Tym meczem Legia Warszawa miała udowodnić, że nic jej jeszcze w Ekstraklasie nie uciekło, że w niej również potrafi wykrzesać z siebie coś ekstra. Podejmując Lecha Poznań nie była obciążona zmęczeniem po bojach w Lidze Europy, mogła się w pełni skoncentrować wyłącznie na krajowym podwórku. I co? I nic, mistrz Polski doznał szóstej porażki w tym sezonie i to porażki zasłużonej.
Legia Warszawa – Lech Poznań: bezradność gospodarzy
Nie licząc ostatniego kwadransa pierwszej połowy i dosłownie kilku minut zaraz po zmianie stron, “Kolejorz” miał ten mecz pod kontrolą. Legia w całym meczu tak naprawdę tylko dwa razy była bliska gola: gdy Josue uderzył w poprzeczkę z rzutu wolnego i właśnie tuż po przerwie w wyniku błędu Bartosza Salamona. Stoper gości nie potrafił dobrze wybić piłki wychodząc ze strefy, przejął ją Luquinhas, jeszcze raz zakręcił Salamonem i świetnie dorzucił do niepilnowanego Emrelego. Napastnik reprezentacji Azerbejdżanu fatalnie spudłował strzelając głową. Przez całe spotkanie praktycznie był nieobecny, znajdował się poza grą. W tym jednym momencie mógł coś dać drużynie i tego nie zrobił.
Kibiców “Wojskowych” równie mocno co sama przegrana powinien martwić fakt, że ich ulubieńcy po stracie gola bili głową w mur. Z gry przez cały mecz nic sobie nie stworzyli. Lech się wycofał, ale bronił się spokojnie i wyprowadzał groźne kontry. Legia nie dochodziła do sytuacji, nawet jakichś większych podbramkowych spięć zbyt dużo nie odnotowaliśmy. Jej problemy w ofensywie w meczach ligowych zaczęły się jeszcze w tamtym sezonie i trwają do teraz.
Legia Warszawa – Lech Poznań: Ishak mógł strzelić cztery gole
Lechici wykazali się dojrzałością. Mimo że przy Łazienkowskiej w ostatnich latach kompletnie im nie szło (sześć porażek z rzędu), dziś udowodnili swoją wyższość. Grali lepiej, strzelali lepiej, sumiennie zapracowali na zwycięstwo. Sam Ishak mógł skończyć mecz z czterema golami. Idealnie wykończył dośrodkowanie Rebocho z rzutu wolnego (fatalne krycie Muciego), a oprócz tego dwie asysty na nim powinien mieć Ba Loua (strzały tuż obok słupka). Do tego w doliczonym czasie kapitan Lecha zmarnował rzut karny podyktowany za faul Mladenovicia na Ramirezie. Kacper Tobiasz wyczuł intencje Szweda i dał jeszcze nadzieję na remis.
Młody bramkarz jako jedyny w ekipie gospodarzy mógł po końcowym gwizdku schodzić z podniesioną głową. On nie zawiódł. Nie tylko obronił karnego, ale jeszcze uratował Wieteskę od samobója w pierwszej połowie. Czasami dopisywało mu także szczęście, jak na początku, gdy z nieoczywistej pozycji słupek obił Ba Loua. Iworyjczyk sam dwukrotnie stanął przed szansą, by wpisać się na listę strzelców i jej nie wykorzystywał – dla odmiany w obu przypadkach dogrywał mu Ishak – ale całościowo wypadł bardzo dobrze. Kilka razy wręcz ośmieszał rywali. Wie coś o tym boleśnie oszukany przy linii bocznej Wieteska.
Co do Ishaka. Mimo nieoptymalnej skuteczności, dał wielką jakość w ataku. Znakomicie grał tyłem do bramki, jak zawsze dużo pomagał w defensywie, no i koniec końców decydującego gola strzelił. Plus meczu.
Legia Warszawa – Lech Poznań: koniec marzeń o mistrzostwie?
Legia poległa w kiepskim stylu i nie ma dla niej żadnego usprawiedliwienia. Był czas, żeby trochę popracować podczas przerwy reprezentacyjnej, można było wiele rzeczy na spokojnie przeanalizować. Odpadało pucharowe zmęczenie. O ile wcześniej mogło brakować maksymalnej koncentracji i mobilizacji, to na starcie z Lechem przychodziła ona automatycznie. I mimo to “Kolejorz” okazał się lepszy.
Ze stuprocentową pewnością niczego stwierdzić nie wolno, ale zespół Czesława Michniewicza tą porażką prawdopodobnie wypisał się z walki o mistrzostwo. Nawet jeśli wygra dwa mecze zaległe – a w obecnej sytuacji to nic oczywistego – jego strata do Lecha będzie wynosić dziewięć punktów. Legia bardziej musi się martwić o to, żeby w ogóle wejść do pucharów, bo nie walczy tylko z Lechem. W formie są Raków i Lechia, nie wolno skreślać Pogoni, zawsze może też wyskoczyć jakiś czarny koń. Pytanie, co z tym fantem przy Łazienkowskiej zrobią i jak podejdą do dalszej części rundy jesiennej.
Nie napiszemy, że Lech wjechał na autostradę do mistrzostwa, bo ma go kto gonić, ale mentalnie doładował się niesamowicie.
Legia miała mecz na przełamanie, wyszedł mecz na dobicie.
Fot. FotoPyK