Podczas ostatniego spotkania z Arsenalem, Leeds United w wyjściowej jedenastce miało zaledwie siedmiu zawodników powyżej 23. roku życia. To jednak nie efekt perspektywicznego myślenia, lecz licznych zaniedbań. Dość powiedzieć, że również na ławce rezerwowych trudno było o jakiegoś doświadczonego zawodnika. Jedno z miejsc zajmował Archie Gray, który ma bogaty piłkarski rodowód, ale nade wszystko ma 15 lat.
W obecnej sytuacji mogłoby się wydawać, że ekipa Marcelo Bielsy cierpi z powodu COVID-19. W końcu wirus ten dotknął niemal każdą drużynę w Premier League i zmusił władze do przekładania kolejnych spotkań. Starcie Leeds z Arsenalem zagrożone jednak nie było, mimo oczywistych problemów kadrowych ekipy z Elland Road.
Powodem absencji nie jest bowiem pandemia, lecz liczne urazy, kontuzje i zawieszenia. Przyczyniły się do tego, że argentyński szkoleniowiec nie mógł skorzystać z dziewięciu piłkarzy, których można określić mianem zawodników pierwszej jedenastki lub niezwykle istotnych wzmocnień z ławki rezerwowych.
Rezultat wczorajszego meczu był właściwie znany przed pierwszym gwizdkiem. Można się było tylko zastanawiać, czy Leeds znowu przyjmie siódemkę – tak jak miało to miejsce z Manchesterem City – czy jednak uniknie podobnego pogromu. Skończyło się na 1:4 – porażce wysokiej, ale możliwej do przełknięcia, kiedy spojrzało się na nazwiska w składzie Pawi.
Jest to jednak wymówka, która ma bardzo krótkie nogi. Jasne, Leeds przystąpiło do tego starcia z problemami tak wielkimi, że nikt nie spodziewał się czegokolwiek dobrego. Szkopuł w tym, że problemy te stworzyli sobie sami. Klub z Elland Road płaci frycowe za to jak źle przepracowano letnie okienko transferowe. Bielsa po prostu – w sensie ogólnym – nie do końca ma kim grać, a fakt konsekwentnego pozostawania poza strefą spadkową Leeds zawdzięcza tyleż pomysłom argentyńskiego szkoleniowca, co słabości pozostałych drużyn. Gdyby nie fatalna forma Burnley, Newcastle United i Norwich City, Pawie pewnie znalazłyby się na zagrożonej pozycji.
Nadchodzi zima
Ktoś może określić to mianem gdybania, lecz dla Leeds to realny problem. O ile w Norwich City trudno znaleźć jakieś oznaki życia, o tyle Newcastle United, Burnley i wciąż zaskakujący Watford stanowią większe wyzwanie. Pierwsi mogą wydać krocie podczas zimowego okienka transferowego i spróbować utrzymać się samą jakością. Drugimi dowodzi nieprawdopodobny Sean Dyche i prędzej w Anglii z tronu zejdzie Elżbieta II niż The Clarets złożą broń. Trzeci zaś są na tyle nieobliczalni, że pod wodzą Ranierego mogą spróbować rzucić rękawicę każdemu. Zwykle dostaną po głowie, lecz starania Szerszeni potrafią też być niezwykle skuteczne, o czym przekonał się choćby Manchester United.
Leeds znajduje się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Ich przewaga nad strefą spadkową jest właściwie iluzją, a nie czym, na czym można się oprzeć:
- trzy punkty przewagi nad Watfordem; dwa mecze więcej
- pięć punktów przewagi nad Burnley; dwa mecze więcej
- sześć punktów przewagi nad Newcastle; mecz więcej
- sześć punktów przewagi nad Norwich; mecz więcej
Gdy liczba spotkań wymienionych drużyn się wyrówna – co przecież kiedyś nastąpi – Leeds United może znaleźć się w strefie spadkowej. Nie nagle, lecz w konsekwencji tego, do ilu zaniedbań doszło podczas budowania kadry. Nie możesz na poziomie Premier League doprowadzać do sytuacji, gdy masz jedenastu zawodników na krzyż, a Alexandre’a Lacazette’a ma zatrzymać Cody Drameh.
Nadchodzące okienko transferowe będzie kluczowe dla dalszych losów klubu z Elland Road, nie ma co się oszukiwać. Bielsa potrzebuje wzmocnień, nawet jeśli nie mówi tego w sposób bezpośredni. Parafrazując klasyka – nigdzie się z tymi dzieciakami nie utrzyma.
Zimą włodarze klubu muszą wyruszyć na łowy. Będzie to jednak o tyle problematyczne, że COVID-19 krąży nad Wielką Brytanią z przerażającą intensywnością. To zaś może przyczynić się do zablokowania kilku transferów. Po pierwsze – kluby będą unikały puszczania zawodników na wypożyczenie, nigdy nie wiesz, kiedy przyda ci się Takumi Minamino. Po drugie – wiele klubów już zapowiedziało, że nie będzie transferowało zawodników bez pełnego szczepienia. Leeds w tej grupie też się znajduje. Jak podaje The Athletic, obecny współczynnik zaszczepionych przekracza 90% i jest największym w lidze.
Mniejsze zło
Jednocześnie, jakkolwiek kontrowersyjnie to nie zabrzmi, Leeds United poniekąd płaci za to, jak dobrze zabezpiecza swoich zawodników. Szczepionki przyjęli niemal wszyscy, a plotki dotyczące choroby Luke’a Aylinga były jedynie plotkami. Z tego względu prawdopodobieństwo przełożenia meczu Leeds jest naprawdę nikłe. Liga taką decyzję podejmuje jedynie wtedy, gdy istnieje duże ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa.
W całej lidze zaszczepionych jest około 68% graczy. To niewiele, tym bardziej jeśli porównamy ten wynik do stanu Leeds. Z jednej strony trudno więc dziwić się podejściu włodarzy Premier League, który nie traktują plagi kontuzji na równi z pandemią, z drugiej zaś wzburzenie trybun Elland Road w tej kwestii jest równie łatwe do zrozumienia.
Jedynym sobotnim źródłem dochodu dla Premier League z tytułu praw telewizyjnych było starcie zdziesiątkowanego Leeds United z Arsenalem. Jedynym meczem, który trafił do kultowego programu Match of the Day było starcie zdziesiątkowanego Leeds United z Arsenalem. Sprawa ta, wbrew pozorom, nie jest więc tak zero-jedynkowa. Leeds jednak nie może się zatrzymać w tym punkcie. Muszą skupić się na tym, co będzie, oglądanie się za ramię i rozstrzyganie niemal filozoficznych kwestii w niczym im nie pomoże.
Wyciąganie wzmocnień z szafy
Zatrudniając Marcelo Bielsę włodarze musieli przygotować się na jedno – on się nie zmieni. Argentyńczyk jest chyba ostatnim trenerem, który będzie dostosowywał taktykę pod rywala. W poprzednim sezonie bodaj raz widzieliśmy Leeds United, które zamiast ucieleśnienia klingerowskiego burzy i naporu prezentowało wyrachowanie. Z Burnley Pawie dały grać rywalom i odniosły zaskakujące w swej istocie zwycięstwo 1:0.
Znalezienie większej liczby podobnych meczów jest wyzwaniem trudnym.
Wystarczy tylko spojrzeć na starcie z Arsenalem, gdzie prosiło się o to, by zagrać nieco inną piłkę. Zwrócić uwagę na to, że Leeds ma w kadrze siedmiu zawodników powyżej 23. roku życia. Popatrzeć, że Arsenal wskoczył na wyższy poziom, a ostatnio bez problemu pokonał WHU. Bielsa takiego rozwiązania nie uznał, Leeds poszło na wojnę i kolejny raz przegrało.
Jednocześnie nikt nie wyobraża sobie, by Argentyńczyk został zwolniony. On na Elland Road ma status boga. Chociaż poza murami zeszłorocznego beniaminka Bielsa ma mnóstwo zagorzałych przeciwników, na swój stadion wchodzi ze spokojną głową. Wszyscy wiedzieli na jakich zasadach może funkcjonować ta relacja, jak trudny do współpracy może być Bielsa. Ale skoro już tyle razy poszło się za nim w ogień, głupio teraz zawracać i ścinać głowy z lubością Robespierre’a. Lepszym wyjściem – mimo wątpliwości – będzie zapewnienie Argentyńczykowi konkretnych wzmocnień. W końcu ostatnie tygodnie nie są pierwszymi w tym sezonie, gdy musi on wyciągać wzmocnienia z szafy.
Stuart Dallas jawi się jako kameleon, którym rzuca się po boisku w zależności od konieczności. Irlandczyk był środkowym pomocnikiem, prawym i lewym obrońcą, czasami zapędzał się do przodu niczym skrzydłowy.
Mateusz Klich przeszedł już kilka pozycji w środku pola. Od najgłębiej ustawionego zawodnika, po kogoś, kto balansuje na granicy “typowej” dziesiątki.
Luke Ayling, mimo nienajlepszego samopoczucia, bywał już środkowym obrońcą, chociaż jego naturalną pozycją jest prawa strona defensywy.
Pascal Struijk grywa regularnie jako środkowy obrońca i defensywny pomocnik. Trudno nawet stwierdzić, która z pozycji jest wiodącą u Holendra.
Rodrigo bywał nie tylko napastnikiem, ale też ofensywnym pomocnikiem, czy nawet graczem środka pola. Bielsa wielokrotnie przesuwał go po boisku, mając nadzieję, że w końcu znajdzie Hiszpanowi optymalne ustawienie.
Jamie Shackleton sam chyba nie wie, czy jest jeszcze środkowym pomocnikiem, czy już do końca kariery pozostanie plastrem na prawą stronę obrony.
Wyliczać można dalej, bo w trzech ostatnich spotkaniach Bielsa dał szansę takim graczom jak: Gelhardt, Drameh, Greenwood, McCarron, Summerville, Cresswell. Obecnie mają oni 20 występów w Premier League. Łącznie.
To jednak i tak nie jest najbardziej imponujące zaklinanie rzeczywistości. Gościem, który w pewnym momencie stał na drodze Matuesza Klicha do pierwszego składu, był bowiem Adam Forshaw. Anglik zagrał kilkanaście minut z Southampton oraz Norwich City, po czym wskoczył do wyjściowej jedenastki na starcie z Leicester City. Dla Anglika była to pierwsza taka szansa od września 2019, gdy Forshaw – jeszcze w Championship – grał przeciwko Charltonowi. Od tamtej pory zmagał się z poważną kontuzją, która uniemożliwiała mu występy nawet na poziomie Premier League 2.
Na dobrą sprawę wiele osób zapomniało, że 30-latek jest w drużynie. Tymczasem Bielsa go odkurzył, wrzucił do swojego morderczego systemu i przez pierwsze tygodnie udawało im się zamykać usta wątpiącym. Forshaw grał świetnie, dość niespodziewany brak Klicha nie był aż tak odczuwalny. Nadal jednak było to podejście w stylu MacGyvera, a nie korzystania z głębokości posiadanej kadry.
Jak nie spalić więcej pieniędzy?
Przed tym sezonem Leeds United zaryzykowało. Ściągnęło Juniora Firpo – gościa, który totalnie zawodził w Barcelonie i Daniela Jamesa – gościa, który nie miał szans na przebicie się do pierwszego składu Manchesteru United. Do tego Klaesson, czyli rezerwowy bramkarz, reprezentant ligi norweskiej. Już w tamtym momencie paliła się lampka ostrzegawcza, którą na Elland Road zupełnie zbagatelizowano.
Ponownie nie było żadnego jakościowego zmiennika dla Patricka Bamforda. Gdy napastnik wypadł z powodu kontuzji, Leeds United zostało bez sprawdzonej i klasycznej dziewiątki. Gelhardt ma wielki talent, ale jest dzieciakiem, nie uciągnie utrzymania w Premier League. Rodrigo zaś kompletnie spala się jako najwyżej ustawiony zawodnik, regularnie na tej pozycji zawodzi.
Problemem, dość oczywistym, był również środek pola, a konkretnie jakiś kreatywny piłkarz. Tyler Roberts jest bowiem niezły, ale tyko niezły. Rodrigo ma swoje problemy i często wykorzystywano go do łatania innych dziur. Leeds, które przecież z lubością operuje piłką, nie ma gościa, który odpowiada za bezpośrednie zagrożenie w tej strefie boiska. Najlepszym asystentem zespołu pozostaje Patrick Bamford. Angielski napastnik zaliczył trzy ostatnie podania.
W ciągu trzech ostatnich okienek Leeds United wydało 163 miliony euro, ale trudno mówić o tym, by za każdym razem trafiano w dziesiątkę. Ilan Meslier, Raphinha, Jack Harrison spełniają pokładane w nich nadzieje, lecz w stosunku do reszty trudno mieć takie nastawienie. Niektórych z tych zawodników po prostu zbyt często nie ma. Ich skłonność do kontuzji jest nieco przerażająca – Robin Koch i Diego Llorente opuścili łącznie 56 meczów. Inni zaś nie wchodzą na poziom, który mogłaby sugerować ich cena.
Leeds United zimą musi ruszyć na zakupy, lecz musi być bardziej rozważne w doborze zawodników. Klub naprawdę zdaje się mieć na tyle palące problemy, że wyrzucanie kasy na katalońskie pomyłki nie ma żadnego sensu.
Czytaj także:
- historia Patricka Bamforda
- nikt nie wie, co dalej z Premier League
- najlepsza jedenastka rundy w Premier League
Fot.Newspix