pan na stałe.
Mam taki charakter, że jak już zrobiłem kilka kroków do przodu, to nie wypada mi się teraz cofać.
Początek pana kadencji jest odbierany zaskakująco pozytywnie, a miała zaczynać się era wódki i disco polo w siedzibie związku przy ulicy Bitwy Warszawskiej.
Mówili tak, ale nie brałem takich słów do siebie, nie denerwowałem się takim gadaniem. W tym kraju branża disco polo jest legalna. Normalna dziedzina życia, popularny gatunek muzyczny i tyle. Nie miałem przecież fabryki broni…
Zaśmiałem się.
Niczego nie muszę się wstydzić.
W porównaniu do Zbigniewa Bońka nie ma pan branżowej powagi na piłkarskich salonach świata.
Nie będę oceniał swojej powagi, ale wydaje mi się, że nie muszę czuć żadnych kompleksów. Mnóstwo osób mnie szanuje. Odbyłem wiele spotkań, rozmawiałem z wieloma prezesami, nie zliczę otrzymanych gratulacji za szybkość działania i skuteczność decyzyjności…
Niedawno gawędziłem z Michałem Listkiewiczem. Chwalił pana, ale mówił też: „to nie jest światowiec Boniek, którego uwielbiają wszyscy na salonach. To nie jest Lato, któremu wspaniała piłkarska przeszłość gwarantowała wieczną rozpoznawalność. To nie jest – nieskromnie mówiąc – Listkiewicz, bo przecież przez wiele lat działałem w strukturach, coś tam sędziowsko osiągnąłem, więc też byłem znany”.
Proszę mi wierzyć, że nie mam trudności, jak to się ładnie mówi, z poruszaniem się poza granicami Polski. Potrafię utrzymywać kontakty z innymi federacjami i z ludźmi zajmującymi się piłką nożną w innych krajach.
Rozczarował się pan reakcją części piłkarskiego wielkiego świata w sprawie Rosji?
Spirala się nakręcała. Kiedy wystosowaliśmy oświadczenie, że nie zagramy z Rosją, FIFA ogłosiła, że mecz odbędzie się na neutralnym terenie. Nie przekonywały nas żadne tego rodzaju sztuczne kompromisy. Żadne obietnice tego, że Rosja zagra pod inną nazwą, inną flagą i bez odśpiewywania swojego hymnu. Twardo staliśmy przy swoim stanowisku. Za naszym komunikatem poszli najpierw Szwedzi i Czesi, potem Brytyjczycy i cała reszta, a po kilku dniach FIFA ogłosiła, że ten półfinał baraży się nie odbędzie. Zadziałał efekt kuli śnieżnej. Władze światowego futbolu widziały, że za naszym przykładem podąża coraz większa liczba federacji i zareagowały w porę, żeby nie doprowadzić do sytuacji, w której liczba niechętnych reprezentacji zrobi się zbyt duża. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Czyli jest ten żal do FIFA?
Moim celem nie było skorzystanie na automatycznym awansie do finału baraży. Na Ukrainie trwa wojna, zachowaliśmy się słusznie i zdecydowanie, a FIFA może nie ugięła się pod naszym naporem, ale na pewno nie zlekceważyła rozpowszechniającego się po całym kontynencie sprzeciwu, który zapoczątkowała polska federacja.
Skoro większość doraźnych kryzysów udało się zażegnać, jakie cele stawia sobie pan na najbliższe lata prezesury?
Przed nami mecze Ligi Narodów. Dla trenera Michniewicza będą one stanowiły idealną okazję na przetestowanie szerokiego wachlarza potencjalnych reprezentantów i zaimplementowanie swoich pomysłów w świadomości tej drużyny. Wcześniej selekcjoner pracował w trudnych warunkach. Miał zaledwie kilka dni na odnalezienie się w swojej roli. Nie miał czasu ani na posprawdzanie wszystkich powołanych piłkarzy, ani na przekazanie pełni swojej szkoleniowej filozofii. Dobrze, że rozegraliśmy chociaż ten sparing ze Szkocją, bo kilku mniej zaprawionych w bojach kadrowiczów dostało swoje szanse i zaprezentowało się na oczach trenera Michniewicza, który dostał materiał poglądowy przed wybraniem optymalnej jedenastki na finał baraży ze Szwecją.
Gdybyśmy ze Szwecją zagrali najwyżej przeciętnie, zremisowali po regulaminowym czasie gry i dogrywce, a potem odpadli po serii rzutów karnych, kontrakt Czesława Michniewicza zostałby rozwiązany czy przedłużony? Na ile ważność umowy selekcjonera zależna była od awansu na mistrzostwa świata?
Rzeczywiście w kontrakcie znalazły się takie zapisy, ale nie analizowałem ich jakoś specjalnie, bo skupiałem się na stworzeniu drużynie komfortowych warunków do wygrania finału baraży. Zajmował mnie tylko zwycięski scenariusz. Wygraliśmy, sprawa jest przedawniona, choć pewnie gdyby historia potoczyła się inaczej, musiałbym podjąć jakąś decyzję. Zastanawiałbym się po meczu. Przed spotkaniem nie chciałem nawet myśleć o porażce. Wie pan, piłka nożna uczy pokory.
Ma pan przekonanie, że Czesław Michniewicz jest nie tylko dobrym strażakiem, ale też dobrym budowniczym? Że z nim u sterów reprezentacja Polski może budować swoją tożsamość przez dłuższy czas?
Istnieje taka możliwość. Czesław Michniewicz bardzo fajnie wszedł w ten zespół. Dobrze zrobił, że odwiedził reprezentantów w klubach. Że do nich pojechał, że z nimi porozmawiał, że przekonał ich do swoich planów. Takie drobne gesty krzepią piłkarzy, którzy wierzą, że każdy może dostać szansę, że każdy może odnaleźć się w drużynie, że każdy może dołożyć cegiełkę do jakiegoś większego sukcesu. Michniewicz jest dobrym budowniczym atmosfery i… pozostałych rzeczy.
Wyznaje pan wyższość rodzimych trenerów nad zagranicznymi szkoleniowcami na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski?
Nie da się tego tak ująć. Dla mnie najlepszym wyborem będzie selekcjoner, który będzie odnosił sukcesy i wygrywał mecze. W tej chwili Czesiu Michniewicz jest najlepszy, bo Czesiu wygrał ze Szwecją i Czesiu awansował na mundial. Rozmawiajmy w takich kategoriach. Wybrałem najbardziej właściwego kandydata spośród wszystkich polskich i zagranicznych kandydatów. Nie wstydzę się swojej decyzji. Za Czesiem stałem od samego początku. Jeszcze przed tym zwycięstwem, przed finałem baraży, przed awansem na mistrzostwa świata powtarzałem, że to jest mój wybór. Wybór słuszny, właściwy i najlepszy.
Obserwacja lokalnego środowiska unaoczniła panu, że polska szkoła trenerów jest uboga?
Pracujemy nad tym, ale UEFA narzuciła limity, których nie możemy przekroczyć. Rocznie kształcimy dwudziestu czterech szkoleniowców z licencją UEFA Pro. Na ten moment nie jesteśmy w stanie wyprodukować większej liczby trenerów, a rzeczywiście ten rynek nie obfituje w masy potencjalnych kandydatów na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Nieprzypadkowo polscy fachowcy nie są specjalnie rozchwytywani poza granicami kraju. Wiem, że Michał Probierz spędził kilka miesięcy w Arisie Saloniki, Marek Zub pracował na Litwie, Łotwie, Białorusi i w Estonii, lata wcześniej Henryk Kasperczak odnosił sukcesy w Afryce…
Jeszcze wcześniej Kazimierz Górski i Jacek Gmoch w Grecji!
Czasy odległe i zamierzchłe. Rynek trenerski jest wychudzony.
Czego oczekuje pan po występie Polaków na mistrzostwach świata w Katarze? Na gorąco wypowiadał się pan bardzo oszczędnie, ale może pokusi się pan o jakąś ciekawszą prognozę niż dyplomatyczne grzeczności względem rywali.
Jedziemy na mistrzostwa świata, więc gramy o Puchar Świata. Tak nazywają się te rozgrywki, więc siłą rzeczy każda reprezentacja przyjeżdża na ten wielki turniej, żeby walczyć o złoty medal. Proszę zapytać selekcjonerów ze wszystkich krajów, o co biją się ich reprezentacje na mundialu, a zawsze usłyszy pan jednakową odpowiedź: o najwyższe cele! Polska też ma swoje marzenia, ale oczywiście trzeba to wszystko stopniować. Pierwszy krok to wyjście z grupy. I to jest nasz priorytet.
Już szukałem szpilki, żeby przebić ten rosnący balonik…
Najważniejszy będzie mecz z Meksykiem. To przeciwnik w naszym zasięgu, pewnie oni posługują się taką samą retoryką, ale to spotkanie ustawi nas w jakimś szeregu. Jeśli wygramy, przybliżymy się do wyjścia z grupy, bo Meksyk jest notowany dużo wyżej niż Arabia Saudyjska.
I wyżej niż Polska.
Mecze w tej grupie układają się w taki sposób, że ostatnie spotkanie rozgrywamy z Argentyną. Może się tak zdarzyć, że oni będą mieli sześć punktów po dwóch wcześniejszych starciach i dobrą okazję, żeby odciążyć kilku czołowych zawodników, bo będą obawiać się ewentualnej kontuzji któregoś z gwiazdorów przed fazą pucharową. I tutaj też powstaje szansa.
Sprytnie wykombinowane.
To spekulacje, to niezobowiązujące rozmowy, ale można sobie tak dywagować, nawet wypada, bo to piłka nożna, a piłka nożna to emocje i stresy.
Jest apetyt na pierwszy udany mundial w XXI wieku.
Musimy pojechać do Kataru i wygrywać mecze. Nikt za darmo nie odda nam żadnych punktów, nikt się przed nami nie położy. Każdy będzie walczył na dwieście procent, bo występ na mistrzostwach świata to uhonorowanie kariery każdego zawodnika biorącego udział w tym turnieju. Każde dziecko zaczyna trenować piłkę nożną z myślą, żeby kiedyś wystąpić na mundialu. Każdy chce napisać piękną historię, każdy chce być wspominany za kilkadziesiąt lat jako ten, który osiągnął taki i taki sukces, strzelił takiego a takiego gola, wzniósł takie a takie trofeum.
To będzie też niezwykle istotny turniej dla Roberta Lewandowskiego. W pana ocenie to najwybitniejszy piłkarz w historii polskiego futbolu?
Tak.
Prawie każda pana decyzja wpływająca na kształt reprezentacji podejmowana jest z dbałością o zadowolenie i akceptację Lewego.
Kilka dni przed ogłoszeniem nominacji Czesława Michniewicza na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski zadzwoniłem do Roberta Lewandowskiego, żeby już wcześniej wiedział o mojej decyzji. To najlepszy piłkarz świata, kapitan tej kadry, niezwykle ważna postać dla polskiej piłki. Niezwykły jest jego wpływ na funkcjonowanie polskiej reprezentacji. Podziwiam go za to, że w trudnym momencie, przy bezbramkowym remisie, w finale baraży tak pewnie wykonał rzut karny na wagę prowadzenia ze Szwecją. Bo ile razy w historii było tak, że najlepsi zawodnicy zawodzili w kluczowych momentach i pudłowali karne. Słynne przypadki Socratesa czy Michela Platiniego…
Ćwierćfinał mistrzostw świata w Meksyku.
Tym lepiej świadczy to wszystko o Lewandowskim – o jego kreatywności, o jego mądrości, o jego pewności siebie. To jest taki kapitan, że każdy próbuje mu dorównać. To jest taki kapitan, że wszyscy wokół niego rosną.
Mundial w Katarze budzi pana wątpliwości moralne? Śmierć siedmiu tysięcy robotników podczas prac nad infrastrukturą turnieju, kara śmierci, chłosta i ukamienowanie legalne w prawie, opresje wobec kobiet, gejów i innowierców. Nie są to najczystsze mistrzostwa świata w historii.
Czytałem to wszystko, znam sytuację. Wiem, że prawa człowieka nie są tam respektowane i przestrzegane w należyty sposób, ale też swoją wiedzę ograniczam tylko do doniesień prasowych. Nie ja ten Katar wybierałem. FIFA wskazała organizatora mistrzostw świata, a my sportowo wywalczyliśmy awans na ten mundial. Trudno mi coś więcej powiedzieć.
Czy jest pan zadowolony z początku swojej prezesury w Polskim Związku Piłki Nożnej?
Nie powiem przecież, że jestem zadowolony, bo byłoby to zbyt wygodne. Mam swoje zasady. Robię to, co do mnie należy, tyle. Nie ma ludzi nieomylnych. W zawód działacza wpisane są porażki. Wiem, że pojawi się krytyka, nie boję się jej. Aktualnie nie nękają mnie negatywne głosy, bo nie ma powodów, żeby mnie rugać i napadać, ale przyjdą gorsze dni i miesiące. I trzeba będzie się zmierzyć z ostrzałem krytykanctwa. Tak to wygląda w świecie piłki nożnej.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Czy Polska powinna zbojkotować mundial w Katarze
- „Jeśli Moder zrobi wszystko wzorowo, jest do gry za trzy miesiące”
- Sebastian Szymański, czyli wielki grzech Paulo Sousy
- Kadra za jaką tęskniliśmy. Vlog Polska – Szwecja
- Premie za awans na MŚ: Przynajmniej 10 mln zł dla piłkarzy. Złotówki nie dostanie Paulo Sousa
Fot. 400mm.pl/Newspix