Dzisiaj czekaliśmy na święto polskiej siatkówki. Nie często w końcu się zdarza, żeby dwa zespoły z Polski grały przeciwko sobie w półfinale Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz między Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle a Jastrzębskim Węglem nie przyniósł jednak większych emocji. Ba, to był nokaut, szybkie trzy do zera w setach. Rozpędzonym obrońcom tytułu wychodziło dzisiaj wszystko – a Jastrzębiu nic.
ZAKSA oraz Jastrzębski Węgiel to bez wątpienia dwie najmocniejsze drużyny w Polsce. Ich mecze w trwającym sezonie za każdym razem kończyły się jednak… w trzech setach. Nie byliśmy zatem świadkami zaciętej walki – tylko, jak nam to powiedział Kuba Popiwczak, “jedna drużyna naskakiwała na drugą i nie zostawiała jej wiele do powiedzenia”.
Gdzie jednak mieliśmy zobaczyć “walkę na noże”, jeśli nie w Lidze Mistrzów? Jastrzębski Węgiel awansował do półfinału tych rozgrywek po odprawieniu Lube. ZAKSA natomiast skorzystała na wykluczeniu Dynama Moskwa i nie musiała grać w ćwierćfinałach – ale dobrze radziła sobie w fazie grupowej, również pokonując wspomniany włoski zespół. Kibice polskiej siatkówki wygranymi byli natomiast już na starcie – bo niezależnie od rozstrzygnięcia dwumeczu, byliśmy pewni, że jedna z naszych ekip zamelduje się w finale.
Czekaliśmy jednak na wreszcie zacięty, stojący na niezwykle wysokim poziomie mecz między mistrzami a wicemistrzami Polski. I znowu takiego nie dostaliśmy. Bo ZAKSA absolutnie przejechała się po gospodarzach środowej potyczki.
Kędzierzyńska lokomotywa
Początkowo było co prawda równo. Ale z czasem w ekipie Jastrzębskiego Węgla zaczęło się pojawiać coraz więcej błędów. Tymczasem ZAKSA nie dawała za darmo nic. A na dodatek – miała indywidualne przebłyski, których zdecydowanie brakowało rywalom. Na przykład – piekielnie mocną zagrywkę Semeniuka. Po asie serwisowym przyjmującego kędzierzynianie wyszli na trzypunktowe prowadzenie (11:8).
Jastrzębski Węgiel zdołał co prawda podnieść swój poziom gry i odrobić do ZAKSY parę oczek. Ale po chwili obrońcy tytułu Ligi Mistrzów znowu zbudowali bezpieczną przewagę. Lepiej serwowali oraz – co było szczególnie istotne – lepiej radzili sobie przy piłkach sytuacyjnych oraz w kontratakach. Praktycznie każda dłuższa akcja kończyła się punktem dla nich. Nic zatem dziwnego, że wygrali pierwszego seta – 25:20.
Ktoś by mógł w tamtym momencie spotkania powiedzieć – Jastrzębie źle weszło w mecz. No ale właśnie – z czasem było tylko gorzej. W drugiej partii obserwowaliśmy absolutną dominację ZAKSY. Ta wykorzystała olbrzymie problemy w przyjęciu gospodarzy. Niemal co trzecia piłka wracała na stronę kędzierzynian. A wiadomo – jak serwis siedzi, to i cała gra staje się łatwiejsza. Dla ZAKSY była ona jednak nie łatwa, a dziecinnie prosta. Czternaście punktów – tylko tyle zdołał ugrać w drugiej partii (która potrwała dwadzieścia dwie minuty!) Jastrzębski Węgiel. I był kompletnie pod ścianą.
Trener Andrea Gardini próbował wszystkiego. Ściągnął z parkietu dołującego Trevera Clevenota i zastąpił go Rafałem Szymurą. Pod koniec drugiej partii (a potem i trzeciej) posadził nawet na ławkę Kubę Popiwczaka. Jakość w ataku Stephena Boyera nie była też wiele lepsza od tej Jana Hadravy. Generalnie – nic nie pomagało. Tak jak ZAKSA dominowała od drugiej połowy pierwszego seta, tak dominowała i w ostatniej, decydującej partii. Wygranej przez nią do szesnastu.
To jeszcze nie koniec?
Co tu dużo gadać – to nie było spotkanie, jakiego spodziewaliśmy się po półfinale Ligi Mistrzów. To był spacerek w wykonaniu ZAKSY. Tak naprawdę każdy zawodnik kędzierzynian mógł otrzymać nagrodę MVP – padło na Marcina Janusza, który z każdym miesiącem sezonu pokazuje, że może być nowym podstawowym rozgrywającym reprezentacji Polski. Ale przecież Olek Śliwka, Kamil Semeniuk czy Erik Shoji też rozegrali kompletne zawody.
Inna sprawa, że Jastrzębski Węgiel po prostu nie postawił im trudnych warunków. Nie dojechał na ten mecz – to coś, z czego zdają sobie sprawę zapewne sami zawodnicy. Na usprawiedliwienie – ich zespół miał pewne problemy zdrowotne, chociażby z powodu kontuzji w półfinale Ligi Mistrzów nie mógł zagrać Jurij Gładyr. Mistrzowie Polski oczywiście są jeszcze w grze. Sęk w tym, że w meczu rewanżowym, rozgrywanym w Kędzierzynie-Koźlu, nie będą mogli stracić więcej niż jednego seta.
My natomiast liczymy na jedno – żeby polski półfinał Ligi Mistrzów przyniósł nam jeszcze emocje.
Jastrzębski Węgiel – Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 0:3 (20:25, 14:25, 16:25)
Fot. Newspix.pl