Ilekroć patrzymy na miejsce w tabeli Zagłębia Lubin, tylekroć zastanawiamy się, dlaczego taka drużyna nie potrafi rozsiąść się w czołówce Ekstraklasy. Ma właściwie wszystko, żeby rok w rok realnie myśleć o kwalifikacjach do europejskich pucharów. Są finansowe fundamenty, świetna baza treningowa, historia sukcesów, do której można się odwoływać. Niestety dla kibiców “Miedziowych” rzeczywistość jest, hmm, może nie brutalna, ale na pewno dość osobliwa. Ekipie trenera Seveli bliżej teraz do strefy spadkowej.
Pytanie zatem, czy to już ten czas, kiedy Sevela powinien martwić się o swoją przyszłość.
Miał być krok naprzód, jest stagnacja
Martin Sevela pełni funkcję szkoleniowca w Lubinie od września 2019 roku. To 573 dni, czyli w ostatniej dekadzie krócej tylko od Piotra Stokowca i Pavla Hapala. Śmiało możemy powiedzieć, że to na tyle wystarczający kawał czasu, żeby pewne rzeczy oceniać przez pryzmat rozwoju lub jego braku. Czy trener zdążył nanieść swoje unikalne szlify, czy nie. Czy zespół na przestrzeni wielu miesięcy stał się jakościowy lepszy, czy może niekoniecznie. No i najważniejsze – czy na tle poprzednich sterników Zagłębia kandydatura Seveli się najzwyczajniej w świecie broni. Na tę chwilę przy każdej wątpliwej kwestii można odpowiedzieć dwojako. Znajdziemy bowiem argumenty za tym, że po boiskach biegają lepsi piłkarze niż dwa lata wcześniej. Albo że jesteśmy w stanie wyróżnić mecze Ekstraklasy, w których fachowa ręka Słowaka jest dostrzegalna.
Sęk w tym, że robimy to trochę na siłę. Szukanie pozytywów, takich, którymi klub tego pokroju może się szczycić, wcale nie przychodzi tak łatwo. Okej, obrońcy Seveli powiedzą: wynalazł Bartosza Białka, postawił na Kacpra Chodynę, miał nieodzowny udział choćby przy ściągnięciu Drazicia, znalazł skuteczną formułę dla Patryka Szysza. Coś pewnie by się jeszcze znalazło, ale widać wyraźnie, że mówimy raczej o pojedynczych zawodnikach. Oczywiście w tym też zawiera się duża część pracy trenera. Trzeba umieć pomagać poszczególnym jednostkom się rozwijać. Ale ów rozwój nie przekłada się na całość działań.
“Miedziowi” stoją w miejscu.
Już pal licho, że lepiej w lidze radzi sobie Warta Poznań. To klub-fenomen. Chodzi o to, że w Lubinie oglądają plecy siedmiu-ośmiu zespołów, z którymi mieli przecież nawiązywać równą walkę. Zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że przy podziale na grupę spadkową i mistrzowską Zagłębie ponownie znalazłoby się w tej pierwszej. Spójrzmy: do lubinian przyjeżdża dzisiaj Podbeskidzie, które ma do nich stratę w postaci ośmiu punktów. To obecnie mniejszy dystans niż Zagłębia do Rakowa będącego w strefie pucharowej. Tego samego Rakowa, z którym rok wcześniej trener Sevela mierzył się w grupie spadkowej, kończąc z takim samym dorobkiem na końcu kampanii. Dodajemy 2+2 i widzimy, że coś tu nie gra, że ktoś tu się nie rozwija.
W punktowaniu niby jest lepiej, ale fakty są dobitne
Niech każdy kibic “Miedziowych” z ręką na sercu zada sobie jedno pytanie. Czy dzisiaj Zagłębie znajduje się w znacznie lepszym miejscu niż w momencie przyjścia Martina Seveli? Pamiętając o fakcie, że jakikolwiek szkoleniowiec z głową na karku i nawet niewielkim doświadczeniem potrafiłby poprawić sytuację po Benie van Daelu? Przypomnijmy: przed zwolnieniem Holendra lubiński zespół miał pięć punktów na koncie po pierwszych siedmiu kolejkach sezonu 2019/2020. Średnia 0,71. W całej kadencji – 1,32.
Sevela w 2021 roku po dziewięciu meczach – 0,9. W całej kadencji 1,48. Jasne, mały progres jest. To rozumie się samo przez się, bo Słowak nie został wyciągnięty z kapelusza. Ma status fachowca, na którego trzeba narzucić pewne oczekiwania. Jeśli ze strony władz klubowych one nie wykraczają poza tułanie się w środku tabeli, okej, możemy się rozejść. Wtedy nie ma sensu podważać pozycji trenera. Ale jeśli ambicje są większe, a zakładamy, że tak jest, to nie pozostaje nic innego, jak złożyć wotum nieufności. Wiecie, to trochę zatrważające, że od listopada Zagłębie Lubin ciuła punkty niczym Cracovia. Tak, Cracovia. Od zremisowanego meczu ze Stalą Mielec ferajna Seveli zdobyła tylko jedno oczko więcej niż wesoła ekipa trenera Probierza.
15 ostatnich spotkań w Ekstraklasie: tylko cztery zwycięstwa. Wymowne.
Co można powiedzieć na obronę trenera Seveli? Chyba tylko to, że nie pomagają mu transfery. Cóż, rozgrywanie sezonu bez napastnika z prawdziwego zdarzenia może być problematyczne. Tak samo jak bez pary solidnych środkowych obrońców, która, lekko mówiąc, trochę się posypała po odejściu Lubomira Guldana. Poza tym kilku piłkarzy, tutaj flagowym przykładem Baszkirow, mocno obniżyło loty. To raczej nie jest wina szkoleniowca, choć chyba coraz bardziej skłaniamy się ku tezie, że Sevela nie potrafi wyciągnąć maksymalnego potencjału z ekipy, którą posiada. I że może być potrzebna zmiana. Tym bardziej, że na jego niekorzyść gra jeszcze jeden aspekt: zbyt rzadkie stawianie na młodzież ze świetnej akademii.
Aha, no i dziwny deal ze Stochem. Wygląda na to, że ten zawodnik musi grać w każdym meczu z racji jakiegoś zapisu w kontrakcie. Teoria spiskowa, ale, patrząc na dotychczasowy przebieg jego “kariery” w Polsce, jak najbardziej prawdopodobna. To też działa na niekorzyść Seveli, choć mówimy tutaj bardziej o kamyczku w stronę klubowego zarządu. Ale to już temat na inną dyskusję.
Jeśli w najbliższych tygodniach Zagłębie nie zacznie wygrywać częściej, panowie w gabinetach staną przed porządnym testem cierpliwości i zaufania. Nie ma co ukrywać, Martin Sevela powinien oglądać się za siebie. Oczywiście nie chcielibyśmy, żeby karuzela trenerska kończyła się w nieskończoność, a dobrzy trenerzy byli wymieniani co dwa sezony. Taki Piotr Stokowiec, najlepszy sternik Zagłębia w ostatnich latach, wykręcił kadencję o długości 3,5 roku. Dwa lata po przyjściu do klubu pierwszoligowego wskoczył z nim na podium, ale Ekstraklasy. Dwa lata. Jednego możemy być pewni: do tego wyczynu obecny szkoleniowiec “Miedziowych” nawet się nie zbliży, co też możemy uznawać za jakiś wyznacznik.
Fot. FotoPyk