Reklama

Stomil już nie działa na zasadzie „cokolwiek ugramy, będzie dobrze”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

22 kwietnia 2020, 17:32 • 10 min czytania 4 komentarze

Grzegorz Lech w styczniu skończył 37 lat, ale jesienią ciągle stanowił o sile Stomilu Olsztyn. Stomilu, który po przejęciu przez Michała Brańskiego ugasił pożary z przeszłości i z optymizmem zaczął patrzeć w przyszłość. Pierwszoligowe otoczenie zaczęło bardziej poważnie traktować olsztyński klub, co w pewnym sensie stanowiło również wyzwanie dla piłkarzy, musieli się do tego przyzwyczaić. Z doświadczonym pomocnikiem rozmawiamy o próbach wznowienia sezonu, obniżeniu pensji, funkcjonowaniu z nowym właścicielem i w nowych realiach, międzynarodowej szatni oraz o planach po zakończeniu grania, co kiedyś w końcu musi nadejść. Zapraszamy. 

Stomil już nie działa na zasadzie „cokolwiek ugramy, będzie dobrze”

Wreszcie mamy trochę jasności odnośnie tego, kiedy I liga może wznowić rywalizację. Co pan na to?

Oczywiście zareagowałem pozytywnie, choć mam nadzieję, że w kwestii zabezpieczenia zdrowia zawodników wszystko będzie stało na odpowiednim poziomie.

Łukasz Wachowski z Departamentu Rozgrywek PZPN mówił u nas, że pierwszoligowcy i drugoligowcy będą przechodzili tę samą procedurę co piłkarze Ekstraklasy, nie wyłączając testów na obecność koronawirusa.

No to w takim razie można powiedzieć, że nasze piłkarskie władze podeszły do tego problemu bardzo profesjonalnie i nie zapomniały o zdrowiu piłkarzy. Chyba każdy chce wrócić do gry, żeby wszystkie rozstrzygnięcia zapadły na boisku. Wiadomo, kibice pewnie trochę ucierpią, bo nie wrócą na stadiony, ale sądzę, że po dwóch miesiącach postu będą tak stęsknieni, że zadowolą się transmisją telewizyjną.

Reklama

Was, pierwszoligowców, nogi pewnie świerzbią podwójnie, bo rundę jesienną zakończyliście prawie miesiąc wcześniej niż Ekstraklasa, a kilka tygodni później zaczęliście granie wiosną. 

Na pewno, w tym roku zdążyliśmy rozegrać tylko dwa mecze przed tą małą zimną wojną, gdy wszyscy musieliśmy zamknąć się w domach. Trzeba było zadbać o zdrowie, dziś możemy wreszcie patrzeć do przodu. Niektórzy z zawodników już byli w formie i oni są stratni. Zyskują ci, którzy musieli wyleczyć kontuzje, podreperować zdrowie. Nie możemy się doczekać powrotu do treningów. Nawet te w małych grupach będą wielką przyjemnością.

Dla Stomilu wymuszona przerwa nadeszła w wyjątkowo kiepskim momencie, bo przegraliście 0:3 w Nowym Sączu i przez kolejne tygodnie musicie z tym żyć.

Dokładnie. Mocno nastawialiśmy się na mecz z Chrobrym. Czuliśmy w kościach, że to już będzie ostatnie granie w najbliższym czasie, że potem liga zostanie przerwana i być może nawet nie dojdzie do jej wznowienia. Mobilizacja, żeby zmazać plamę, była więc podwójna. Dla wszystkich to sytuacja absolutnie wyjątkowa, każdy się uczy tej rzeczywistości, również nasz sztab szkoleniowy i medyczny. Liczę, że najgorsze za nami, ale niczego nie można być pewnym, bo sytuacja potrafi się bardzo szybko zmieniać. Trzeba nieustannie dmuchać na zimne.

Obecnie zajmujecie dwunaste miejsce w tabeli: pięć punktów straty do strefy barażowej o Ekstraklasę, sześć punktów przewagi nad strefą spadkową. Jak je odbieracie?

Mamy mieszane uczucia, podobnie jak przy początku rundy. W pierwszej kolejce bardzo dobrze wypadliśmy z Odrą Opole, zdominowaliśmy ją, strzeliliśmy cztery gole, by później wysoko polec z Sandecją. Przy 0:3 trudno szukać jakichś pozytywów. Punktowo nie ma tragedii, ale dwunaste miejsce nas nie zadowala. Jak co najmniej połowa ligi, zamierzaliśmy powalczyć o baraże, żeby przedłużyć emocje sobie i kibicom. Teraz będzie się liczył każdy najbliższy mecz, aby w razie czego być jak najwyżej w tabeli.

Reklama

Wcześniej każde utrzymanie można było traktować jako wielki sukces. Po przejęciu klubu przez Michała Brańskiego sytuacja się zmieniła, deklarował on wprost, że celuje w Ekstraklasę. Po raz pierwszy od dawien dawna zawodnicy Stomilu odczuwali większą presję związaną z wynikiem? 

Nie da się ukryć, że przed zmianą właścicielską podchodziliśmy do tematu na zasadzie „cokolwiek ugramy, będzie dobrze”. W sytuacji, gdy nieustannie klub miał duże zaległości płacowe i jego funkcjonowanie nieraz stawało pod znakiem zapytania, każdy kolejny sezon w I lidze był swego rodzaju cudem. Na szczęście te czasy minęły. Klub organizacyjnie i sportowo powoli przygotowuje się do tego, żeby zacząć walczyć o coś więcej niż utrzymanie. Dobrze zaczęliśmy sezon, ale w pewnym momencie doznaliśmy zadyszki, nie wygraliśmy ośmiu kolejnych meczów i dopiero na koniec jesieni się przełamaliśmy. Pewne cele się oddaliły, natomiast po dobrze przepracowanej zimie jesteśmy pełni wiary w to, że możemy tutaj postawić się każdemu. Inna sprawa, że nikt w klubie nie wywiera nie wiadomo jakiej presji na tu i teraz. Zakładam, że to bardziej etapowy plan rozwoju, który z czasem ma umożliwić realną walkę o awans.

Z czego wziął się ten kryzys, który trwał od początku października?

Wracamy do wcześniejszego wątku. Wcześniej byliśmy stawiani w roli kopciuszka, że kto by nie przyjechał, to będzie faworytem, a ewentualne punkty Stomilu należy odbierać jako coś ekstra. W tym sezonie natomiast każdy zaczął nas szanować i traktować jako poważnego gracza. Musieliśmy się przestawić na takie myślenie. Sądzę, że przerwa zimowa, gdy mogliśmy więcej pogadać w swoim gronie, uzmysłowiła nam dobitnie, że musimy już więcej od siebie wymagać i sami inaczej do tego podchodzić. Czas postawić sobie poprzeczkę wyżej i próbować do niej doskoczyć.

Krótko mówiąc, musieliście okrzepnąć z myślą, że skończyły się lata bez presji wyniku?

W pewnym sensie tak, ale w równie dużym stopniu mam na myśli podejście rywali. Musieliśmy zacząć dawać z siebie jeszcze więcej, bo to samo zaczęli robić przeciwnicy w naszych meczach. Z boiska czasami zawodnik wyczuwa, że druga strona nie do końca go poważa. Jesienią już się tego nie czuło.

Rywale przestali się nad wami „litować”?

To nie jest najlepsze słowo, ale jak mówiłem, zaczęli nas szanować. Wiedzieli, że zawsze będzie z nami ciężko i bez maksymalnej mobilizacji zostaną przez Stomil skarceni. To z kolei wymaga od nas jeszcze większej koncentracji i dyscypliny w grze.

Czas od zmiany właściciela to najspokojniejszy okres w Stomilu od momentu pana początków w tym klubie, gdy jeszcze nie było problemów finansowych?

Myślę, że tak. Miała nastać normalność i nastała. Każdy patrzy już do przodu, a nie za siebie. Można skupić się tylko na graniu. Co nie zmienia faktu, że klub dalej znajduje się na etapie budowania i tworzenia na bazie historii swojej tożsamości i swojej przyszłości.

Zaległości z poprzednich lat zostały już rozliczone?

Tak, każdy w drużynie jest „wyzerowany”. Nie żyjemy już tym, co było. Przeszłość nas ukształtowała, pozwala się jeszcze bardziej utożsamiać z klubem, natomiast nie chcemy do niej wracać. Liczy się przyszłość. Jest nowy właściciel, nowy prezes, nowy dyrektor sportowy, którzy stawiają już stempel swojej jakości. Jako zawodnicy chcemy się do tego w odpowiednim stopniu dołożyć na boisku.

Mam wrażenie, że Stomil jest traktowany jeszcze poważniej, odkąd prezesem został Wojciech Kowalewski, a dyrektorem sportowym Sylwester Czereszewski. To znane nazwiska w środowisku, a nie osoby zupełnie z zewnątrz, których nikt w piłce nie kojarzył.

Na pewno zadziałał tu efekt wizerunkowy, który „poszedł” w Polskę. Prezes i dyrektor mają swoje kontakty również poza granicami kraju, mogą je wykorzystać dla wspólnego dobra. Obaj jednak pewnie zgodzą się ze mną, że to wciąż etap budowania fundamentów klubu. Najważniejsze, że wiedzą, do czego chcą dojść i gdzie powinni zmierzać.

To co powinno być następnym krokiem z pana perspektywy, żebyśmy mówili o znaczącym kroku naprzód w wykonaniu Stomilu?

Wypowiem się jako sportowiec, osoba z boku. Dla mnie fundamentem rozwoju klubu jest akademia. Tutaj na pewno Stomil ma duży obszar, żeby pójść do przodu i wylać porządne fundamenty, z których przez wiele następnych lat będzie można korzystać i które jeszcze wzmocnią tożsamość klubu. Nadchodzą czasy wskazujące, że ta tożsamość stanie się jeszcze ważniejsza niż wcześniej, bo łatwiej pozwoli przetrwać kryzys.

9 kwietnia klub zakomunikował, że porozumieliście się z zarządem w sprawie obniżek pensji. Poszło gładko?

Były negocjacje, ale powiedziałem przed chwilą o tożsamości. Dla nas, zawodników stąd, nie było dwóch zdań, że trzeba się dogadać, nie było momentu zawahania co do słuszności tego kroku. Musieliśmy się tylko spotkać w punkcie, w którym klub nie będzie nadmiernie obciążony, ale żeby jednocześnie zawodnicy mogli nadal normalnie funkcjonować. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia, praktycznie cała drużyna automatycznie zgodziła się z tymi rozwiązaniami.

Dla pełnej jasności: pensje są definitywnie obniżone czy jedynie zamrożone?

Po części jedno i drugie. Są obniżone w stosunku do tego, jak będzie rozwijała się sytuacja, czy wrócimy do grania, czy nie i tak dalej. W momencie, w którym klub finansowo odzyska pełną równowagę, będzie się z nami rozliczał. Wzajemne zaufanie.

Szatnia Stomilu zrobiła się międzynarodowa. Rundę wiosenną zaczęliście z siedmioma obcokrajowcami i to nie z pięcioma Słowakami i dwoma Czechami, tylko z Holendrami, Albańczykiem, Irlandczykiem…

Jest to dla nas nowa sytuacja. Odkąd jestem w Stomilu, maksymalnie było bodajże dwóch obcokrajowców jednocześnie. Chcemy pomóc tym chłopakom, żeby jak najszybciej się zaaklimatyzowali i pomagali nam na boisku. Ale też tłumaczymy im, że są w Olsztynie, w klubie z określoną tożsamością, że jesteśmy mocno z nim związani i nie pozwolimy na żadne obijanie się czy odcinanie kuponów. Na szczęście dotychczas nikogo w tym względzie nie musieliśmy naprostowywać. Wszyscy są zmobilizowani, chcą się rozwijać.

Z zimowych nabytków najwięcej zdążył pokazać Sam van Huffel. 

Jak na I ligę, Sam jest dobrze wyszkolony technicznie i taktycznie. Natomiast, co równie istotne,  jest bardzo świadomy. Wie, po co tu przyjechał, bardzo angażuje się w swój rozwój, chce być jak najbardziej przydatny. Podoba mi się jego pazerność w grze, umiejętność pokazania swoich atutów, co na pewno będzie przenosiło się na całą drużynę. Nie chcę mu zbyt szybko wystawiać laurek, bo mamy innych równie zdolnych zawodników, którzy dziś nie są na świeczniku, ale wygląda na to, że z Sama będziemy mieli sporo pożytku.

Na początku pytałem o głód gry, bo u pana musi on być szczególny. Oba wiosenne mecze przesiedział pan na ławce. Przegrana rywalizacja czy kwestie zdrowotne?

Na pewno sprawy zdrowotne nie były tu bez znaczenia. Po przerwie zimowej ciężko trenowałem, żeby dojść do siebie po kontuzji kręgosłupa. Na pierwszym treningu bardzo mocno skręciłem kostkę. Po tygodniu ją „naprawiłem” dzięki pracy rehabilitantów, ale niestety podczas sparingu z Radunią Stężyca jeden z rywali mnie nie oszczędził, zostałem trafiony w tę samą kostkę. Przerwa była już dłuższa, a rehabilitacja bardziej wzmożona. Nie przepracowałem normalnie zimy, dlatego przed pierwszym  meczem ligowym nie byłem w stu procentach gotowy. Nie ma się też jednak co oszukiwać. Wiem, ile mam lat. Zdaję sobie sprawę, że będę pełnił coraz mniejszą rolę w drużynie, choć to nie oznacza, że się poddaję i oddaję miejsce bez walki. Nadal chcę naciskać na chłopaków i myślę, że jeszcze sobie na szansę zasłużę. Ale najważniejsze, żebyśmy szli do przodu jako zespół. Moja rola to też dawanie przykładu chłopakom, podnoszenie jakości treningu, dzielenie się doświadczeniem i niedopuszczenie, żeby ktoś poczuł się zbyt pewnie w składzie. Grzesiek za plecami ciągle będzie naciskał.

Do kiedy zamierza pan grać? Rok temu mówił pan u nas, że przesunęło się to już z 36. do 38. roku życia. Czyli jeszcze minimum jeden sezon zamierza pan pokopać?

Ja mogę sobie chcieć. Pytanie, czy w Stomilu też jeszcze będą tego chcieli, czy widzieliby mnie w planach odnośnie budowania nowej kadry zespołu. Zdaję sobie sprawę, że w żadnym innym klubie już nie zagram, nawet nie zamierzałbym się o to starać. Muszę sobie wywalczyć propozycję nowej umowy.

Na pana profilu na Transfermarkcie napisano, że umowa ze Stomilem wygasa… 30 września.

Może już się automatycznie przedłużyła przez koronawirusa (śmiech). Nie no, mam kontrakt do końca czerwca i zobaczymy, co dalej. Pandemia zatrzymała pewne sprawy.

Czuje się pan jeszcze na siłach? Lata lecą, ale przez ostatnie dwa i pół roku strzelił pan 24 gole w I lidze. Liczby przemawiają pozytywnie.

Czuję się dobrze, motywacja jest, ale też się nie oszukuję co do możliwości swojego organizmu. Dłużej się regeneruję po meczach, człowiek musi być bardziej świadomy. Nieraz muszę rozmawiać ze sztabem i przechodzić cykl treningowy indywidualnie. Inaczej już w moim wieku się nie da. Starsi zawodnicy muszą się z tym pogodzić, ja biorę to na klatę. Albo trenerzy cię zaakceptują takiego, jakim jesteś i skupią się na wykorzystywaniu twoich mocnych stron, albo każdy musi pójść w swoją stronę. Rozumiem realia, dlatego uszanuję każdą decyzję klubu.

A co potem? Wydaje się czymś naturalnym, że zostałby pan w Stomilu w innej roli.

Na pewno moja przyszłość jest w piłce. Robię wszystko, żeby od razu wystartować z jakąś wiedzą i pomysłem, nie liczyć tylko na to, że byłem zawodnikiem, mam doświadczenie i dlatego coś mi się należy. To wielki błąd, który niektórzy popełniają. Doświadczenie boiskowe może się przydać, ale trzeba się rozwijać w innych sferach, zdobywać wiedzę, żeby nie być monotematycznym. Od dobrych 8-9 lat szykuję grunt pod nową rzeczywistość. Uczestniczę w kursach, szkoleniach, warsztatach. Staram się jak najczęściej korzystać z takich możliwości.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. 400mm.pl

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
5
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
6
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
5
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

4 komentarze

Loading...