Euro 2020 ma swoich faworytów. Francja, Portugalia, Belgia, Anglia, Włochy, Hiszpania, Niemcy, Chorwacja i Holandia to zespoły, które najczęściej wymienia się w kontekście walki o złoty medal europejskiego czempionatu. Nic dziwnego, wystarczy spojrzeć na ich wyniki z ostatnich lat, potęgi kadr, talenty poszczególnych graczy i cały historyczny kontekst, który często warunkuje takie przewidywania. Na Euro dostało się też parę drużyn, które ewidentnie nie powinny odgrywać na tym turnieju wielkiej roli. Ot, są, bo są, żeby być. Ale jest też całe grono zespołów, które mogą stać się czarnymi końmi Euro i namieszać w stawce. I właśnie im się przyjrzymy.
Czy Polska może być czarnym koniem?
Ta kwestia to węzeł gordyjski. Właściwie dopóki nie zacznie się Euro, dopóki Polska nie zagra ze Słowacją, Hiszpanią i Szwecją, dopóki po grupie nie przekonamy się, czy unikniemy osnutego złą sławą scenariusza z meczem otwarcia, meczem o wszystko i meczem o honor, nie jesteśmy w stanie bez poczucia żenady stwierdzić, że Polska będzie czarnym koniem europejskiego czempionatu. Bo niby co miałoby za tym przemawiać?
Ostatnie dwa i pół roku Biało-Czerwoni stracili poruszając się w strefie komfortu pod wodzą Jerzego Brzęczka. Polska pokonywała słabszych i równych sobie, równocześnie rozkładając ręce w bezradności, kiedy przychodziło jej się zmierzyć z rywalem z europejskiego topu. Brakowało elementarnego pomysłu, ciekawszego systemu, bardziej innowacyjnej filozofii. Holendrzy, Włosi i Portugalczycy – na różnych etapach brzęczkowskich przygotowań do Euro poprzez Ligę Narodów – prezentowali wyższą kulturę gry w piłkę. Wyglądaliśmy przy nich jak banda neandertalczyków wrzucona na salony. W styczniu więc Brzęczka zamienił Paulo Sousa. Polska miała stać się tym samym bardziej konkurencyjna dla lepszych od siebie. Efekt?
Po sześciu miesiącach pracy Portugalczyka, a właściwie po dwóch zgrupowaniach, wiemy niewiele. Tyle, że Sousa eksperymentuje, miesza, szuka, kombinuje. Nowy selekcjoner kadry lubuje się w technokratycznych zbitkach słów – ot chociażby, przekonuje, że „trwa proces” i dodaje, że trzy grosze o konieczności „tworzenia kultury wygrywania”. Zna się na rzeczy, sprawnie diagnozuje mankamenty w grze kadry, przyjemnie się tego słucha, nie ma się wrażenia, że kadra obudowana jest jakąś dziwaczną martyrologią, co miało miejsce za kadencji Brzęczka, ale wyniki pozostawiają wątpliwości:
-
3:3 z Węgrami
-
3:0 z Andorą
-
1:2 z Anglią
-
1:1 z Rosją
-
2:2 z Islandią
Jedno zwycięstwo, jedno czyste konto i to jeszcze z ogórkami z Andory. Porażka z silniejszym od siebie rywalem, kiedy to nie mógł zagrać Robert Lewandowski, a w drugiej połowie nawet udało nam się postraszyć Anglików pressingiem, ale na pewno nie mogliśmy powiedzieć, że zasługiwaliśmy na punkty. Trzy remisy z rywalami na porównywalnym lub nawet trochę niższym poziomie. Nie jest to dobry prognostyk. Kadra jest jedną wielką niewiadomą, całkowitą enigmą.
Nic dziwnego, że z perspektywy polskiej bardzo ostrożnie podchodzimy do wskazywania Polski jako potencjalnego czarnego konia Euro. Znamy tę kadrę od podszewki – jej nierówności i słabości, jej większe i mniejsze problemy personalne. Ale z drugiej strony prześledziliśmy parę zestawień możliwych drużynowych sensacji na Euro w zagranicznych mediach i w wielu z nich przewijała właśnie Polska. I temu też, paradoksalnie, się nie dziwimy. Abstrahując od tego, ile wie się o tej kadrze poza Polską, nikt nie zlekceważy Biało-Czerwonych, póki gra tam Robert Lewandowski. Nikt. Można się śmiać, że dla postronnego obserwatora nasza reprezentacja gra ustawieniem whatever-whatever-whatever-Lewandowski, a to olbrzymi kapitał.
Polska awansuje do ćwierćfinału Euro 2020 – kurs 3.20 w Fuksiarz.pl
Lewandowski to najlepszy piłkarz świata z poprzedniego roku, najlepszy snajper na świecie. Do tej pory zawodził na dużych turniejach, ale fakty są takie, że to również najlepszy strzelec w historii reprezentacji Polski i zawodnik z największą liczbą meczów dla tej kadry. Dawno już minęły czasy, kiedy kwestionowało się jego przydatność w biało-czerwonych barwach. Każdemu – powtórzmy: KAŻDEMU – jest w stanie wpakować gola. Niezależenie, czy to Słowacja, czy to Hiszpania, czy to Szwecja, czy to jeszcze ktoś inny.
A przecież nie jest tak, że Lewandowski jest osamotniony. Wojciech Szczęsny i Piotr Zieliński to gwiazdy potężnych włoskich klubów. Nie brakuje Polsce solidnych nazwisk na skalę europejską, nawet jeśli skreślimy z tego grona Arkadiusza Milika czy Krzysztofa Piątka. Nie musimy mieć kompleksów. Do tego dochodzi też nieprzewidywalność, którą wyróżniamy się za kadencji Paulo Sousy, bo nikt tak naprawdę nie wie, jak zagramy w fazie obrony i w fazie ataku. Złośliwy powie, że nie wie tego też Paulo Sousa, ale to i tak aż nazbyt wiele, żeby zrozumieć, że naprawdę nie brakuje poważnych ludzi, którzy mogą wskazać Biało-Czerwonych jako kandydata na potencjalnego czarnego konia turnieju. Nawet, jeśli tak niewiele my sami o tym czarnym koniu wiemy…
Czarny koń: Walia
Reprezentacja Walii jest jak Rob Page. Nikt nie wymieni jej w gronie piętnastu najlepszych drużyn europejskiego czempionatu, tak jak Page’a nikt nie wymieni w gronie piętnastu najlepszych szkoleniowców przed Euro. Ba, i tak 46-letniemu szkoleniowcowi trochę dodajemy, bo w zastawieniu doświadczenia, umiejętności i medialności 46-letni gaffer zajmowałby pewnie jedno z ostatnich miejsc. To strażak. Zastępuje skompromitowanego Ryana Giggsa, na którym ciążą poważne zarzuty napaści fizycznej na dwie kobiety. Wcześniej pełnił w sztabie legendy Manchesteru United rolę gościa odpowiedzialnego za taktykę. Znają i lubią go gwiazdy kadry. To on płynnie przeprowadził przejście z 5-3-2 granego przez walijską drużynę podczas Euro 2020 do aktualnego nowoczesnego 3-4-3. Page ma dobrą prasę. Mówi się, że jest uczciwy, mądry i przekonujący.
Że może zaskoczyć.
Tak jak i reprezentacja Walii.
Walia pokona Włochów – kurs 7.10 w Fuksiarz.pl
W 2016 też nikt na nią nie stawiał, a skończyło się na półfinale. Czy teraz będzie tak samo? No raczej nie, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby Walia wypadła pozytywnie. Traci mało goli. Ma zgraną i szczelną defensywę, mimo że tworzą ją anonimowi jak na skalę europejską zawodnicy, których największym atutem jest zwrotność (niesamowicie istotna przy grze trójką stoperów) i znajomość systemu (jeszcze ważniejsze). Jest doświadczony lider środka pola – Aaron Ramsey, który robi wszystko, wdraża nawet treningi indywidualne, żeby być fizycznie gotowym na Euro. Kilka młodszych perełek – Daniel James, Neco Williams, Ethan Ampadu i Joe Rodon. No i przede wszystkim gwiazdor dużego formatu – Gareth Bale, który trochę odbudował się w Tottenhamie, ma za sobą indywidualnie najlepszy sezon od lat, wyznający – wcale nie tak prześmiewczo – zasadę ze swojego kultowego już transparentu: „Walia. Golf. Madryt. W tej kolejności”. Walię stać na sensację.
Czarny koń: Szwajcaria
Szwajcarzy są zespołem ułożonym. Ich wyniki nie wynikają z talentów jednostek, popisów indywidualności, a z wypracowanego przez lata systemu – świetny pressing, płynne zmiany ustawienia, wahadłowi rozrywający defensywę rywala, pełen spokój w wyprowadzeniu piłki przez stoperów. Szwajcarska precyzja. Vladimir Petković prowadzi ten zespół od 2014 roku. Poprowadził Helwetów do pewnego awansu na trzy wielkie turnieje. Na dwóch poprzednich – ME 2016 i MŚ 2018 – przygoda kończyła się na pierwszej rundzie fazy pucharowej, teraz może być podobnie, ale… wcale nie musi.
W ostatnich latach Szwajcarzy udowodnili, że są w stanie bić się z silniejszymi od siebie. W Lidze Narodów potrafili wygrać z Belgią 5:2, zremisować z Niemcami 3:3 albo z Hiszpanami 1:1. Kiedy trzeba, zagrają pragmatycznie i wypunktują rywala na własnych zasadach, ale kiedy trzeba, płynnie zaatakują, mądrze podejdą wysokim pressingiem, zagrają odważniej. Całą drużynę dobrze oddaje postać Xherdana Shaqiriego, który w Liverpoolu pełni drugorzędną rolę, ale kadra i tak od lat obudowywana jest wokół niego, a on sam dalej jest w stanie robić różnicę.
Graj w Fuksiarz.pl
Szwajcaria jest więc pochwałą solidności. Solidna w tyłach, solidna z przodu. Ale przez lata uczyła się tego, żeby ponad tę solidność naturalnie wychodzić. Euro będzie dla Helwetów doskonałym sprawdzianem powodzenia tej misji
Czarny koń: Austria
Mini-reprezentacja Bundesligi. Kadra Austrii składa się z naprawdę nieprzypadkowych postaci niemieckiej ekstraklasy. David Alaba przez lata był gwiazdorem Bayernu. Marcel Sabitzer to centralna postać RB Lipsk. Julian Baumgartlinger, kiedy akurat dopisuje mu zdrowie, wychodzi w pierwszym składzie Bayeru Leverkusen. Martin Hinteregger, Stefan Posch i Philipp Lienhart mają pewny plac w swoich klubach. Stefan Lainer pełni istotną rolę w Borussii Monchengladbach. Sasa Kalajdzić ma 23 lata, a w minionym sezonie walnął szesnaście goli dla Stuttgartu. Christoph Baumgartner i Florian Grillitsch wykręcają przyzwoite liczby w Hoffenheim. Xaver Schlager i Konrad Laimer to kolejne ciekawe bundesligowe nazwiska.
Można to tak ciągnąć i ciągnąć.
Austria stoi Bundesligą.
Z tego wszystkiego tworzy się bardzo ciekawy zespół, którego nie można pominąć w absolutnie żadnym zestawieniu potencjalnych czarnych koni Euro, ale z drugiej strony należy wziąć pod uwagę fakt, że Austria pogrążona jest w kryzysie, choć może lepszym słowem byłby tu marazm. Znajduje się w mniej więcej takiej sytuacji, w jakiej znajdowałaby się prawdopodobnie Polska, gdyby naszym selekcjonerem dalej pozostawał Jerzy Brzęczek. Selekcjoner Franco Fonda jest krytykowany. Austria gra zachowawczo, asekurancko, bezpiecznie. Brakuje jej stylu i polotu z przodu. W marcu przegrała z Danią 0:4 i zremisowała 2:2 ze Szkocją, a w czerwcowych meczach towarzyskich dostała 0:1 od Anglii i bezbramkowo przeszła mecz ze Słowacją.
Obstawiaj Euro 2020 w Fuksiarz.pl
Nad austriacką reprezentacją wiszą więc czarne chmury. Czarne chmury, które przegonić może tylko i wyłącznie zrobienie wyniku ponad stan, czyli dojście, powiedzmy, do ćwierćfinału Euro.
Czarny koń: Szwecja
Sukces Szwecji może oznaczać porażkę Polski. Przez lata był to zespół jednego piłkarza – wielkiego Zlatana Ibrahimovicia. On sam powiedział kiedyś o sobie, że lew nie porównuje się z ludźmi. I choć dotyczyło to zupełnie innego tematu, można to łatwo przełożyć na samą reprezentację Szwecji. Na boisko zawsze wychodził jedne lew i dziesięciu zwykłych ludzi. Kończyło się to rozczarowaniami. Odpadaniem po fazie grupowej na Euro 2008, 2012, 2016, brakiem kwalifikacji na MŚ w 2010 i 2014 roku. W końcu jednak Zlatan ogłosił, że kończy karierę reprezentacyjną, a szwedzka kadra odżyła.
Urosły nowe gwiazdy – Dejan Kulusevski i Alexander Isak. Warto tę dwójkę obserwować, bo jeśli dopisze zdrowie, mogą być to jedne z najciekawszych postaci młodego pokolenia na Euro. Odpowiedzialniej zaczęli grać czołowi zawodnicy w kwiecie wieku – Victor Lindelof i Emil Forsberg. O sile kolektywu Szwedów świadczy nawet to, że choć weterani w osobach Andreasa Granqvista, Sebastiana Larssona i Mikaela Lustiga przechodzą lub przeszli już na drugą stronę rzeki, to w kadrze dalej nie odstają, bo Janne Andersson potrafi ten zespół ustawić w sposób bardzo mądry i przemyślany.
Gra się z nimi ciężko. Podchodzą wysokim pressingiem. Naciskają, naciskają i naciskają. Są silni fizycznie, wygrywają pojedynki, biegają po całym boisku na dużej intensywności i na przestrzeni całego meczu. Są w gazie. Wygrali pięć ostatnich meczów. Jesienią byli w stanie pokonać Chorwację, choć – trzeba oddać – uznawali wyższość Francji i Portugali. Będą groźni, dla każdego.
Czarny koń: Ukraina
Do kandydatury Ukrainy należy podchodzić bardzo ostrożnie. Andrij Szewczenko zreformował ukraińską reprezentację. Brawurowo wprowadził ją na Euro. Połączył pokolenia, naturalnie dodając młode talenty do starych wyjadaczy i tworząc z tego bardzo ciekawą mieszankę, która do tego prezentowała bardzo atrakcyjny dla oka futbol. Ekipa legendarnego napastnika Milanu w wielu meczach potrafiła zachwycać. Kombinacyjne akcje, piękne bramki, wesoły futbol, w którym najważniejsze było, żeby stłamsić, zdominować, rozgnieść rywala, a nie dowieźć bezpieczne 1:0. Mogło się to podobać.
Imponował, i dalej imponuje, przede wszystkim środek pola. Rusłan Malinowski to kozak. Dysponuje niesamowitą bombą z dystansu. Jest świetny technicznie. Potrafi kiwnąć na pełnej szybkości, zrobić przewagę, wygrać pojedynek, rozrzucić piłkę, dograć na milimetr do każdego kolegi z boiska z każdego miejsca na boisku. Ołeksandr Zinczenko to uniwersalny żołnierz Pepa Guardioli. Człowiek, który będzie błyszczał zarówno na lewej obronie, jak i na środku boiska. Doskonała technika, świetny przegląd pola, naturalna przebojowość i ostatnio też poprawiona o kilka stopni defensywa. Wszystko to dopełnia Taras Stepanenko. To siła doświadczenia, weteran asekurujący młodszych i niekiedy porywistych kolegów. Łączy się to naprawdę fajnie. Żaden rywal nie może zlekceważyć takiego centrum dowodzenia.
Ukraina pokona Holandię – kurs 5.00 w Fuksiarz.pl
Tym samym Ukraina potrafiła napsuć krwi lepszym od siebie. Ot, na przykład jesienią wygrała 1:0 z Hiszpanią. Ale, niech nie zamydli to obrazu. Wielu robiło z tej drużyny absolutnego faworyta do miana czarnego konia turnieju, a sami Ukraińcy w ostatnich miesiącach przekonali się, że nie ma sensu za bardzo pompować balonika. Jesienią, na otrzeźwienie, dostali 1:7 od Francji i dwa razy od Niemców. Wiosnę zaczęli od remisów nie tylko z Francją (chwała!), ale też z Finlandią, Kazachstanem i Bahrajnem (!). Eksperci zwracają uwagę na to, że Ukrainie brakuje szerokiej kadry i wartościowych zmienników, a przy trudach bardzo długiego sezonu może okazać się to kluczowe, choć niewątpliwie stać ich na wielką niespodziankę, bo mają w sobie naturalny entuzjazm do gry w futbol.
Czarny koń: Dania
Dziesiąte miejsce w rankingu FIFA. Zaledwie dwa przegrane mecze za kadencji Kaspera Hjulmanda (obie z potężną Belgią) i jakiś kosmicznie niski procent zakończonych klęską spotkań w ostatnich latach. Czy Duńczyków można więc nazywać potencjalnym czarnym koniem?
Można, można.
Wszystko dlatego, że dalej trochę się tej drużyny nie docenia. A to bardzo równy, bardzo zgrany, bardzo przekonany o własnych możliwościach zespół. Dostępu do bramki broni Kasper Schmeichel, który nie dość, że buduje swoją legendę, nie zważając na dzień ojca, to jeszcze właśnie jest po bardzo udanym sezonie w Premier League. Przed nim funkcjonuje bardzo sprawny duet doświadczonych stoperów – Andreas Christensen i Simon Kjaer, którzy również pokończyli kampanie w swoich klubach (Chelsea, Milan) w bardzo dobrych nastrojach. Boki obrony? Daniel Wass z Valencii i Joakim Maehle z Atalanty Bergamo. Nieprzypadkowe nazwiska. Środek pola? Trójka Pierre-Emile Hojbjerg, Thomasa Delaney i Christian Eriksen. Panowie przyjeżdżają odpowiednio z Tottenhamu, z Borussii Dortmund i z Interu. Każdy z nich pełni w swoim klubie ważną rolę, każdy z nich zna też swoje miejsce w kadrze. Atak? Martin Braithwaite z Barcelony, Youssuf Poulsen z RB Lipsk i Kasper Dolberg z Nicei.
Może i żadna pozycja nie jest obsadzona najlepiej na świecie, nie jest to jakiś kosmos, ale na pewno nigdzie Duńczycy nie muszą mieć kompleksów. Jest doświadczenie, jest forma, jest potencjał na coś dużego, choć – co jasne i oczywiste – dalej w stawce nie brakuje silniejszych zespołów niż Dania.
Czarny koń: Turcja
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Turków stać na sprawienie wielkiej sensacji.
Po pierwsze, parę wyników z szeroko-pojętego okresu poprzedzającego Euro 2020:
– 4:2 z Holandią,
– 3:3 z Chorwacją,
– 3:3 z Niemcami,
– 2:0 i 1:1 z Francją.
Turcję stać na bicie się jak równy z równym z faworytami Euro.
Po drugie, drużynę brawurowo prowadzi Senol Gunes, który jest autorem historycznego brązowego medalu na MŚ 2002. Pomnikowa postać dla tureckiego futbolu. Doświadczony szkoleniowiec szybko posprzątał bałagan pozostawiony przez Mirceę Lucescu. Nadał drużynie charakter, wprowadził nowe postacie, odbudował zasłużonych dla kadry piłkarzy.
Turcja pokona Włochów w meczu otwarcia Euro 2020 – kurs 5.00 w Fuksiarz.pl
Po trzecie, Turcja ma niezwykłą wręcz zdolność do mieszania na dużych turniejach. Nie zawsze, nie jakoś regularnie, ale od czasu do czasu zadziwi wszystkich. Tak było na MŚ 2002, kiedy przywiozła z Azji brązowy medal, tak było na Euro 2008, kiedy doszła do półfinału i zatrzymała się tam dopiero na faworyzowanych Niemcach. Teraz jest szansa na powtórkę z rozrywki.
Po czwarte, odkładając na bok kwestie przeszłościowe, to naprawdę mocna banda na tu i teraz. Grają kompaktowym ustawieniem. Świetnie bronią całym zespołem. W obronie nie mają wielkich nazwisk, ale za to mądry kolektyw. Wiele spotkań wygrywają czystym pragmatyzmem, a przecież ofensywę mają bardzo silną i jej moc widać głównie w starciach z mocniejszymi rywalami. W drugiej linii błyszczy chociażby Hakan Calhanoglu, który pełni funkcję fałszywego skrzydłowego odpowiedzialnego za kreowanie gry. Duże zagrożenie pod bramką rywali tworzy także Yusuf Yazici. Turcja świetnie bije i świetnie broni stałe fragmenty gry.
Po piąte, ma w swoich szeregach przeżywającego drugą młodość Buraka Yilmaza. Facet właśnie był najlepszym strzelcem Lille w drodze do mistrzostwa Francji, a teraz chce sprawić wielką niespodziankę na Euro z Turcją i ma na to wielką szansę.
Fot. Newspix