Nie ulega wątpliwości, że kwestią krótkiego odcinka czasu jest prezentacja Karola Świderskiego w nowych barwach. Reprezentant Polski jest o krok od dołączenia do Charlotte FC. PAOK zainkasuje pięć milionów euro. Na tym jednak, z perspektywy wielu osób, sprawy oczywiste się kończą, bowiem wspomniane Charlotte jest nowością na mapie MLS.
Karol Świderski w Charlotte FC
O ile w wypadku poprzednich przenosin Polaków do Ameryki – a było ich w ostatnim czasie całkiem sporo – mogliśmy dywagować na temat poziomu drużyny, odnosić się do dość bogatej historii, o tyle Charlotte udanie powstrzymuje te zapędy. Chociaż początki ich działalności sięgają lat 80., to w obecnej formie CLTFC istnieje od nieco ponad dwóch lat. Założenie datuje się bowiem na 17 grudnia 2019 roku. Nowość pod wieloma względami.
To dla wielu osób, także tych nad Wisłą, ziemia po prostu nieznana. Nic dziwnego, mało kto jest w stanie zainteresować się drużyną, która nie dość, że gra po drugiej stronie oceanu, to jeszcze występuje na niższym poziomie rozgrywkowym. Sytuacji nie zmienił nawet transfer Jana Sobocińskiego, który do Charlotte przeniósł się niemal równy rok temu.
Teraz jest jednak inaczej. Teraz Charlotte zmierza do swojego debiutanckiego sezonu w MLS. Beniaminek bije swój rekord transferowy (według Transfermarkt niemal dwukrotnie) i sprowadza regularnego reprezentanta Polski. Teraz Charlotte na stałe wpisuje się w ten bardziej znany piłkarski ekosystem.
Na koniec dnia jeszcze dzisiejsza okładka The Charlotte Observer. 😊
Tak w ramach małego przypomnienia, że Don Garber ogłosił wejście Charlotte do Major League Soccer, a David Tepper wyłożył $325mln jako wpisowe. #MLSpl pic.twitter.com/9iSHH8v8Om— Katarzyna Przepiórka (@pustulkaa) December 17, 2019
Jak zatem funkcjonuje klub?
Tradycja jest ważna
Chociaż Charlotte FC nie istnieje długo, klub stara się szanować swoją historię, stawiać podwaliny pod przyszłą tradycję. Włodarze uważają, że nie ma ku temu lepszej sposobności niż poszanowanie teraźniejszości. Przekonał się o tym Australijczyk Riley McGree, będący przy okazji najlepszym interesem Charlotte w ich krótkich dziejach.
– Chcemy tylko tych piłkarzy, którzy faktycznie chcą dla nas grać. Chcemy głodnych graczy, którzy pragną być częścią tej niezwykłej historii, którą tutaj zaczynamy. Nie ma tutaj miejsca dla zawodników, którzy będą grali z przymusu, którzy nie czują żadnego przywiązania – stwierdził dyrektor sportowy Zoran Krneta w rozmowie z “The Athletic”.
Gdy więc Riley McGree stwierdził, że do Ameryki wróci tylko wtedy, jeśli zajdzie taka konieczność, wiadome było, że nie zagrzeje w Charlotte miejsca. Klub postanowił sprzedać młodego pomocnika, chociaż ten nie zagrał ani jednego spotkania dla swojej nowej drużyny.
McGree dołączył do przyszłego beniaminka MLS z Adelaide United. Kosztował niewiele – około 500 tysięcy dolarów. W celu optymalnego rozwoju zaproponowano, by piłkarz najpierw udał się na wypożyczenie. Australijczyka posłano do Birmingham City, gdzie błyskawicznie stał się zjawiskiem całej Championship.
– Imponuje wszechstronnością, mobilnością, pracowitością oraz jakością – pisało o szerzej nieznanym zawodniku “Birmingham Mail”.
Udana przygoda z angielskim klubem sprawiła, że do Charlotte zaczęły spływać pierwsze oferty. Do walki włączyły się Celtic oraz Middlesbrough. Początkowo wydawało się, że Szkoci wygrają wyścig, lecz wówczas Boro wyłożyło na stół cztery miliony dolarów, które przy pomyślnych wiatrach mogą urosnąć do sześciu. Takiej propozycji Krneta zignorować nie mógł, tym bardziej, że McGree wcale na palił się do powrotu – czy raczej pierwszej wizyty – w Ameryce.
Beniaminek MLS dzięki swojemu podejściu, ale i rozwiniętej bazie skautingowej, zarobił na czysto co najmniej 3,5 miliona dolarów.
– Na dobrą sprawę McGree kosztował nas tylko pół miliona. Ani razu nie pojawił się w klubie. Od razu po transakcji z Adelaide wysłaliśmy go do Birmingham, które przez 15 miesięcy płaciło jego pensję – wyjaśniał dyrektor sportowy na łamach “The Athletic”.
Głowa na karku
Interesującą politykę transferową podkreśla nie tylko historia reprezentanta Australii. Charlotte bowiem stara się ściągać tylko tych piłkarzy, którzy faktycznie zgadzają się z wizją trenera. Dowodzi tego postawienie na Cristiana Ortiza, 29-letniego skrzydłowego z nielichymi kłopotami sportowymi w ostatnim czasie.
Meksykanin w poprzednim sezonie grał dla ojczystego Club Tijuana. Nie szło mu jednak najlepiej. W 17 spotkaniach nie zdobył ani jednej bramki, nie zanotował ani jeden asysty. Działacze nie wahali się jednak postawić na Ortiza, ponieważ współpracował on wcześniej z obecnym szkoleniowcem Charlotte, Miguelem Angelem Ramirezem.
Panowie spotkali się w Ekwadorze, gdzie Ortiz zaliczył 50 meczów dla Independiente del Valle. Bilans w klasyfikacji kanadyjskiej miał naprawdę dobry – 19 goli, 10 asyst, łącznie udział przy 29 trafieniach. Co więcej, 93% z nich pochodziło właśnie z okresu pracy z Ramirezem.
Jednocześnie nie jest to duże obciążenie dla klubowego budżetu. Pomijając transfer Karola Świderskiego, Charlotte nie szasta pieniędzmi. Stara się wyciągać zawodników młodych i wcale nie oferuje im kolosalnych kontraktów. Szefowie klubu twierdzą, że stawiają na harmonijny rozwój.
I faktycznie, w ostatnim sezonie przeprowadzono sześć transferów gotówkowych. Tylko dwukrotnie płacono za zawodnika starszego niż 22 lata, z czego Pablo Sisniega kosztował rzekomo 50 tysięcy (sic!) dolarów. Reszta to piłkarze bardzo młodzi.
– Nie czujemy potrzeby rozbijania banku. Nie budujemy tego klubu przez jeden sezon ani na jeden sezon. To długofalowy projekt. Ważne jest, aby w pierwszym sezonie nie podejmować pochopnych decyzji – lepiej wymienić 15. piłkarzy w kolejnym sezonie – tłumaczył Zoran Krneta.
– Naszym celem jest stworzenie kręgosłupa, rdzenia, i wydaje się, że nam się to udało. Mamy dwóch bramkarzy na długich umowach. Mamy fantastyczną, młodą linię defensywny. Christian Makoun grał dla Interu Miami, podpisał z nami wieloletnią umowę. Jan Sobociński jest melodią przyszłości, znakomicie operuje lewą nogą. Guzman Corujo – długi kontrakt. Anton Walkes – długi kontrakt. Tak chcemy to budować – dodaje dyrektor sportowy.
Włodarze Charlotte zdają sobie sprawę, że to dość niestandardowy model budowania klubu, nawet jak na MLS. Są jednak przekonani do swojej wizji. Krneta przekonuje, że kierują się tym, jak ktoś będzie pasował do modelu gry preferowanego przez Ramireza, a nie tym, jakie ktoś posiada doświadczenie.
Biorąc pod uwagę te informacje, transfer Karola Świderskiego jest niemałym wydarzeniem dla wszystkich ludzi związanych z Charlotte FC.
Duża szansa dla Świderskiego
Do tej pory zawodnikiem zakontraktowanym na gwiazdorskiej umowie w Charlotte był Jordy Alcivar. 22-letni ekwadorski pomocnik wyciągnięty z rodzimej ligi. Piłkarz ten zarabia jednak na tyle niewielkie pieniądze, że status designated player przyznano mu z braku laku.
– Jeśli zajdzie taka potrzeba, Alcivar może zostać sklasyfikowany inaczej. Nasz budżet nie został nadmiernie obciążony – przyznaje Krneta.
Nieco inaczej ma się sprawa z Karolem Świderskim, który jawi się jako pierwszy gwiazdor w ekipie Charlotte FC. Jak udało się nam ustalić – Polak będzie najlepiej opłacanym piłkarzem, wykroczy również ponad poziom pułapu wynagrodzeń i już w ten sposób zapisze się na kartach historii klubu z Karoliny Północnej. Dołączy tym samym do Adama Buksy i Patryka Klimali, którzy w swoich klubach również otrzymali status designated player.
Jednocześnie Świderski nie otrzyma znacznej podwyżki w stosunku do tego, co zarabiał w PAOK-u. Tam mógł liczyć na około milion euro netto, tutaj sprawa wygląda podobnie. Motywacją były natomiast względy sportowe.
– Karol nie idzie do MLS dla pieniędzy. Potrzebuje grać regularnie, a w Grecji różnie z tym bywało – poinformował nas Mariusz Piekarski, agent reprezentanta Polski.
Pod tym względem ruch ten również wygląda sensownie. Świderski na pewno nie zbiednieje na przenosinach do MLS, a może sporo zyskać, jeśli idzie o rozwój. Charlotte FC nie wydawałoby 5 milionów euro, gdyby nie miało przekonania co do poziomu ściąganego zawodnika. 24-latek na samym starcie powinien móc liczyć na spore zaufanie ze strony Miguela Angela Ramireza, tym bardziej, że Hiszpan nie ma zbyt wielu konkretnych alternatyw.
Jak Polak wypada na tle konkurencji?
Środkowych napastników jest trzech, czterech łącznie z Karolem Świderskim. Tyle w teorii, bo praktyka przedstawia tę sprawę nieco inaczej. Ramirez ma do dyspozycji:
- Kyle’a Holcomba
- Viniciusa Mello
- Yordy’ego Reynę
Pierwszy jest postacią totalnie anonimowa, nie zadebiutował jeszcze w Charlotte. Drugi to 19-letni Brazylijczyk, który do tej pory zagrał jedynie w 13 spotkaniach Serie A. Najpoważniejszą konkurencję stanowi zatem Reyna. Peruwiańczyk ma za sobą kilka lat grania w MLS, ale też Bundeslidze. W tych rozgrywkach zdobył łącznie 37 bramek w 138 meczach. Wynik niezły, ale chyba nic ponad to.
Na ich tle Świderski maluje się jako skuteczny napastnik. Jego grecka przygoda to 35 trafień i 14 asyst w 135 występach. Bilans podobny do tego, który wykręcił Reyna, ale nie ulega wątpliwości, że to na Polaka selekcjoner Charlotte będzie stawiał częściej.
Jednocześnie nie można liczyć na to, że ewentualne niepowodzenia będą puszczane płazem. Jakaś konkurencja w beniaminku MLS jest, peruwiański snajper też nie przybył do Karoliny Północnej tylko po to, by grzać miejsce na ławce rezerwowych.
Niemniej sytuacja wygląda na optymalną, a i to można uznać za pewne niedopowiedzenie. Świderski dołącza do zespołu, w którym zapowiada się na jedną z największych, o ile nie największą gwiazdę. W klubie ufają mu naprawdę mocno – zaproponowano atrakcyjny kontrakt, zapłacono mnóstwo pieniędzy, jak na standardy Charlotte. Wreszcie trafia do ligi, która promuje ciężką prace, a tego aspektu Karola Świderskiego nikt chyba nie będzie starał się podważać.
Ocenianie ruchów transferowych w momencie ich wykonywania jest zawsze ryzykowne. Jesteśmy jednak w stanie wyobrazić sobie transakcje, które na papierze wyglądają znacznie gorzej niż przenosiny 24-latka do interesującego beniaminka ligi stawiającej na bezustanny rozwój.
Więcej o:
Fot. 400mm