Umysł człowieka jest skonstruowany w taki sposób, że najczęściej oceniamy czyjś dorobek poprzez pryzmat wydarzeń z niedalekiej przeszłości, a to, co było wcześniej, puszczamy w niepamięć. Krzywdzący tok rozumowania – przyznacie – jeżeli chodzi o całościową ocenę pracy trenerów w Ekstraklasie. Dlatego zawzięliśmy się i wszystko dokładnie policzyliśmy, z czego namacalnym dowodem zetkniecie się za moment.
Co prawda już Mark Twain upierał się, że są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka, a kilka dni temu w sukurs zmarłemu ponad sto lat temu amerykańskiemu naukowcowi pisarzowi poszedł Dariusz Wdowczyk, jednak to i tak najbardziej sprawiedliwe kryterium. Miarodajne – czy to się komuś podoba, czy nie. Zresztą przed liczbami bronią się głównie ci, którzy ich nie mają…
Zanim przedstawimy wam efekt naszej matematycznej orki i zaawansowanego kursu obsługi Excela, kilka uwag – nazwijmy je – porządkowych.
A więc: pod lupę wzięliśmy dorobek wszystkich trenerów, którzy prowadzili zespół w Ekstraklasie, począwszy od pierwszej kolejki sezonu 2001/02, aż do 27 października, czyli zakończenia 13. serii gier obecnych rozgrywek. Aby wyautować napataczających się szkoleniowców tymczasowych oraz (lub) kilku wartych funta kłaków przebierańców, postawiliśmy nienaruszalną granicę na 50 meczach. Komu wyszło mniej – dziękujemy serdecznie, może kiedy indziej. Komu zaś właśnie tyle lub więcej – witamy na naszej liście najlepszych trenerów XXI wieku (rundę rewanżową sezonu 2000/01 odpuściliśmy). Ostatecznie zmieściło się 40 nazwisk. Czy to dużo, czy mało, jak na ponad 13 lat – oceńcie sami. Po średniej ważonej, którą znajdziecie w pasku obok nazwisku trenera, podsumowaliśmy osobno dorobek w każdym klubie. Jeżeli ktoś w jednym miejscu pracował dwa lub trzy razy – wszystko potraktowaliśmy osobno.
O KUKA MAĆ, CO TUTAJ ROBI KUBICKI?
Widać jak na dłoni, że kilka niespodziewanych nazwisk ulokowało się w pierwszej połówce tabeli, zaś kilku kandydatów do porządnych pozycji – szkoleniowców kojarzonych raczej z dobrymi wynikami w Ekstraklasie – gniecie się w trzeciej lub czwartej dziesiątce. To co, pogadajmy teraz o tym, w jaki sposób odnieść się do powyższego zestawienia.
Z pewnością walą po oczach Dragomir Okuka, Dariusz Kubicki czy Jacek Zieliński II. Oczywiście ze względu na przyjętą na wstępie granicę minimum 50 meczów na najwyższym szczeblu, musieliśmy ich sklasyfikować, mimo że mamy pełną świadomość: wysoką średnią wypracowali tylko w Legii, a w pozostałych klubach zawodzili. Na tyle mocno, że z reguły dość szybko tracili posadę i ich bilans siłą rzeczy nie był w stanie zrównoważyć tego, co zdołali wykręcić przy Łazienkowskiej. Kubicki niezły wynik zrobił w kilku grach w Podbeskidziu Bielsko-Biała, Zieliński II spisał się nie najgorzej w Koronie Kielce, natomiast im dalej w las, tym straszniej.
Osobnym przykładem, który zasłużył na tak zwany „akapit dedykowany” jest Rafał Ulatowski. W Zagłębiu Lubin bardzo znośnie, aczkolwiek mistrzostwa Czesława Michniewicza nie powtórzył. Później nie było wstydu w Bełchatowie, z kolei zarówno etap w Cracovii, jak i momencik w Lechii Gdańsk – ewidentnie do dupy. Ostatnie 14 występów dowodzonych przez niego zespołów to całe siedem punktów. Wynik imponujący, prawda? Do tego stopnia, że o kolejną szansę w Ekstraklasie będzie mu trudno, zwłaszcza że spektakularnie umoczył również ligę niżej, w Miedzi Legnica. Total disaster – oto nasza puenta do poprzednich trenerskich podrygów niekwestionowanego króla mowy Szekspira.
TAK NISKO…
Nisko, jak na renomę, jaką wyrobił sobie dzięki pracy w Śląsku Wrocław i Zawiszy Bydgoszcz, zaplątał się Ryszard Tarasiewicz. Dość powiedzieć, że ani razu nie zakończył misji ze średnią przekraczającą 1,3 punktu na mecz! Jasne, nie negujemy znakomitej selekcji zawodników we Wrocławiu, gdzie stworzył fundamenty pod przyszłe sukcesy, o tegorocznym Pucharze Polski również pamiętamy, jednak chyba się zgodzicie – spodziewaliśmy się czegoś więcej. Konkretnie: punktów. Podobnie wygląda sytuacja Michała Probierza. OK – tylko raz pracował w topowym klubie, tam akurat umoczył. Obie przygody z Jagiellonią Białystok i epizod w ŁKS-ie na plus, ale że koniec końców będzie za plecami Marcina Brosza oraz Kamila Kieresia? Oni tym bardziej tuzów nie prowadzili…
FRANZ, GDZIE TE WYNIKI?
Dobra, pora zająć się tymi, którzy z ligowego pieca chleb jedli w wielu miejscach i są w górnej części tabeli. Maciej Skorża, Jan Urban, Franciszek Smuda, Orest Lenczyk, Waldemar Fornalik, Czesław Michniewicz i Adam Nawałka. Temu pierwszemu trafiały się pyszne bułeczki, a pozostałej szóstce zdarzało się gryźć sucharki lub czerstwą skórę, choć nie zawsze. Urban dwukrotnie miał Legię, Smuda był i w Lechu Poznań, i w Wiśle Kraków, Lenczyk z Michniewiczem dali mistrzostwa Śląskowi Wrocław i Zagłębiu Lubin, zaś Fornalik oraz Nawałka zostawali selekcjonerami po tym, jak osiągali „życiówkę” z Ruchem Chorzów i Górnikiem Zabrze.
Przyjrzeliśmy się im bliżej i… Wiecie co? Dorobek Franza w XXI wieku wcale nie jest imponujący. Ani jednego mistrzostwa – to raz. Tylko jeden Puchar Polski – to dwa. Pamiętne boje z Kolejorzem w Pucharze UEFA były możliwe wyłącznie dzięki temu, że z występów w Europie wycofała się Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, ponieważ on sam nie dostał się do nich przez ligę – to trzy. Jako jedyny z czołówki nigdy nie przekroczył średniej powyżej magicznej bariery dwóch punktów – to cztery. Czyli, wniosek jest wyjątkowo prosty: Smuda nadaje się po prostu do pracy w klubie, w którym wystarczy ryknąć „pheeeesss”, spojrzeć jak piłkarze wchodzą po schodach, a ich dyspozycję fizyczną ocenić na nos, nic więcej. Świadectwo ligowego wyjadacza takie sobie, z całą pewnością bez czerwonego paska…
DWÓCH KOŃCZY Z WYRÓŻNIENIEM
Zanim stwierdzicie, że najpierw pobawiliśmy się w Excelu, a potem tylko narzekamy, średnio płynnie – ale wreszcie – przechodzimy do pochwał. A wyróżnienia przyznajemy dwa, przy czym wręczanie rozpoczniemy od końca.
Gratulacje dla Leszka Ojrzyńskiego, bo pracuje w drugim kolejnym klubie, który przejmował jako głównego kandydata do spadku, a to nie przeszkodziło mu wyśrubować średniej ze 101 dotychczasowych ekstraklasowych meczów, podchodzącej pod 1,4 (dokładnie ma 1,38). Robi wrażenie, co? Czas najwyższy, aby dostał okazję do wykazania się w bardziej sprzyjających warunkach i udowodnił, że oprócz umiejętności motywacji i zachęty do orania boiska, potrafi jeszcze trenować lepszych piłkarzy, sięgać po tytuły, a także z powodzeniem rywalizować na kontynencie.
Komu przypadnie miano okrycia numer jeden? Bez zbędnego przedłużania: Jackowi Zielińskiemu. Najpierw raz jeszcze przypomnijmy grafikę…
A poniżej szczegółowe uzasadnienie.
– wprowadził na salony Górnika Łęczna (1,27), gdzie uzbierał najwyższą średnią spośród wszystkich trenerów zespołu z Lubelszczyzny, którzy załapali się na Ekstraklasę;
– zanotował rewelacyjną rundę w Wodzisławiu Śląskim (1,87), zdecydowanie najlepszą w całej historii klubu;
– odpowiadając za wyniki Groclinu, podbił średnią do równo dwóch punktów na mecz. To także najlepsze osiągnięcie wśród szkoleniowców pracujących w folwarku Zbigniewa Drzymały;
– zaliczył dwie bardzo równe przygody w Polonii Warszawa za czasów Józefa Wojciechowskiego (1,8 i 1,79). Lepszą średnią miał jedynie Bobo Kaczmarek, ale on załapał się ledwie na cztery kolejki, czego przy łącznie 54 Zielińskiego nijak nie da się porównać;
– w Lechu Poznań pod względem średniej punktowej obejrzał plecy Mariusza Rumaka (przegrał o 0,03, on: 1,9, Rumak 1,93), z tym, że przecież to Zieliński zdobył ostatnie mistrzostwo, a i w Europie dał radę;
– dość powiedzieć, że nie sprawdził się tylko w Ruchu. Tam zleciał z Ekstraklasy, którą ostatecznie udało się zachować, za sprawą braku licencji dla Polonii Warszawa.
***
Zdziwieni? Zaciekawieni? Odrzucając sposób bycia naszych trenerów, ich miłą – bądź wręcz przeciwnie – powierzchowność, koniec końców najbardziej istotne są wyniki. Mistrzowie jednego kwartału wpadają zatem jak śliwka w kompot, gdyż patrząc na grafikę łatwo odróżnić ich od rodzimych fachowców. Przed szereg wychodzą natomiast ci, którzy albo dokonali niesamowitych rzeczy z małym klubem, albo zazwyczaj stawali na wysokości postawionego im zadania…
Fot. FotoPyK