Lech Poznań wydarł sobie trzy punkty na zakończenie jesieni. I właśnie „wydarł” to najodpowiedniejsze słowo, by podsumować to, co wydarzyło się dzisiaj przy Bułgarskiej. Lech z jednej strony zdominował Górnika tak, że ten wodził wzrokiem za piłką przez większość meczu. Z drugiej strony „Kolejorz” nijak nie potrafił przekuć tej przewagi w konkrety. A gdy z kolei zabrzanie parę razy zabrali się do wyprowadzenia ciosów, było bardzo groźnie.
Po potknięciu Pogoni Lech miał ten komfort, że nawet przy niekorzystnym wyniku i tak zimowałby na pozycji lidera. A to sprawiało, że podopieczni Skorży mogli zagrać na większym luzie, z polotem, bez presji – czyli tak, jak lubią. Patrząc na przebieg pierwszej połowy, pewnie spodziewali się, że zwycięstwo przyjdzie im szybko, łatwo i przyjemnie.
Mecz wyglądał mniej więcej tak – Górnik próbował wyjść z własnej połowy, tracił piłkę po trzech sekundach, lechici przegrywali akcję przez obronę i szybko dochodzili pod pole karne. Nie minęły dwie minuty, a już mieli dwie fajne okazje. Najpierw Karlstrom zagrał prostopadle piętą, lecz Amaral został zablokowany, później, po rogu, Szwed urwał się na krótki słupek, uderzył głową i już do prądu został podłączony Bielica.
Wszystko niby hulało fajnie, ale jeśli chodzi o konkrety, do pewnego momentu to tyle. Były jakieś strzały Salamona, Kwekweskiriego czy Karlstroma, ale dajcie spokój. Dobrą robotę wykonywali Wiśniewski (zwłaszcza on), Gryszkiewicz i Szymański, którzy nie mieli dziś najlżejszego dnia w robocie. Innymi słowy – co chwilę byli zatrudniani.
I gdy tak sobie Lech fajnie grał, gola strzelił Górnik.
By podkreślić wagę tej sytuacji, podajmy suchą statystykę po 45 minutach. Bramka Jimeneza była jedynym strzałem Górnika w pierwszej odsłonie. Nie, że celnym. Jedynym w ogóle. Jeśli już przygotowujesz się na przetrwanie nawałnicy i wyprowadzenie tej jednej, jedynej kontry, to właśnie takiej. Nowak pograł sobie z Dadokiem na boku, po czym zagrał piłkę w drugie tempo do Jimeneza. Kubica zabrał mu swoim ruchem obrońcę, Hiszpan dołożył nogę jak trzeba – chapeau bas. Bo do momentu strzelenia tego gola Górnik naprawdę tracił piłkę po trzech sekundach od przekroczenia linii środkowej.
Odpowiedź Lecha? Najwyższych lotów. Pereira najpierw wyłożył piłkę Amaralowi (interwencja Bielicy), a później wycofał ją do Kwekweskiriego, który…
Po prostu zrobił to:
https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1472583986803322880
A więc podłączył Lecha do prądu, a nam przysporzył jeszcze większego bólu głowy przy wyborze Borysiuka kolejki. Gol podobnego kalibru padł w tym spotkaniu raz jeszcze (kapitalna bomba Karlstroma z woleja), ale chwilę przed tym uderzeniem pomocnik odepchnął swojego rywala, więc bramka nie została uznana.
Druga połowa rozkręcała się niezwykle ślamazarnie. Ale nie przez piłkarzy, a kibiców, którzy odpalili race, a później kontuzję sędziego Przybyła, którego musiał zastąpić arbiter techniczny – Albert Różycki. Wcześniej gwizdał najwyżej na drugiej lidze, ale żadnego błędu, o którym będzie się dyskutować w tramwajach, nie popełnił. A już w drugiej minucie swojej posługi – a konkretnie, gdy anulował gola Karlstroma – usłyszał na swój temat kilka obelg. Ciekawe przetarcie.
Ale wróćmy do meczu, bo w drugiej odsłonie Lech dalej miał kłopoty z produktywnością, a Górnikowi znudziła się rola chłopca do bicia. I takim sposobem…
- odważny rajd Dadoka zakończył się bombą Janży w poprzeczkę,
- wrzutka Dadoka poskutkowała strzałem Janży głową (kapitalna interwencja Bednarka, choć piłka i tak szła chyba na słupek),
- wygranie przebitki na linii Podolski-Milić przez tego pierwszego otworzyło drogę do bramki i choć Niemiec posłał niezłe uderzenie, to Bednarek zrobił coś tak efektownego, jakby to nie była Ekstraklasa.
„Kolejorz” przeszedł do upragnionych konkretów dopiero w doliczonym czasie gry (a przez wszystkie zawirowania było to aż 13 minut). Do tego momentu postraszył tylko kolejną bombą Kwekwe (tym razem w bramkarza) i główką Milicia (nad bramką). Strzał Ba Louy, który niespodziewanie miał całkiem dużo miejsca w polu karnym, był jeszcze sygnałem ostrzegawczym. I tu przechodzimy do zdania, którym zaczęliśmy tę relację. Bo jak tu nie mówić o wydarciu trzech punktów, skoro Milić trafił do siatki niespecjalnie wiedząc, że w ogóle odbija piłkę? Najpierw Karlstrom posłał wrzutkę na Salamona i Milicia (obaj wyskoczyli do piłki), strzelił ten pierwszy, Bielica obronił, a potem futbolówka odbiła się od lądującego na murawie Chorwata…
Koniec końców – to zasłużony wynik. Ale też brawa dla Górnika, który w ciągu kilku dni zmierzył się z Pogonią (wyrwał jej punkt), Rakowem (wygrał) i Lechem (postawił twarde warunki). Była to w jakiś sposób weryfikacja zabrzan, w końcu mierzyli się z ekipami, które obstawiły podium. No, a jeśli jesteśmy już przy czołówce, to zaznaczmy, że Lech zimuje z czterema punktami przewagi nad Pogonią i sześcioma nad Rakowem. To całkiem komfortowe położenie.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. newspix.pl