„Praca procentuje”. To wyrażenie padło podczas tego wywiadu kilka razy. Adam Buksa zdobył szesnaście bramek w MLS, wszystkie z pola karnego. Nikt w kończącym się sezonie nie strzelił więcej goli z gry. Polak codziennie ćwiczy wykończenie na treningach indywidualnych, a gry tyłem do bramki uczy się przy pomocy sprzętu z NFL. Diametralnie zmienił swoją charakterystykę. Już nie jest elastycznie grającym napastnikiem, a typowym target manem, który ma królować w szesnastce. O jego sposobie gry najwięcej mówi mecz z Orlando. Zagrał 45 minut, miał osiem kontaktów z piłką, strzelił dwa gole. Sam mówi, że nie chodzi o ilość, a jakość. Wyjeżdżając do Stanów był tylko czołowym napastnikiem Ekstraklasy. Dziś jest reprezentantem pełną gębą, wygrał sezon zasadniczy MLS, stoi u progu transferu do jednej z lig top5 i już za chwilę może przejść do historii New England Revolution. Z reprezentantem Polski rozmawiamy o tym, jak rozwinął się przez ostatnie dwa lata.
Gdzie są ci wszyscy, którzy dwa lata temu twierdzili, że jedziesz do ligi dla emerytów, oddalasz się od poważnej piłki, a o reprezentacji to już w ogóle możesz pomarzyć?
Pamiętam, jak rozmawialiśmy w Krakowie miesiąc przed moim wylotem do Stanów. Przekonywałem w wywiadzie, że jadę tam po to, by zrobić kolejny krok w karierze i przybliżyć się do reprezentacji, a nie oddalić.
Powiem tak: nie oszukałeś mnie.
Głosy były… bardzo różne. W większości negatywne i prześmiewcze, natomiast rzeczywistość pokazała, że to była bardzo dobra decyzja.
Czułem, że ten krok będzie dobry. Tłumaczyłem to wielokrotnie i to się sprawdziło. Chciałem zachować ciągłość w graniu przechodząc jednocześnie na wyższy poziom. Zagrałem w dwa lata ponad 60 meczów i to procentuje, dziś jestem dużo lepszym zawodnikiem. A ile głosów, tyle opinii, nie wpływa to w żaden sposób na moje decyzje. Cieszę się z tego, jak te dwa lata przebiegają i jestem optymistą, co do przyszłości.
New England zwycięzcą sezonu 2021 w MLS? Kurs 3.65 w Fuksiarz.pl
Podczas tamtego wywiadu sprawiałeś wrażenie człowieka, który doskonale wszystko przeanalizował. I tak jak ważne były dla ciebie aspekty finansowe, tak też byłeś przekonany, że wypromujesz się do top5. Będąc chwilę przed play-offami, które mogą być idealną puentą tych dwóch lat, czujesz się już wypromowany?
Patrząc nie tylko z perspektywy dwóch lat w klubie, ale też wejścia do reprezentacji – w taki skok celuję. Nie na zasadzie oglądania meczów z ławki, a regularnej gry. Najbliższa przyszłość pokaże, czy to się stanie w najbliższym czasie.
Jesteś już dogadany z klubem, że jeśli wpłynie oferta na ustaloną kwotę, to cię puści?
Nie chcę za dużo zdradzać, bo jesteśmy przed play-offami i na dziś nie chcę sobie zaprzątać głowy, czy i gdzie odejdę.
Ogólny zarys? Tak, jest. Mamy jasność ze strony klubu co do konkretnej kwoty, jaką trzeba zapłacić. Klub jest w kontakcie z moimi agentami, a ja skupiam się na przygotowaniach do arcyważnego wtorkowego meczu przeciwko New York City FC. Zanim potencjalny transfer będzie mieć miejsce, chcę wyjechać jako mistrz MLS i na tym się koncentruję.
New England Revolution jest trochę przeklęte, jeśli chodzi o fazę play off. Patrząc historycznie – pięć razy byliście w finale, pięć razy przegraliście. Czujecie coś podobnego, co polscy siatkarze przed ćwierćfinałem Igrzysk Olimpijskich?
Nie, w ogóle. Mamy młody i ambitny zespół, zawodników, którzy są w świetnej formie w tym sezonie. To, że drużyna w dalekiej przeszłości nie wygrała kilku finałów, sprawia, że nasza grupa jest jeszcze bardziej zmotywowana, by przejść do historii. To działa wręcz pozytywnie. Zwłaszcza, że już teraz przeszliśmy do historii jako drużyna, która pierwszy raz w historii New England wygrała The Supporters’ Shield (wyróżnienie dla najlepszego zespołu sezonu zasad-niczego – red.). To już duży sukces. Kolejny krok to MLS Cup, zwieńczenie tego sezonu. Jeśli wygramy, zaliczymy perfekcyjny sezon, bo trzeba pamiętać, że w sezonie zasadniczym pobiliśmy rekord MLS-u, jeśli chodzi o liczbę punktów. Wyprzedziliśmy pod tym względem Los Angeles FC.
Jako zespół rozwinęliśmy się bardzo mocno, porównując do poprzedniego roku. Jeśli spojrzeć na indywidualności, to nasz bramkarz Matt Turner czy skrzydłowy Tajon Buchanan stanowią o sile reprezentacji USA i Kanady. Na 90% awansują na mistrzostwa świata w Katarze, gdzie powinni być podstawowymi zawodnikami. Idąc dalej, designated players – Carles Gil, Gustavo Bou i ja – wypracowaliśmy w tym sezonie łącznie około 40 bramek. Do tej pory wszystko świetnie się układa. Czas, żeby zwieńczyć to zwycięstwem w lidze. Zostały nam trzy mecze, chcemy je wygrać i przejść do historii jako najlepsze pokolenie w dziejach klubu.
Na waszym przykładzie widać, jak niewdzięcznymi rozgrywkami może być MLS. Zaliczacie kapitalny sezon, skończyliście 19 punktów nad drugą w Konferencji Wschodniej Philadelphią Union. Normalnie bylibyście mistrzem i to noszonym na rękach, a tu wszystko, na co pracowaliście kilka miesięcy, trzeba jeszcze potwierdzić w finałach. Te kilka miesięcy dało wam „tylko” rozstawienie i jeden mecz mniej niż reszta.
No i przepustkę do Ligi Mistrzów CONCACAF w przyszłym roku. Rozumiem ideę play-offów. One generują zdecydowanie większą oglądalność i zainteresowanie. Na naszym stadionie w końcowej fazie regularnego sezonu pojawiało się ponad 30 tysięcy kibiców. Jeśli uda nam się przejść pierwszego rywala, spodziewamy się w weekend około 40-50 tysięcy ludzi. Jeżeli udałoby się nam awansować do MLS Cup Final, obstawiam, że przyjdzie pełny stadion. Amerykanie lubią tę formę.
W NBA play-offy wyglądają inaczej. Dopiero po czterech zwycięstwach nad danym rywalem przechodzi się dalej. W piłce mamy do czynienia z jednym meczem i albo się wygra, albo się przegra. Dzięki zwycięstwu w sezonie zasadniczym mamy łatwiej, bo gramy u siebie i z teoretycznie niżej notowanymi zespołami. Natomiast poziom w tej lidze jest tak wyrównany, że może tu się zdarzyć absolutnie wszystko. I na pewno ewentualna porażka w pierwszej czy drugiej rundzie będzie bolała przy tak świetnie rozegranym sezonie. No, ale takie są zasady, zawsze takie były. Trzeba się z tym zmierzyć. Patrząc na to z drugiej strony – jeżeli uda nam się wygrać ten puchar, będzie to świadczyło o tym, że nie tylko prezentujemy równą formę przez cały rok, ale w tych krytycznych momentach również jesteśmy w stanie stanąć na wysokości zadania i poradzić sobie pod większą presją. Jest to podwójna motywacja.
Będziesz gotowy na pierwszy mecz? Niejako poświęciłeś zgrupowanie, by wyleczyć uraz.
Nie, nie było tak. Zawsze traktuję zgrupowania reprezentacji priorytetowo.
Jasne, nie chciałem by zabrzmiało, że się migasz. Opowiedz, jak wyglądał uraz.
Miałem starcie z obrońcą w meczu z DC United, trzy kolejki przed zgrupowaniem reprezentacji. Zderzyliśmy się, naskoczył mi na stopę. Bolało, ale dograłem mecz do końca. Trzy dni później był kolejny mecz, za trzy dni jeszcze następny. Mimo że stopa bolała, byłem przekonany, że mówimy o zbiciu. Czyli o niczym groźnym, co po prostu boli, ale da się to przezwyciężyć. Natomiast ból zamiast ustępować, to wzrastał. Zrobiliśmy między tymi meczami rentgen i USG, które nic nie wykazały, więc trzymaliśmy się diagnozy, że mówimy o mocnym zbiciu. Szczególnie, że stopa była trochę opuchnięta i posiniaczona.
Zagrałem te dwa mecze, a po nich ból był już na tyle duży, że zrobiliśmy jeszcze raz diagnostykę. Rezonans magnetyczny wykazał, że doszło do złamania zmęczeniowego i rzecz jasna musiałem zrobić przerwę, żeby dać stopie odpocząć. Przez trzy tygodnie pracowałem indywidualnie z fizjoterapeutami i trenowałem górne partie ciała. W tym tygodniu wchodzę w trening drużynowy i wszystko wskazuje na to, że na pierwszy mecz play-offów będę w stu procentach gotowy.
Innymi słowy – gdybyś wiedział wcześniej, że kość jest złamana, nie grałbyś w tych dwóch meczach. A jak już wyszło, że jest złamana, trzeba było pauzować.
Złamania zmęczeniowe zwykle nie wychodzą od razu. Często jest tak, że trzeba poczekać 2-3 tygodnie i dopiero wtedy widać na obrazie, że kość jest uszkodzona. Tu mieliśmy właśnie taki przypadek. Na rentgenie nie było żadnych zmian, na USG tkanki miękkie były w porządku, więc trenowałem i byłem przekonany, że będę gotowy na reprezentację i ból minie, ale stało się inaczej. Była konieczność, żeby dać stopie odpocząć.
Bardzo szybko zyskałeś duże notowania u Paulo Sousy. Gdy przyjechałeś na pierwsze zgrupowanie, od razu dostałeś pierwszy skład w meczu eliminacyjnym z Albanią. Byłeś zaskoczony, jak szybko się to potoczyło?
Nie. Szykowałem się na to. To było oczywiście bardzo duże wyróżnienie i bardzo się cieszyłem, ale byłem na to gotowy. Jechałem na to zgrupowanie z myślą, że muszę być przygotowany na grę od pierwszej minuty.
Patrząc na to, ile minut dostawałeś, wygląda na to, że jesteś drugim napastnikiem w hierarchii.
Unikam oceniania, czy jestem drugi, trzeci czy pierwszy w jakiejkolwiek hierarchii. W piłce wszystko zmienia się bardzo szybko i jak to się mówi – najważniejszy jest ostatni mecz. Tylko to się pamięta. Kluczowe będzie to, jak będzie wyglądał okres od stycznia do marca, kogo wylosujemy i jaki pomysł na naszą grę będzie miał Paulo Sousa. Cieszę się, że jestem jednym z napastników reprezentacji i jestem do dyspozycji trenera, gdy tylko jestem zdrowy. Chcę po prostu dostarczać tyle argumentów, ile mogę, by na miejsce w pierwszym składzie zasłużyć, ale absolutnie nie odważę się klasyfikować mnie bądź jakiegokolwiek napastnika w hierarchii trenera, bo to jego pomysł na grę w danym meczu jest decydujący.
Kilka argumentów w tych meczach dałeś. Mam wrażenie, że jak ktoś nie śledził cię w MLS i pamiętał cię tylko z Ekstraklasy, mógł się trochę zdziwić stylem, w jakim grasz. W Pogoni byłeś elastycznym napastnikiem, którego wszędzie było pełno. W MLS stałeś się typową dziewiątką czy też jak to lubisz nazywać – target manem. Bruce Arena od początku zmieniał twoją charakterystykę i chyba można uznać, że ten proces już się dokonał.
Zgodzę się. Mój sposób gry w MLS-ie uległ zmianie i cieszę się z tego, bo dzięki temu mam więcej sytuacji podbramkowych, a co za tym idzie, bramek. Wynika to z tego, że mój obszar poruszania się jest inny. Staram się operować maksymalnie dużo w obrębie światła bramki przeciwnika a rozliczany jestem z tego jak odnajduję się w polu karnym.
Przez pierwszy rok uczyłem się wymagań Bruce’a, ponieważ miałem naturalne nawyki schodzenia do boku czy głębiej do rozegrania ale na dzisiaj nie jest to moją rolą. Mamy mocną linię pomocy, skrzydłowych, którzy robią róż-nicę w swoim obszarze boiska, więc moja uwaga ma się skupiać na tym, by być tam, gdzie jest największa szansa na zdobycie gola. Oczywiście są mecze, które wymagają większej wymienności pozycji ze względu na sposób gry przeciwnika, chociażby z Colorado Rapids, gdzie częściej operowałem na skrzydle, ale koniec końców od napastnika zawsze wymaga się konkretów.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Musisz uczyć się w tym systemie cierpliwości? Napastnik w takim stylu żyje z podań, siłą rzeczy czasem masz okresy, gdy zwyczajnie nie dostajesz piłki. Pojawia się jakaś wojna w głowie, by może zejść do rozegrania.
Bardziej niż cierpliwości musiałem nauczyć się swoich partnerów, ich mocnych i słabych stron. Gdy ich poznałem, wiem, czego się po nich spodziewać i mogę dzięki temu szukać swojej pozycji na boisku. Gdy piłkę dostaje Carles Gil, pierwszą jego myślą jest to, jak rzucić ją za plecy obrońców. Z kolei Gustavo Bou potrafi dokładnie dośrodkować z bocznej strefy. To bardziej kwestia współpracy z partnerami.
Liczba kontaktów z piłką? Im częściej atakujemy i dochodzimy do sytuacji strzeleckich, tym więcej mam piłki przy nodze lub na głowie. Czasem mam mecze jak z Orlan-do, gdy wszedłem na 45 minut, miałem osiem kontaktów z piłką, z czego cztery w polu karnym. Padły z tego dwie bramki. Nie chodzi o ilość, a jakość. Uważam, że tamten mecz był bardzo dobry w moim wykonaniu. Cierpliwość jest więc ważna, ale ważniejsza analiza.
Jaką konkretną cechę typowego target mana rozwinąłeś najbardziej w MLS i czy jest to gra głową?
Tak, dodałbym do tego też grę tyłem do bramki. Natomiast w wykorzystaniu gry głową ważne jest to, jak grają boczni obrońcy i skrzydłowi. Jeżeli otrzymuje sporo wrzutek z bocznych stref boiska, to siłą rzeczy mogę ten element wyeksponować. Dla porównania – sposób gry, który mieliśmy w Pogoni opierał się na dużej elastyczności w graniu, skrzydłowi często mieli odwrócone pozycje i wchodzili do środka, więc moje ustawienie było trochę inne.
A gdy oni wchodzili do środka, nawet ciebie czasem ciągnęło do boku.
Tak się uzupełnialiśmy. Zdobywałem też bramki spoza pola karnego, więc moja charakterystyka była inna. W New England i w reprezentacji wszystkie 21 goli w tym sezonie strzeliłem z szesnastki, z czego 9 głową.
A gra tyłem do bramki?
Musiałem poprawić ją szybko, bo Bruce tego ode mnie wymaga. Mam utrzymać piłkę, zgrać i biec w pole karne, by szukać miejsca do wykończenia. Ta pierwsza faza – odbicie się od obrońcy, utrzymanie się – jest kluczowa. Początkowo, jeszcze w tamtym roku, miałem z tym problem. Cały czas nad tym pracujemy. Na zajęciach korzystamy chociażby ze sprzętu do futbolu amerykańskiego.
To pewnie doszło ci też trochę masy mięśniowej.
Muszę powiedzieć, że nie. Moja sylwetka i kompozycja ciała jest podobna do tego, co miałem w Pogoni. Doszkoliłem bardziej kwestie techniki, poznałem nowe sposoby na wykorzystanie swojego ciała. Można mieć wrażenie, że nabrałem masy, bo siłą rzeczy mam w meczach więcej pojedynków. Ale tak nie jest, tkankę tłuszczową, wodę czy masę mięśniowym mam na podobnym poziomie, co przed wyjazdem.
Wspomniałeś o meczu z Ornaldo, gdzie miałeś osiem kontaktów z piłką i dwa gole. Są dwie szkoły oceny napastnika. Jedna mówi, że trzeba oceniać przez całokształt i same bramki nie mają kluczowego znaczenia, bo liczy się też wpływ na grę. Druga mówi, że jak napastnik strzeli gola, to ma udany mecz, bo wykonał swoją robotę. Analogię do meczu z Orlando widać w twoim pierwszym meczu z Albanią. Miałeś najmniej kontaktów z piłką spośród ofensywnych graczy, ale do siatki trafiłeś, swoje zrobiłeś.
Lubię patrzeć kompleksowo. Ocena zaczyna się przede wszystkim od tego, jakie są założenia i czego wymaga od ciebie trener. Bez tego nie da się obiektywnie ocenić zawodnika. Jeśli wymaga, żebyś był cały czas pod grą i schodził do rozegrania, to trzeba oceniać zawodnika przez ten pryzmat. Gdy wtedy stoi za plecami i uda mu się wcisnąć gola, to jestem przekonany, że trener tylko częściowo będzie zadowolony z tego występu, bo oczekiwał czegoś innego. Pojawią się wątpliwości, czy ten piłkarz pasuje do jego sposobu gry.
Moje mecze w MLS? Często wyglądają tak, jak ten z Orlando. Mam stosunkowo niewiele kontaktów z piłką, za to zdecydowaną większość w obrębie pola karnego. Gdzie spadnie piłka, tam mam być. Z tego jestem rozliczany. I wychodzi to dobrze.
Trener Sousa widzi w tobie target mana czy bardziej wolnego elektrona wokół Lewandowskiego?
Różne były założenia, w zależności od przeciwnika. Trenowaliśmy różne schematy. Mecze z San Marino wyglądały inaczej niż z Anglią czy chociażby z Albanią, gdzie mieliśmy akurat sporo bezpośrednich starć z obrońcami.
Odniosłeś wrażenie, że trochę przez ten pryzmat zostałeś zapamiętany? Zwłaszcza w meczu z Anglią sporo się przepychałeś, nie zawsze to wychodziło.
Myślę, że to wynika z moich parametrów. Jak kibic widzi, że ważę 89 kg i 193 cm wzrostu, to pierwsze co przychodzi mu na myśl: silny, walczy, dobry do przepychania. Akurat grałem na rosłych obrońców – Maguire’a czy Stonesa – i dużo było stykowych piłek. W kilku sytuacjach powinienem zachować się w tym meczu inaczej.
Pytanie, które muszę zadać – jesteś zawiedziony tym, że Robert Lewandowski nie zagrał z Węgrami, przez co macie trochę trudniej w barażach?
Nie mi się wypowiadać na ten temat. Nie byłem na zgrupowaniu, nie znam kulisów. Wstrzymam się od komentarza.
To zmieńmy temat. Od kilku miesięcy otwarcie mówisz o chęci transferu. W kilku wywiadach wskazywałeś, że chcesz opuścić klub najbliższej zimy. Gdy w Europie piłkarz stawia sprawę tak otwarcie, często kibice kręcą nosem: eee, najemnik, to dla niego tylko przystanek. A jak reagują Amerykanie? W społeczeństwie, gdzie panuje kult sukcesu, to wręcz coś, co dodaje reputacji?
Kibice się cieszą, że drużyna wygrywa. To jest najważniejsze. Ja jestem profesjonalistą i marzę o grze na najwyższym poziomie, do tego dążę. Od samego początku kibice Revolution traktowali mnie z szacunkiem, nigdy nie spotkałem się z ich niechęcią wobec mojej osoby a ja chcę im się odpłacać dobrą grą. Jesteśmy przed play-offami i zarówno zawodnicy, jak i kibice czekają na nie z niecierpliwością. Reszta schodzi teraz na dalszy plan.
Powiedziałeś w Newonce, że interesujesz się piłkarskimi gabinetami. Może to ekstremalne pytanie, ale czego nauczyłby się typowy polski działacz od amerykańskiego?
Nie pracowałem nigdy w piłkarskich gabinetach, więc nie mogę obiektywnie odpowiedzieć na takie pytanie. Może kiedyś odpowiem. Mogę powiedzieć jedynie, że systemy MLS i Ekstraklasy znacząco się różnią. Proces licencyjny w MLS jest bardzo rygorystyczny. Największa różnica? Kwestie organizacyjne plus wypłaty w całości nadzoruje liga, nie ma mowy o żadnych opóźnieniach, bo budżet musi być zabezpieczony na przynajmniej sezon w przód.
Polska piłka musiałaby się zamknąć.
Przy takim komforcie pracy można realnie mówić o budowaniu i progresie. Dodatkową kwestią jest brak awansów i spadków. Budzi to kontrowersje, natomiast kluby mogą dzięki temu wdrażać swoją filozofię, jaką jest na przykład ogrywanie młodych piłkarzy. Dobrym przykładem jest FC Dallas, które ma jedną z najlepszych akademii piłkarskich w USA. Ogólnie rzecz biorąc MLS jako liga staje się coraz bardziej atrakcyjna, jej rozwój jest bardzo dynamiczny.
Żebyśmy nie wpadli w kompleksy: jest cokolwiek, nawet mała rzecz, w której Ekstraklasa jest lepsza?
U nas piłka nożna jest sportem narodowym, ludzie nią żyją, interesują się, czuję to za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Polski. Ja to uwielbiam i jest to coś, czego w USA mi najbardziej brakuje. Może kiedyś się to zmieni, ale póki co się na to nie zanosi. W kwestii samej Ekstraklasy, to zdecydowanie naturalne trawy i podgrzewane murawy. Są lepsze. Druga rzecz? Na wypełnionych stadionach Ekstraklasy atmosfera jest niepowtarzalna. To jest warte podkreślenia.
Z wieloma trenerami nie pracowałeś, więc nie masz jeszcze dużej skali porównawczej, natomiast spotkałeś na swojej drodze kilka ciekawych nazwisk. Co odróżnia trenera Bruce’a Arenę od twoich poprzednich trenerów? Mówi się, że w MLS jest dwóch topowych trenerów – Bob Bradley i Arena właśnie.
Zdobył wiele tytułów, dwa razy prowadził reprezentację USA, więc ma największe doświadczenie w Ameryce Północnej. Wyróżnia go chłodna analiza, duża swoboda działania i selekcja piłkarzy. Patrząc pod kątem tej ostatniej – w tamtym roku mieliśmy niezły zespół, ale uważam, że nie byliśmy na tyle mocni, by wygrać ligę. W przerwie między sezonami doszło do zmian w składzie. Kilku piłkarzom podziękował, kilku jakościowych ściągnął i drużyna od samego początku sezonu zaczęła wyglądać bardzo dobrze. Ta jakość w ocenie zawodnika jest u Bruce’a na dużym poziomie.
Swoboda gry? Robimy na treningu bardzo dużo gierek, gdzie trener pozwala na swobodę w ofensywie. Zachęca też obrońców do odważnej gry. Skupia się na tym, by każdą piłkę grać do przodu. Nie komplikuje, a stara się jak najbardziej uprościć grę, by założenia taktyczne przychodziły nam automatycznie. Nie chce zaśmiecać naszych umysłów zbędnymi informacjami. Widać po liczbie strzelanych goli, że to się udaje. Trzeci aspekt? Relacje z zawodnikami. To nie jest konfliktowy trener. Lubi rozmawiać z zawodnikami, pośmiać się, spędzać czas na treningu, jego to cieszy. To też napędza piłkarzy. Przychodzimy do klubu z radością. To takie samo nakręcające się koło – są zwycięstwa, jest atmosfera, ale żeby one były, musi być też plan taktyczny, dobre podejście trenera i zespołu. Wszystko nam się ładnie zazębia.
Puentując – wracasz za miesiąc ze złotym medalem MLS i wiosną widzimy się w top5? Taki jest plan?
Chętnie bym się pod tym podpisał. OK, ustalmy, że taki jest plan!
rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK