Efekt nowej miotły to w polskiej piłce niezwykle mocne zaklęcie, gdyby ktoś sprawdził, czy zmieniając trenera co kolejkę, da się ugrać mistrzostwo Polski – mógłby mieć rację. Oczywiście hiperbolizujemy, niemniej często zdarza się, że ten nowy trener potrafi otworzyć okna i wpuścić świeże powietrze do szatni. I tak stało się w przypadku Wisły Płock. Nafciarze wygrali i to na wyjeździe!
JAGIELLONIA BIAŁYSTOK – WISŁA PŁOCK. MOCNI GOŚCIE
Wiadomo, że dla Wisły to jest zawsze niezwykłe wyzwanie, by wygrać poza granicami Płocka – przed tym meczem mieli ledwie jedno zwycięstwo, żadna inna drużyna pod względem punktów nie była równie marna co ekipa Wisły. Dlatego dzień tego sukcesu może nie powinien się stać dniem wolnym od pracy w Płocku, ale żeby szkoły wspominały go na apelach? Jak najbardziej.
Co więcej – Wisła mogła w Białymstoku wygrać dużo wyżej niż 1:0. Tak naprawdę Jagiellonię przy tym rezultacie w dużej mierze utrzymywał Alomerović, który bronił więcej niż dobrze. A to wyjął strzał Vallo w długi róg, a to Michalski z paru metrów kopnął prosto w niego. Próbował Wolski, jak to on, po znakomitym dryblingu w polu karnym, ale i wtedy Alomerović okazał się skuteczniejszy, wybijając uderzenie przy słupku.
Tak, gdyby między słupkami Jagiellonii stał ktoś mniej kumaty, widzowie obejrzeliby, jak ich pupile przyjmują trójkę czy czwórkę. I to akurat nie jest hiperbola.
Alomerović nie mógł nic zrobić jednak przy zwycięskim trafieniu Wisły. Wróćmy do początku, bo szacuneczek należy się cichemu bohaterowi tej akcji – Tomasikowi. Miał aut i zamiast szukać grania na alibi do najbliższego, pieprznął rzut na drugą stronę, która była zupełnie nie pokryta przez Jagiellonię. Tam Zbozień z Vallo rozprowadzili akcję i ten drugi zacentrował idealnie do Kolara. Napastnik uprzedził Alomerovicia, obrona była na grzybach, szczególnie Pazdan, piłka wpadła do siatki. Idealna akcja do pokazania, że nawet głupi aut przy elemencie zaskoczenia może zrobić różnicę.
JAGIELLONIA BIAŁYSTOK – WISŁA PŁOCK. PRZECIĘTNI GOSPODARZE
Co do Jagiellonii – no po prostu źle się to oglądało. Ofensywa istniała tylko teoretycznie, kolejne próby były nieśmiałe jak młodzieniec na pierwszej dyskotece w życiu. Niby statystycy zaliczą im cztery celne strzały, ale jakby Kamiński miał zrobić zestawienie najtrudniejszych obron w życiu, to nie zmieściłby ich w pierwszym tysiącu. Kluczem do remisu dla Jagiellonii mógł być tylko rzut karny, ale ten nie został podyktowany.
Pytanie: czy słusznie? Można mieć wątpliwości. Pazdan ewidentnie dostaje w łeb od Zbozienia łokciem, obrońca Wisły w ten sposób wygrywa sobie pozycję. Można to zrobić umiejętnie, nie chamsko i nie z przewinieniem – żeby wspomnieć gol Legii z Wisłą Kraków. A tutaj? No ewidentny faul, łokieć w mazak i do widzenia. Musiał podszedł do monitora, obejrzał tę sytuację, ale zdania nie zmienił. Na wapno nie wskazał. Co najmniej dziwne i chyba trzeba zaliczyć minus przy nazwisku arbitra.
Nie pomogła więc technologia, nie pomogła linia ofensywna, no, to się nie mogło udać Jagiellonii. Przecież nawet Pazdan zaliczył dziś kuriozalny występ – obcinał się, wiecznie był spóźniony. Tym razem żaden lider defensywy. A skoro zawodzi Pazdan… Game over dla Jagi.
Za to Pavol Stano zalicza całkiem sympatyczny debiut w Wiśle Płock. Cieszy zwycięstwo, ale też lepsza forma Furmana, który dzisiaj rzeczywiście był liderem, a nie tylko cieniem lidera. Jest na czym budować, Wisła zmontowała przecież ciekawy skład i sami jesteśmy zainteresowani, jak ta przygoda Stano w Płocku się potoczy.
Więcej o Ekstraklasie: