Grzegorz Lech 19 września ubiegłego roku rozegrał 20 minut w wyjazdowym meczu Stomilu Olsztyn z Widzewem Łódź, a dwa dni później… został prezesem tego klubu, co rzecz jasna oznaczało zakończenie kariery. Żywa legenda olsztyńskiego zespołu zastąpiła na stanowisku Wojciecha Kowalewskiego, który odszedł razem z dyrektorem sportowym Sylwestrem Czereszewskim po przedstawieniu przez nieoficjalną stronę stomil.olsztyn.pl szczegółów na temat dokonywanych przez nich transferów z Holandii. Lech musiał momentalnie przestawić się na funkcjonowanie w innej rzeczywistości i po kilku miesiącach o tym z nim rozmawiamy.
Dlaczego przyjął propozycję właściciela? Jaki jest jego pomysł na klub? Co go zaskoczyło w nowej roli i które wyobrażenia zostały zweryfikowane? Czy bycie prezesem to nowy sposób na życie czy tylko pojedyncza misja do wypełnienia? Jak uporządkował relacje z niedawnymi kolegami z szatni i trenerami? Czy jest szansa na powrót Serafina Szoty i ponowny angaż Szymona Sobczaka? Czy Stomil zamierza powalczyć o baraże o Ekstraklasę? Zapraszamy.
***
Po raz ostatni rozmawialiśmy w kwietniu tamtego roku. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że za pięć miesięcy zostanie pan prezesem Stomilu, uznałby to pan za scenariusz jak najbardziej realny czy jednak za fantastykę?
Raczej to drugie. Nie brałem pod uwagę takiego rozwiązania. Nie zakładałem jeszcze ani szybkiego skończenia grania, ani tak szybkiego wejścia na tak poważne stanowisko, gdybym już miał zawiesić buty na kołku. Na pewno bym takiej historii wcześniej nie wymyślił, duże zaskoczenie. W tamtym momencie skupiałem się na powrocie do zdrowia, by być jak najlepiej przygotowanym do gry po lockdownie. Życie napisało swój scenariusz, a ja zdecydowałem się pójść tą drogą.
Co przeważyło, że się pan zdecydował, gdy wypisywał sobie wszystkie “za” i “przeciw”?
Przede wszystkim to, że szansa na taką nobilitację może się już nie powtórzyć. W Stomilu się wychowywałem, jestem mocno związany emocjonalnie z klubem, jego dobro mocno leży mi na sercu. Te czynniki wzięły górę nad resztą. Rodzina wspierała mnie w tej decyzji. Żona powiedziała, żebym skorzystał i zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo będę zaangażowany i wydaje się, że wiem, co chcę zrobić. Nie było dużo czasu na analizy, musiałem się szybko określić.
Michał Brański tłumaczył, dlaczego zdecydował się akurat na pana w roli prezesa? Pomijając wyjątkowe okoliczności, mógł przecież wziąć kogoś z zewnątrz.
Miałem kontakt z właścicielem od początku jego wejścia do klubu. Od czasu do czasu rozmawiał z najstarszymi zawodnikami, wymienialiśmy się swoimi spostrzeżeniami. Może gdzieś z tyłu głowy mu zostało, że oddam całe serce w tej pracy i dlatego wybór padł na mnie. Szybka decyzja, wszedłem w to i szczerze mówiąc, te cztery miesiące minęły jak jeden dzień. Nieustannie są nowe wyzwania.
Istniała możliwość, żeby jeszcze przez chwilę był pan grającym prezesem?
Nie wyobrażałem sobie, bym mógł być prezesem i jednocześnie nadal tworzył część szatni. Inna sprawa, że w tamtym okresie nastawiałem się już, że w perspektywie miesiąca czy dwóch definitywnie zejdę z boiska. W sprzyjających okolicznościach może jakoś dociągnąłbym do końca rundy. Zdrowie już mi nie pozwalało, żebym funkcjonował piłkarsko na zadowalającym poziomie. Frustrowałem się, bo wiedziałem, że nie daję drużynie tego, czego ode mnie oczekuje. Zacząłem odczuwać zmęczenie fizyczne i psychiczne ciągłymi rehabilitacjami, które nie przynosiły spodziewanych efektów. Mógłbym dalej odcinać kupony, ale to zupełnie nie leży w moim charakterze. W pewnym sensie takie okoliczności ułatwiły decyzję o przyjęciu propozycji właściciela. Tylko nieznacznie przyspieszyłem zakończenie grania.
Nim został pan prezesem, przedstawił swój pomysł na funkcjonowanie klubu, który został zaakceptowany. Na czym się on opierał?
Na odbudowywaniu małymi krokami spraw zaniedbanych przez ostatnią dekadę. Może nawet “zaniedbanych” to złe słowo. Klub nieustannie walczył o przetrwanie z półrocza na półrocze, wszystko skupiało się na drużynie seniorów. Rozumiem działania osób, które w tamtych latach zarządzały Stomilem, bo po prostu nie miały możliwości, żeby coś długofalowo planować. Pozostawało im starać się, żeby znów udało się utrzymać w I lidze i kibice mieli na co chodzić w weekendy. Teraz staramy się powoli odbudowywać struktury młodzieżowe. Chcemy stopniowo wprowadzać do pierwszego zespołu chłopaków z akademii i naszego regionu. W perspektywie trzyletniej zakładamy, że zawodnicy z roczników 2004 i 2005 zaczną pukać do wyjściowego składu. W międzyczasie będziemy budować trzon drużyny, który powinien być na tyle mocny, żebyśmy mogli walczyć o coś więcej niż spokojny byt.
Mamy też do rozwiązania wiele problemów organizacyjnych, jak chociażby stworzenie bazy treningowej w pełni odpowiadającej potrzebom i seniorów, i juniorów. Nie jest dziś najgorzej, ale pozostało sporo do zrobienia, żeby stwierdzić, że jest dobrze. Oprócz tego chcemy zjednoczyć środowisko wokół klubu, wykraczające także poza Olsztyn. To rzeczy, których nie zrobi się w miesiąc, ale krok po kroku zamierzamy tu iść do przodu, by za parę lat mieć zadowalające efekty. Przyświeca nam hasło “silny i stabilny klub”. Wtedy będzie można mierzyć wyżej w kwestiach czysto sportowych.
Już podczas naszej poprzedniej rozmowy mówił pan, że fundamentem rozwoju Stomilu powinna być właśnie akademia.
Na razie musimy bazować na tym, co jest tu i teraz. Mamy ciekawą młodzież, natomiast jako klub nie mamy aż takich możliwości co do warunków pracy, żeby nadać tym treningom jeszcze większą jakość. A chcemy pokazać zawodnikom z drugiej drużyny, że naprawdę w nich wierzymy, że nie są to puste słowa, które jedynie wypada mówić. Chłopaki już zaczynają trenować z “jedynką”, zapraszamy też na treningi wyróżniających się juniorów w wieku 16-17 lat, by już poczuli atmosferę pierwszej drużyny. W nich widzimy przyszłość klubu. Będziemy wspierać ich w rozwoju, jednocześnie nie zapominając, że pierwszoligowy zespół ciągle musi iść do przodu.
Wiemy, jak przez ostatnie lata postrzegano Stomil, jak trudno było zachęcić do współpracy zawodników mogących związać się z nami na dłużej. Przeważnie chodziło o kogoś, kto zamierza się szybko odbudować i zaraz od nas uciec. Teraz celem jest ściąganie piłkarzy, którzy nadal mogą chcieć na początku się odbić, ale którzy potem chcieliby zostać i budować również markę klubu. Stomil ma stać się atrakcyjnym wariantem dla wyróżniających się pierwszoligowców i dla zawodników odchodzących z Ekstraklasy, którzy szczebel niżej nadal mogą wiele zdziałać. Stabilność klubu, dobrzy trenerzy, fajne miejsce do życia i ambitne plany na przyszłość – tym za jakiś czas zamierzamy przyciągać. Musimy jednak odwrócić rzeczywistość za poprzednich osiem lat naszego pobytu w I lidze. Nie stanie się to od razu, ale ten proces już ruszył. Latem sprowadziliśmy Wojtka Łuczaka, Damiana Byrtka i Grześka Kuświka, którzy na tym poziomie są znaczącymi postaciami. Nie powiedzieli ostatniego słowa, wciąż są ambitni. To może być sygnał dla innych, że warto przyjść do Stomilu.
Podczas prezesowskiej prezentacji na pytanie, co będzie najtrudniejsze, odpowiedział pan, że to się dopiero okaże. No więc co się okazało?
Najtrudniej jest teraz poradzić sobie z non stop padającym śniegiem, chwilami są problemy z dojazdami zawodników (śmiech). Generalnie w okresie zimowym najbardziej odczuwamy problemy z bazą treningową, musimy jeździć poza Olsztyn. W dłuższym okresie, gdy nieraz narasta zmęczenie, takie rzeczy stają się uciążliwe. Musimy tu jakoś przetrwać i wierzę, że to wzmocni charakter zawodników i więzi między nimi, co pomoże zespołowi. Generalnie jednak ten aspekt najczęściej spędza nam sen z powiek. Do tego dochodzą kwestie kadrowe. Chcemy wkrótce zamknąć zimowe okienko i spoglądamy już w kierunku letniego, planujemy ścieżki rozwoju zawodników z akademii. Przygotowujemy dodatkowe treningi motoryczne we wszystkich grupach będących pod spółką młodzieżową, wdrożymy też trening mentalny. Chcemy sprofesjonalizować rzeczy, które dotychczas nie funkcjonowały optymalnie. Ale znów wracamy do metody małych kroków, na miarę naszych aktualnych możliwości. Nic nie stanie się od razu.
Jakie wyobrażenia na temat pracy prezesa pan, jako świeżak, zdążył zweryfikować?
Ogólnie przekonałem się, że na tym stanowisku jest zupełnie inna odpowiedzialność. Jako zawodnik jesteś odpowiedzialny za swój kawałek podłogi. Jako najstarszy pomagałem też młodszym, ale to nadal co innego niż kierowanie pierwszą drużyną, rezerwami i akademią, relacjami z kibicami i sponsorami, całą strukturą. Nie wszyscy są bezpośrednio pode mną, jednak w mniejszym lub większym stopniu każda decyzja ma na te tematy jakiś wpływ. Można się wcześniej przygotowywać, znać teorię, ale dopiero w praktyce człowiek dostrzega ogrom tego wszystkiego. Nie mówię już nawet o specyfikacji poszczególnych pionów w klubie. W tym zakresie przekazałem odpowiedzialność osobom, które już wcześniej przy danej tematyce pracowały.
Wspominał pan w kwietniu, że już od dobrych kilku lat szykował grunt pod przejście na drugą stronę i edukował się. Ostatnio z kolei szuka pan inspiracji u Monchiego.
Po jednej z rozmów pojawił się wątek legendarnego dyrektora sportowego Sevilli, więc postanowiłem zagłębić się w temat. Może coś z jego doświadczeń wyciągnę. Rodzice tak mną pokierowali, że grając w III czy IV lidze jednocześnie się uczyłem. Skończyłem studia dzienne na gospodarce przestrzennej, obroniłem licencjat w temacie pośrednictwa w handlu nieruchomościami. Zrobiłem licencję trenerską UEFA A, poznawałem psychologię sportu, zaliczyłem dodatkowe szkolenia i kursy. Trochę się tego uzbierało. Po trzydziestce człowiek ma już świadomość, że musi szykować plan B. Chciałem pozostać przy piłce i być zawczasu jak najlepiej przygotowanym merytorycznie. Pewnie mógłbym zrobić jeszcze więcej, zwłaszcza jeśli chodzi o języki obce. Wciąż jest na to czas, mój rozwój się nie skończył.
Jako prezes ma pan mniej czasu niż w okresie kariery zawodniczej?
Na pewno. Niby piłkarze często mówią, że mają mało czasu, ale bez przesady. Jest kiedy pobyć z rodziną, a po treningu wracasz do domu z czystą głową, możesz się odciąć. Na tym stanowisku ciało może się tak nie męczy – aczkolwiek nie spodziewałem się, że siedzenie w fotelu i ciągłe rozmawianie przez telefon potrafi tak wykańczać – psychicznie jednak odczuwam to bardziej. Muszę dobrze planować, przewidywać wiele rzeczy, nie zapomnieć o kimś czy o czymś, wychodzi wiele spraw związanych z zespołem, ze sztabem, ze sponsorami. Chwilami natłok myśli jest niesamowity, trzeba umieć je segregować. Ciągle się tego uczę. Nie da się tego porównać do grania w piłkę, to zupełnie inny rodzaj zmęczenia.
Był moment, w którym poczuł się pan totalnie wypompowany w nowej roli i zaczął się zastanawiać, jak długo da radę?
Nie ukrywam, że nadal nie zdążyłem odpocząć i zresetować się po tym fizycznym zmęczeniu. Nie było kiedy usiąść i na spokojnie podsumować swoją przygodę z piłką. Z dnia na dzień zamieniłem korki na eleganckie buty i garnitur. Wczoraj ostatnią rozmowę przez telefon odbyłem o 23:00, a dziś zacząłem o 8:00. Jedyną regeneracją jest czas snu. To jednak też ma swój urok, nie będę narzekał, wszystko robię dla dobra klubu, jest konkretny cel. Grunt, żeby rodzina nie ucierpiała. Trzeba czuć ten balans, jeszcze go w pełni nie złapałem.
Na początku mogło być trudno wejść w nowe relacje z drużyną, której dopiero co było się częścią i trenerem, który przed chwilą był szefem, a teraz stał się podwładnym. Zmiana przebiegła naturalnie?
Od razu chciałem ustalić zasady naszych relacji. Ciągle się docieramy, ale zespół i sztab zrozumieli nowe okoliczności. Nie wystawiali mnie na pewne sytuacje, choć pewnie mogliby to zrobić, skoro dopiero co byłem w szatni. Starali się je załatwiać we własnym gronie, a dopiero potem mnie informować. To był ważny sygnał, że jest między nami szacunek w nowych realiach. Uświadamiałem drużynę, że od teraz mój punkt widzenia jest inny. Nie będę w pierwszej kolejności patrzył na dobro jednostki, tylko na dobro klubu. Mogę mieć nawet bardzo dobre relacje z piłkarzami czy trenerami, ale pewne decyzje są podejmowane wyłącznie w oparciu o przyszłość Stomilu. Przedstawiłem sztabowi swoją wizję odnośnie do naszego funkcjonowania sportowego i struktury zespołu. Myślę, że została ona zaakceptowana. Wiem, że to nie zacznie działać od jutra, każdy plan chwilami ewoluuje przez czynniki pojawiające się na bieżąco, ale jakieś fundamenty muszą być. Widać to chociażby w temacie młodzieżowców. Możemy sobie ustalić, że chcielibyśmy ich na jedną bądź druga pozycję, ale na rynku nie ma odpowiednich kandydatów i musimy korygować ustalenia. Bywa, że życie podpowiada fajne rozwiązania i należy z nich korzystać.
Uczę się cierpliwości. Z boku wydawało mi się, że niektóre rzeczy zmieniają się szybciej. Będąc zawodnikiem funkcjonujesz z tygodnia na tydzień. Jako prezes też tak początkowo patrzyłem. Coś mówiłem, coś zakładałem i sądziłem, że za tydzień zobaczę efekt – zły lub dobry. A to błąd. Najczęściej muszę patrzeć w perspektywie miesięcy, kwartałów czy nawet lat.
Ten pomysł na strukturę zespołu to po prostu odmładzanie składu?
Niekoniecznie. Chcemy oprzeć drużynę na chłopakach z akademii i regionu, ale powtarzam im, że nikomu nic się z góry nie należy. Muszą zawalczyć o swoją pozycję. Jeżeli będziemy mogli ściągnąć bardzo dobrego zawodnika, który jest wyraźnie lepszy od kogoś z akademii, to skorzystamy z okazji. Staramy się już teraz we współpracy z trenerami wszystkich drużyn juniorskich i trenerami rezerw, żeby młodzi mogli możliwie najbardziej bezproblemowo trafiać do seniorów, ale chcemy mieć także graczy doświadczonych, przy których inni mogą dojrzewać do dorosłej piłki.
Uważam, że struktura kadry nie może pominąć niczego. Muszą być zawodnicy starsi – powiedzmy, powyżej 26. roku życia – zawodnicy rozwojowi i ci i najmłodsi, którzy już się gdzieś łapią. Wtedy będziemy mogli mówić o “cyklu łatwego przejścia”. Wypada doświadczony, to mamy przygotowanego za niego piłkarza rozwojowego. Z czasem ten rozwojowy stanie się doświadczonym, a w jego miejsce wchodzi dotychczasowy junior. Tylko to wszystko wymaga czasu. Nie ściągniemy w jednym okienku sześciu doświadczonych i sześciu rozwojowych plus młodzież do nauki. Co pół roku będziemy wprowadzali korekty, żeby coraz bardziej zbliżać się do stanu optymalnego.
W zimowym okienku czeka was sporo pracy. Sześć nazwisk przewidziano do odejścia, więc na dziś jedynym napastnikiem jest Grzegorz Kuświk, a w pomocy też skromnie z liczebnością.
Staramy się dopinać szczegóły związane z transferami i zobaczymy, co z tego wyjdzie [po naszej rozmowie dopięto wypożyczenie 20-letniego Mateusza Skrzypczaka z Lecha Poznań, PM]. Na pewno miejscami musimy kadrę uzupełnić, ale najbardziej nam zależy, żeby zawodnicy, którzy już są, przepracowali normalnie pełny okres przygotowawczy i jeszcze bardziej się zgrali. To czasami daje więcej niż jeden mocny transfer. Jesienią brakowało nam zgrania i przygotowania fizycznego. Dawały o sobie znać covidowe sprawy. Wiem, że dotyczyły praktycznie wszystkich, ale miały jednak wyraźny wpływ na wyniki. W październiku była u nas większa kwarantanna, po drodze pojedyncze izolacje i inne choroby. Najpierw my musieliśmy przełożyć mecz, potem któryś z naszych rywali. Ciągle coś się działo. Piłkarze nie przygotowywali się razem, wielu – jak Wojtek Łuczak czy Grzesiek Kuświk – przychodzili później, bardziej w perspektywie całego sezonu niż jednej rundy. Każdy był inaczej przygotowany, dlatego wahania w kwestiach motorycznych były chwilami za duże, choć zrozumiałe w takich okolicznościach. Miałem ostre przetarcie. Nie dość, że z marszu wszedłem w prezesowskie buty, to jeszcze na “dzień dobry” trzeba było reagować na rzeczy, przy których nikt do końca nie wiedział, co należy zrobić. Podwójne doświadczenie za jednym zamachem.
W grudniu na listę transferową trafili Skender Loshi, Ingo van Weert, Hubert Sadowski i Sebastian Jarosz, a w ostatnim czasie do odejścia przewidziano również Jacka Troshupę i Nikę Kovalonoksa, którzy zostali przesunięci do rezerw. We wszystkich przypadkach chodziło wyłącznie o kwestie sportowe?
Nie wnikając w szczegóły, chodziło o kwestie finansowe i sportowe.
Został pan prezesem ze względu na “aferę holenderską”, która skutkowała odejściem Wojciecha Kowalewskiego i Sylwestra Czereszewskiego. Byliście nią zaskoczeni czy już wcześniej widzieliście, że “coś się dzieje”?
Nie chcę się zagłębiać w ten temat. Poprzedni prezes miał swój plan na drużynę, starał się go wprowadzać w życie i tyle. Ja będąc zawodnikiem starałem się funkcjonować w tym, co zostało narzucone. Trudno mi coś tu jeszcze dodać. Nie wiem, jaki był pomysł na klub w perspektywie kilku kolejnych lat.
Nawet ta lista transferowa pokazuje jednak, że w pewnym sensie sprzątacie po poprzednikach. Większość tych zawodników to autorskie pomysły wspomnianego duetu.
Nasze działania pokazują, że nie widzimy ich w zespole, natomiast nie mogę powiedzieć, że oni są słabi.
Z Kovalonoksem nie żartujmy.
Mam nadzieję, że znajdzie klub, w którym będzie mógł grać i zdobywać bramki na miarę swoich ambicji i wiary w siebie. Tego mu życzę. Nasz pomysł na grę jest inny i nie za bardzo widzieliśmy szansę, by ci zawodnicy mogli funkcjonować w tym systemie.
Pozbywacie się czterech obcokrajowców. Miał pan poczucie, że w pewnym momencie pojawiło się ich za dużo, że proporcje mogą być zaburzone?
Przykłady innych klubów pokazują, że można tak osiągać dobre wyniki, że taka struktura zespołu nie jest czymś dziwnym. Stomil jednak zawsze był kojarzony z regionalnością, z piłkarzami przywiązanymi do klubu. Kibice z nimi chcą się utożsamiać, ale dobry zawodnik zawsze zyska ich akceptację, bez względu na narodowość. Tutaj nie szukałbym problemu.
Dużym osłabieniem jest powrót Serafina Szoty do Wisły Kraków. Temat jego powrotu jest zamknięty?
Niedługo po objęciu stanowiska rozmawiałem z nim, żeby został z nami na stałe. Wisła jednak cały czas monitorowała jego grę i postanowiła ściągnąć go z powrotem. Na razie Serafin walczy o swoją przyszłość w Krakowie. Na ten moment nie ma już możliwości jego powrotu w tym okienku, ale zobaczymy, co życie przyniesie. Bardzo dobrze nam się współpracowało, zawsze ma w Stomilu otwarte drzwi. Serafin też dobrze się tu czuł, chciał zostać, ale wiadomo – skoro pojawiła się możliwość pokazania się w Wiśle, to nic dziwnego, że chciał spróbować. Trzymamy za niego kciuki.
Szymon Sobczak jest ciałem obcym w Jagiellonii, a wy potrzebujecie wzmocnień w ataku. Siłą rzeczy nasuwa się pewna myśl.
Nie ukrywam, że od czasu do czasu rozmawiam z Szymonem. Jesteśmy kolegami z boiska. Ale czy jest szansa, by do nas przyszedł? Najpierw musi wyjaśnić swoją sytuację w Białymstoku. Szkoda, że nie dano mu szansy, bo mógłby się pokazać z dobrej strony. Na dziś daleka droga do tego, żeby Szymon znów się związał ze Stomilem.
Gdyby jednak pojawiła się taka możliwość, byłby pan “za”?
Zamierzamy zdecydowanie postawić na Grześka Kuświka. Ciężko pracuje, żeby wrócić do optymalnej dyspozycji. Bardzo na niego liczymy. Nie chcemy ściągać zawodnika, który miałby blokować jego odbudowę, natomiast jest też pomysł gry na dwóch napastników i taki duet mógłby fajnie współpracować na boisku.
Ile transferów teraz planujecie?
Myślę, że cztery. Nie chcemy zapełniać kadry dla zasady, to muszą być wzmocnienia, zawodnicy, którzy przydadzą się także w nowym sezonie. Zimą jednak trudniej o takie transfery, dlatego nie mogę zagwarantować, że uda się te plany zrealizować. Jeżeli tak, będziemy szczęśliwi.
Poza Serafinem Szotą możecie stracić ważniejszego piłkarza? Sylwester Czereszewski odchodząc z klubu zdradził u nas, że Jurichem Caroliną interesowały się latem Warta Poznań i Termalica, ale chciały go tylko wypożyczyć.
Nie posiadam takich informacji. Nic do klubu nie wpłynęło – ani oficjalnego, ani nieoficjalnego.
Co do Wojciecha Kowalewskiego, po objęciu prezesowskiego fotela odbyliście przynajmniej kurtuazyjną rozmowę?
Kurtuazyjną tak. Prezes Kowalewski rozliczał się jeszcze z różnych dokumentów i rzeczy będących na stanie klubu. Wymieniliśmy kilka zdań, poradziłem się w jakiejś sprawie i to by było na tyle.
Na początku rozmowy wspominał pan o potrzebie zmiany w postrzeganiu Stomilu, kojarzonego jako klub z ciągłymi problemami. Czy to już się nie stało? Czereszewski w przytaczanym już wywiadzie mówił, że po wejściu Michała Brańskiego niektórzy zaczęli widzieć w was jeden z bogatszych klubów I ligi, podczas gdy budżet nadal jest jednym z najniższych.
A to prawda, dobrze to Sylwek ujął. Niektórzy patrzą na nas przez pryzmat właściciela, natomiast my chcemy rosnąć stabilnie, krok po kroku, na zdrowych zasadach. Nadal nie ma tu eldorado. Naszym celem jest systematyczny postęp w oparciu o dostępne środki, położenie fundamentów na wszystkich polach. Daleko nam do budżetowego topu w tej lidze. Celem jest jednak stopniowe zwiększanie budżetu, co ma pokazywać, że ciągle idziemy do przodu i możemy kontraktować zawodników doświadczonych, którzy nie stracili głodu sukcesu. Takie nazwiska swoje kosztują, wiadoma sprawa.
Stabilność finansową możecie piłkarzom zagwarantować już dziś?
Tak, od tego trzeba zacząć. Płacimy na czas, sądzę, że mamy też atrakcyjny system premiowania jak na I ligę. Nic, tylko przyjść, grać i wspólnie z klubem rozwijać się.
Co pan myśli, patrząc w tabelę? W temacie walki o utrzymanie prawdopodobnie jest już spokój, można nieśmiało spoglądać w górę tabeli.
Chcemy dalej doskonalić system grania, który przyjęliśmy. To nie jest takie proste. Również pod kątem systemu planujemy zimowe transfery. Wyniki oczywiście też będą ważne, powinny iść w parze wraz z postępami dokonywanymi przez zespół. Chcielibyśmy zagrać w barażach o Ekstraklasę, ale nie jest to cel sam w sobie, bo ciągle chcemy ogrywać swoją młodzież.
Brzmi to trochę jak zapowiedź sezonu przejściowego, w którym więcej można niż trzeba.
Wynik jest w sporcie najważniejszy, to się nigdy nie zmieni i trzeba o tym pamiętać. W każdym meczu będziemy walczyć o zwycięstwo i jak najwyższe miejsce. Stomil w barażach to byłaby mała niespodzianka i chętnie byśmy ją sprawili. Jednocześnie chcemy już teraz stworzyć struktury drużyny na lato, która w następnym sezonie będzie mogła wykonać kolejny krok do przodu.
Zostawał pan prezesem, gdy Stomil miał punkt w czterech meczach, potem wszystko ruszyło. Przypadek?
Tak się akurat złożyło. Zawodnicy z czasem przynajmniej trochę zaczęli się zgrywać i poznawać, zimą ten proces powinien się dopełnić. Drużyna tego potrzebuje, bo jeśli chłopaki tylko ze sobą trenują i nie ma tej atmosferki w szatni, trudniej złapać chemię. Często się o takich aspektach nie mówi, a mają one naprawdę istotny wpływ. Budowa zespołu pod tym kątem się wydłużyła, ale uważam, że bardzo dobrze dobraliśmy zawodników w aspekcie charakterologicznym.
Prezesowanie pana wciągnęło? Czuje pan, że to może być sposób na życie, zajęcie na stałe czy to trochę na zasadzie “zrobię tu swoje, a potem skupię na moim docelowym zajęciu”?
Bardzo ciekawe pytanie. Czasami się nad tym zastanawiam. Na pewno bycie prezesem jest interesującym doświadczeniem, ale nie chciałbym traktować tej pracy wyłącznie w takiej roli. Zamierzam coś dobrego po sobie pozostawić. Każdego dnia robię wszystko w tym kierunku, jednocześnie będąc już nauczonym, żeby niczego zbytnio nie planować, bo przekonałem się, że zaraz wszystko może się zmienić. Zawsze chciałem być trenerem, w tym kierunku się rozwijałem, ale na razie dostałem szansę sprawdzenia się w inny sposób i chcę z tego wycisnąć jak najwięcej. To praca, która przypuszczalnie dość mocno wypala człowieka. Jeszcze tego na sobie nie odczułem, ale biorę pod uwagę, że za dwa czy trzy lata będę potrzebował zmiany.
Pytam, bo pamiętam, że Jacek Krzynówek stając się dyrektorem sportowym GKS-u Bełchatów od razu zaznaczał, że gdyby chodziło o inny klub, nigdy się by się na coś takiego nie zdecydował i docelowo nie zamierza pracować w taki sposób.
To w tym kontekście u mnie jest podobnie. Nie widziałbym siebie jako prezesa w innym miejscu niż Stomil. Ten klub czuję całym sobą, jest dla mnie wyjątkowy. Zdaję sobie sprawę, że jeśli będziemy się ciągle rozwijać, nadejdzie moment, w którym mogę być już za mały jak na skok jakościowy, którego klub dokonuje i przyjmę to ze zrozumieniem. Ba, cieszyłbym się, gdyby wtedy przyszła osoba, która przejmie stery i zaprowadzi Stomil jeszcze wyżej.
Czyli nie będzie pan prezesem do wynajęcia jak wędrujący po klubach Paweł Żelem czy Artur Jankowski?
Teraz mówię, że nie, ale nie przesądzam. Może kiedyś tak wdrożę się w niuanse prawne i organizacyjne, które wcześniej aż tak mnie nie interesowały, że będę chciał pozostać po tej stronie. Dziś jednak, w proporcjach powiedzmy 70 d0 30, widzę siebie raczej w tematach czysto sportowych niż finansowych i zarządczych, dlatego nadal swój rozwój ukierunkowuję głównie w tę stronę. Nie muszę się bezpośrednio zajmować sprawami finansowymi, prawnymi czy organizacyjnymi, są do tego oddelegowani kompetentni ludzie. Muszę jeden czy drugi papierek podpisać, taka jest moja rola, natomiast mam pełne zaufanie do osób działających na tych polach.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/Newspix