Chińczycy inwestują w Slavię Praga, odpowiedzialny za bezprecedensowy deal jest ponoć sam prezydent Milos Zeman, którego otwarta polityka zwabiła kapitał z Azji. Hiszpańsko-chińskie konsorcjum rzuca Ligue 1 wędkę, dzięki której liga francuska może nawiązać walkę z La Liga oraz Premier League – to rekordowa sprzedaż praw telewizyjnych. Chiny prowadzą stadionową ekspansję w Afryce, budując obiekty dla kolejnych państw-gospodarzy Pucharu Narodów Afryki. Chiny kupują Inter Mediolan. Chińskie konsorcjum inwestuje w Atletico Madryt. Chiny, Chiny i jeszcze raz Chiny.
Rzucisz kamieniem gdzieś pod dowolnym stadionem świata i na pewno trafisz spacerującego w okolicy chińskiego inwestora. Krzykniesz parę niezwiązanych ze sobą sylab, a okaże się, że to imię i nazwisko potencjalnego wykonawcy inwestycji infrastrukturalnych w twoim lokalnym klubie. Wyjedziesz na koniec świata, wylądujesz na Księżycu, wypuścisz łazik na Marsie, a okaże się, że chińscy biznesmeni już mają tam udziały i zastanawiają się nad kierunkami rozwoju futbolu w tym miejscu.
Ta globalna ekspansja trwała od lat, oczywiście da się pewnie ją zauważyć w każdej branży, ale jako że o sporcie zdarza mi się czytać najczęściej – skupię się na sporcie. Nie ma w tej chwili kontynentu, który by nie przerabiał współpracy z chińskimi mocarzami. Co ważne – na każdym z nich zaangażowanie jest dość mocno sprofilowane. Ameryka Łacińska? System pożyczek. Jak podaje NBC – dopiero pandemia spowodowała zator na tej trasie. W 2020 roku, po raz pierwszy od 15 lat, dwa największe banki Chin nie udzieliły żadnych nowych pożyczek państwom z regionu Ameryki Łacińskiej – a jak się domyślacie, ta kasa spływała na wszystkie branże, ze sportem włącznie. Afryka? Tutaj kluczem była infrastruktura. Jeśli chodzi o gospodarzy Pucharu Narodów Afryki w ostatniej dekadzie, praktycznie każdy otrzymywał pomoc od Chin.
Angola – Chiny kredytują inwestycje, niektóre prowadzą sami, wysyłając jednocześnie i budowlańców, i fundusze. W zamian oczywiście zacieśnia się współpraca na linii Pekin-Luanda. Angola przez pewien czas była jednym z najważniejszych dostarczycieli paliw dla giganta z Azji, w drugą stronę oczywiście otwierano kolejne linie kredytowe, o zaangażowaniu chińskich firm w rozwój całego państwa nie wspominając.
Ale Angola to w sumie osobny rozdział, “tradycyjny” partner. Uwagę przykuwa raczej następny gospodarz turnieju, Gabon, który też mocno skorzystał na chińskim zaangażowaniu. Jeśli chodzi o Stade d’Angondjé, lokalne władze musiały tylko doprowadzić do obiektu media oraz drogi. Resztą zajęła się Shanghai Construction Group, państwowa spółka, którą Chiny wytypowały jako budowniczego nowego świata. SCG ogarnęła finansowanie, materiały, projekty – kamień węgielny zresztą wmurowali wspólnie gaboński minister sportu oraz wiceminister Fu Ziying z Chin. Podobnie korzystne kontrakty zawarto na trzy pozostałe obiekty, na których odbywała się impreza.
Co w zamian? Simon Chadwick, znany sinolog zajmujący się również tematem chińskiej ekspansji w świecie sportu, zaznacza, że prawdopodobnie nieprzypadkowo 15% eksportu z Gabonu trafiało wówczas do Chin. I prawdopodobnie nieprzypadkowo ceny paliw, surowca, którego Chiny łakną najmocniej, Gabon podyktował dość okazyjne. Co ciekawe – Kamerun, który ma pełnić rolę gospodarza podczas najbliższego turnieju, postawił na dywersyfikację – poza Chińczykami obiekty przebudowywały też konsorcja z Turcji czy Portugalii. Chińskie obiekty w Afryce to jednak i tak zupełnie inna półka z działu “soft power”. Na tyle istotna, że ma swoją nazwę.
Dyplomacja stadionowa, stadium diplomacy. Kurczę, naprawdę nie przypuszczałem, że po wpisaniu takiego hasła w Google dostanę solidnie opracowany artykuł encyklopedyczny.
Zaczęło się w 1958 roku od stadionu narodowego w Mongolii. Dziś? W samej Afryce Chiny zainwestowały w stadiony w 37 państwach i warto to podkreślać – Chiny. Do tej listy nie włączają się bowiem obiekty, przy których po prostu Chińczycy obsługiwali kontrakty budowlane, w 37 afrykańskich państwach chiński rząd wysłał chińskie pieniądze, by bezinteresownie obdarować Afrykę. W zamian, równie bezinteresownie, po przyjacielsku, Afryka sprzedawała i sprzedaje Chinom swoje surowce. Czysty biznes, wiadomo, nie ma sensu tutaj skrzeczeć o chińskiej kolonizacji, to gruba przesada. Natomiast robi wrażenie skala, ale też po prostu spryt całego przedsięwzięcia.
Do sprytu jeszcze dojdziemy, na razie sprawdźmy, jakie paciorki dostała od Chin Europa. Tutaj Chiny postawiły na model, który jako pierwsi na szeroką skalę wykorzystali rosyjscy biznesmeni. Wejście w klub jako właściciel, solidne dosypanie gotówki, zbudowanie pozytywnego klimatu do lokalnych inwestycji przy jednoczesnej poprawie własnego wizerunku. To właściwie założenie nieformalnej ambasady – czego doskonałym przykładem jest zwłaszcza Slavia Praga.
Milos Zeman, prezydent Czech, nazwał ten projekt “najbardziej udaną chińską inwestycją w Czechach”. I trzeba przyznać – patrzyliśmy na to wszyscy z zazdrością. Początkowo wprawdzie Czesi nie uniknęli błędów popełnianych przez pozostałych nowobogackich. Pierwsze okienka transferowe z chińskimi funduszami na kontach to przede wszystkim ściąganie przerdzewiałych znanych nazwisk. Miroslav Stoch, Ruslan Rotań i Hamit Altintop w jedno okno? A proszę bardzo, czemu nie? Dopiero później, również za sprawą obecnie doradzającego Podbeskidziu Jana Nezmara, wajcha się przestawiła na młodych, utalentowanych Czechów.
To był strzał w dychę. Czesi zamiast wyjeżdżać w młodym wieku do zachodnich lig, zaczęli być taśmowo skupywani przez Slavię. To przynosiło efekty nie tylko na boisku, gdzie praska ekipa zrobiła trzy tytuły mistrza, dwa Puchary Czech i awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów (remisy z Interem i Barceloną!). Cały klub stał się zdrowszy, bo miał też po prostu towar na dalszy handel – by wspomnieć choćby o duecue Coufal-Soucek, który trafił do West Hamu United za 20 milionów funtów.
W takich okolicznościach coraz rzadsze były głosy o aurze tajemniczości otaczającej firmę-właściciela klubu. Umilkły kontrowersje dotyczące moralnej strony pobierania gigantycznych środków od Chin, które niespecjalnie liczą się z takimi terminami jak choćby “prawa człowieka”. No i wreszcie prezydent określił całość mianem “najbardziej udanej chińskiej inwestycji”. Czyli cel, jakim była budowa korytarza do Europy Centralnej, został osiągnięty z nawiązką – bo przecież równolegle Chiny grubo inwestowały w całym państwie, przede wszystkim w stolicy.
Formalnie? Formalnie Xi Jinping, przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej jest po prostu wielkim fanem futbolu. Zachęcanie chińskich firm do inwestycji piłkarskich na całym świecie ma mieć na celu rozbudowę własnego imperium piłkarskiego. Właściciele klubów z Europy mają wracać do Chin z szerokim know-how na temat budowy profesjonalnej organizacji sportowej. Dzieciaki wychowane na afrykańskich stadionach i w afrykańskich bazach treningowych mają wzmacniać chińskie, a nie europejskie kluby. Gotówka ma przekonywać łacińskich gwiazdorów do występów w lidze chińskiej.
Soft power? Docieranie do serc mieszkańców odległych państw poprzez zaspokajanie ich piłkarskich potrzeb? A gdzie tam, chodzi o silną reprezentację Chin na organizowanym przez to państwo mundialu – co mogłoby się ziścić już w 2030 roku, o czym przebąkiwali nawet przedstawiciele FIFA.
Ale Slavia jest najbardziej adekwatnym przykładem, jak inwestycja w lokalny klub “spłaca się” w inny sposób. A przecież Chińczycy w szczytowym momencie mieli w portfolio blisko dwadzieścia europejskich klubów – z Interem Mediolan na czele.
No właśnie. W szczytowym momencie.
Chiny bowiem bardzo chętnie dają, ale potrafią też zabierać, albo przynajmniej grozić odebraniem.
Znów chyba najciekawszy jest ten praski przypadek, szczegółowy opisany przez portal Bankier.pl. Przykuwa tutaj uwagę zwłaszcza fakt dość monolitycznej konstrukcji jeśli chodzi o chińskie firmy. Sam zresztą się na tym przyłapałem – to zawsze są chińskie konsorcja, chińskie przedsiębiorstwa, chińscy giganci budowlani, chińscy biznesmeni. Nie mają imion i nazwisk jak Roman Abramowicz i obstawiam, że to nie wynika wyłącznie z lenistwa pismaków, którym nie chce się sprawdzać, kto jest właścicielem danej firmy. Wokół Slavii najczęściej kręcił się Ye Jianming z koncernu CEFC. Jianming swego czasu został nawet honorowym doradcą prezydenta Zemana.
Ale potem tenże Jianming z CEFC popadł w niełaskę u chińskich komunistów, został aresztowany i oczywiście zdjęty z funkcji biznesowego rekina. Co to zmieniło w Slavii Praga? Jak podaje wspomniany Bankier – aktywa koncernu CEFC, w tym Slavię, przejął koncern CITIC. Z perspektywy szarego bywalca knajpy na Żiżkowie – doszło do wymiany kadr gdzieś na szczytach szczytów, która nie miała szansy dotknąć klubu, któremu kibicuje.
Co innego, gdy fikają nie menedżerowie najwyższego szczebla, ba, może nawet na miejscu byłoby określenie “chińska oligarchia”, ale gdy fikać zaczyna druga strona.
Zaczęło się od wyborów samorządowych, po których władzę w Pradze objął Zdenek Hrib z Partii Piratów. Jak się domyślacie, czeska Partia Piratów nie odbiega specjalnie od innych pirackich partii świata, więc w swoim umiłowaniu wolności i sprawiedliwości nie widzi Chin jako godnego partnera do czegokolwiek. Praga przyjęła u siebie premiera rządu Tybetu na uchodźstwie, w rocznicę powstania tybetańskiego wywiesiła na ratuszu odpowiednie flagi, a finalnie zerwała stosunki dotyczące miast partnerskich – i tak Pekin znów oddalił się od stolicy Czech.
Użyłem w tym tekście już dwa razy określenia o “najlepszej chińskiej inwestycji w Czechach”. Kiedy Milos Zeman to powiedział? W telewizji Barrandov (współfinansowanej przez chińskie koncerny naturalnie), gdy omawiał właśnie wątek nieporozumień pomiędzy praskim samorządem a chińskimi partnerami. Nie chcę użyć słowa “straszył”, ale jednak – wykazywał, że część połączeń lotniczych z Pekinu zostanie przekierowanych do Chorwacji, spadnie również liczba turystów z Azji, którzy zostawiają sporo gotówki w praskich lokalach. Wtedy też użył argumentu o ewentualnym zakończeniu pięknego lotu Slavii Praga.
To działo się w 2019 roku, czyli mniej więcej pokrywało się z podobną aferą na linii Chiny-sport w USA. Wówczas chodziło o wypowiedzi dyrektora generalnego Houston Rockets, Daryla Moreya.
I moim zdaniem tutaj dochodzimy właśnie do kluczowych kwestii. Po jaki chuj my organizujemy derby o 12.40, skoro nawet nie będą transmitowane w Azji. Chińczycy ostatecznie nie wycofali się ze Slavii. Chińczycy ostatecznie nie zerwali stosunków z NBA. Ale już Mediapro wydaje się porzuconym projektem. Przypomnijmy – spółka, która kupiła prawa do francuskiej Ligue 1 za taką cenę, że władze Lyonu czy Marsylii już planowały trasę przejazdu odkrytego autokaru po zwycięstwie w Lidze Europy. Mediapro okazało się wydmuszką, która nie jest w stanie ani dostarczyć klientom relacji telewizyjnych z meczów, ani tym bardziej nie jest w stanie dostarczyć klubom gotówki, którą wpisano we wcześniej składanych ofertach.
Kryzys, jaki nastąpił w lidze francuskiej po całym tym kabarecie, może być dla wielu klubów śmiertelny, zwłaszcza, gdy nałożyła się na niego pandemia. Chińsko-hiszpańskie konsorcjum obiecało gruszki na wierzbie, a przecież doświadczenia od Angoli po Pragę były takie same – brać, nie kwitować. Tymczasem okazało się, że to nie zawsze działa.
W 5-letnim planie, który partia ogłosiła w 2020 roku, znalazły się wprost nawoływania, by “pieniądze wróciły do domu”. Chadwick, który analizował sytuację dla Yahoo Sports, zwraca uwagę, że firmy muszą być posłuszne – w końcu część z nich jest wprost państwowa, część od państwa zależna. Przywołany jest choćby przykład Wanga Jianlina, któremu polecono zamienić udziały w Atletico Madryt na fuchę właściciela jednego z klubów ligi chińskiej.
Popłoch w Mediolanie, mimo pozycji lidera Serie A, wydaje się więc uzasadniony. Ale jeszcze bardziej uzasadnione są pytania o to, jak głęboko sięgają te wszystkie wpływy Państwa Środka i jak wiele może zmienić nagły komunikat: panowie, odwrót. Po lidze francuskiej widzimy, jak mocne to może być uderzenie, po NBA – jak wielkie może być parcie na cenzurowanie niektórych wypowiedzi, po Pradze – jak wysoko może docierać klub sportowy jako narzędzie promocji, ale i jako narzędzie nacisku.
Na razie widzimy pewne konsekwencje tych bezpośrednich wpływów, tam, gdzie po prostu lokowano chiński kapitał. Ale przecież futbol stoi obecnie na pieniądzach telewizji. A telewizje na abonentach, w tym tych, którzy mieszkają w Azji. Maciej Łoś, sinolog przepytany przez TVP Sport, pokazał w pewnym sensie przedsmak – gdy Mesut Ozil zabrał głos w obronie Ujgurów w Chinach, chińscy komentatorzy przestali czytać jego nazwisko podczas transmisji Premier League.
Może jednak ta silna kadra Chin na mundial 2030 to nie jest takie science-fiction.