Trzy mecze, ale w skróconej wersji, bo dwa rozgrywane są o tej samej porze. Szczerze? Nam to odpowiada – mniej się będziemy w tę sobotę męczyć, bo jeszcze mamy w głowach wczorajsze starcie Ruchu ze Śląskiem. Czy chociaż dziś będzie delikatnie i bezboleśnie?
Rewolucja Osucha i Korona w roli faworyta
Osuch zaczyna wietrzenie szatni, okna są otwarte dość szeroko, łatwo przez nie wypaść. Przed momentem wypadło przecież już dwóch gości – najpierw Joshua Silva, potem Bernardo Vasconcelos, a wypadać mają kolejni. Bat został skręcony: osławione dziesięć punktów w czterech meczach, bo jak nie to wielu spotkają kary finansowe, a które wydaje się celem nie do zrealizowania. Albo ciąg dalszy czystki.
Ciekawi nas, czy zagra dziś Luka Marić. Tak, wiemy: jakiś gość z Bałkanów sprowadzony do Zawiszy, a więc brzmi jak typowo szrotowy scenariusz. Ale z której strony mu się nie przyglądamy, wygląda ciekawie. Lepiej niż większość, którzy przyjeżdżają do ligi. Były wicekapitan wicemistrza Chorwacji, HNK Rijeka, z którym nieźle radził sobie w Lidze Europy. O co tu chodzi? Jaki jest jego feler? Dlaczego mając naprawdę fajne referencje trafił do klubu wycierającego dno tabeli polskiej ligi?
A wiecie komu jeszcze przylepiono łatkę zespołu nadającego się wyłącznie do noszenia bidonów, a kto właśnie zrobił osuchowe 10 punktów w czterech meczach? Tak jest, Korona. Renesans formy, nawet Oliver Kapo przestał popisywać się wyłącznie zdjęciem z Del Piero, a dołożył do tego trochę piłkarskiej klasy. Dzisiaj ci, którzy wygrzebali się z dołka, zmierzą się z tymi, którzy takiego scenariusza chcieliby dla siebie, ale mało kto w nich wierzy. Korona nie będzie faworytem w zbyt wielu meczach, dlatego warto podkreślić, że będzie nim dziś.
Pochwały Smudy i krakowski syndrom pierwszej połowy
Franciszek Smuda wszem i wobec chwalił Łęczną za pierwszą rundę. Więcej, chwalił nawet za grę wyjazdową górników, choć przecież zgarnęli mizerną ilość punktów. Czy to kurtuazja? Niekoniecznie. Po pierwsze, Smuda mistrzem kurtuazji raczej nie jest. Po drugie, trochę ma racji. Szkoleniowiec Wisły mówi, że ceni ekipę Szatałowa za bezkompromisową grę, zero murowania, otwarte mecze i walkę o trzy punkty na każdym stadionie. Tak, taka postawa zasługuje na pochwały w lidze, gdzie czasem odbywają się mecze Piasta z Zawiszą, a nawet Ruchu ze Śląskiem (ten wczorajszy to kompletny piach). Ale takie nastawienie Łęcznej mocno jest też na rękę Smudzie – jego piłkarze będą mieli więcej miejsca, a gra w otwarte karty najbardziej im odpowiada.
Nie zdziwimy się jednak, jeśli wiślacy dadzą się zaskoczyć. To w ostatnich tygodniach norma, bombka w pierwszej połowie, a potem albo pogoń, albo rozsypka. Jasne, to nie pierwszyzna dla ekip Smudy, by zjadać rywali skutecznymi pościgami, ale jednak, fani woleliby trochę mniej nerwów co kolejkę, a do tego zdecydowanie potrzebny spokój w pierwszych trzech kwadransach. W Wiśle doskonale wiedzą, że mają z tym problem.
Podbeskidzie prosto z marszu na niewygodny teren
Piszemy: z marszu, bo jeśli wierzyć opowieściom trenera Ojrzyńskiego, “Górale” podczas ostatnich dwóch tygodni praktycznie nie grali w piłkę. Nie rozgrywali żadnych sparingów sparingów, ich boisko pod wpływem pogody nie nadawało się do użytku, przez co były problemy z treningami. A ich dzisiejszy rywal – jak na złość – powoli się rozpędza. Pogoń nie przegrała u siebie od czterech spotkań, a przede wszystkim dopiero co ograła Legię. Po raz pierwszy od 16 lat. Warto zwrócić uwagę na to, co mówi Łukasz Zwoliński – że te zwycięstwa budują i motywują. Portowcom, którzy przecież niedawno wymienili Dariusza Wdowczyka na Jana Kociana, takie wzmocnienie mentalne było i jest bardzo potrzebne.