Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

23 lipca 2020, 16:08 • 6 min czytania 21 komentarzy

Christian Gytkjaer, król strzelców Ekstraklasy, odszedł do beniaminka Serie B i łatwo pisze się narrację:

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Zobaczcie jaka ta liga słaba.

Najlepszy snajper, w dodatku żadna kometa, bo gwarancja bramek przez trzy sezony, a jedzie zaledwie do drugiej ligi włoskiej.

Której my, Polacy, co prawda kurnikowym graniem nazywać nie powinniśmy. Po serii eurowpierdolów straciliśmy prawo nazywać tak jakiekolwiek rozgrywki świata, nawet mecz z okazji gminnego festynu strażackiego. Ale prawda jest taka, że Serie B od takiej Championship odstaje mocno, by wspomnieć choćby o stadionach. Jak te w Serie A wyglądają czasem mało ekskluzywne, tak we włoskiej drugiej lidze mecze przez obiekt przypominają czasem starcie starego dobrego Sokoła Pniewy z popularną Olimpią Poznań.

Niemniej transfer Duńczyka nie jest żadną zagadką. Gytkjaer chętnie by został w Poznaniu, gdyby dostał tyle pieniędzy, ile chciał. Tyle dostać w Poznaniu nie mógł, bo aż tak dobry, żeby robić z niego komin płacowy – komin tak wysoki, że strzelałby z niego Franz Maurer – nie jest.

Reklama

Gytkjaer ma trzydzieści lat. W piłce można swoje zarobić, jak się wyczuje dobry moment. No więc Gytkjaer wyczuł dobry moment, być może ostatni na tłusty kontrakt. Poszedł w miejsce, które, oczywiście, dzięki Silvio może nabrać blasku, ale teraz blasku nie ma. Monza ma finanse i ja z mającego bliżej niż dalej Duńczyka nabijać się nie zamierzam. Zakładam, że ciekawsze sportowo propozycje miał, ale umówmy się:

Ligi Mistrzów już nie wygra.

Natomiast zapewnić sobie przyszłość w jeszcze pewniejszym stopniu, i owszem. Może zdąży z Monzą zagrać w Serie A, może nie – powiem, że nie ma to aż tak wielkiego znaczenia.

Ot, życie.

Zaryzykuję i powiem, że z Serie B też będzie dostawał powołania, jeśli będzie seryjnie strzelał. Nie zdziwiłoby mnie wręcz, gdyby Duńczycy wyżej cenili bramki strzelane na tamtejszych boiskach niż polskich.

Oczywiście można zauważyć pewien interesujący trend. Otóż kariery naszych królów strzelców w ostatnich latach są dość skąpe w fajerwerki.

Reklama

19/20 Christian Gytkjaer – Serie B
18/19 Igor Angulo – po roku do Indii
17/18 Carlitos – Emiraty Arabskie
16/17 Marco Paixao/Marcin Robak – Marco z poślizgiem do II ligi tureckiej, gdzie strzela regularnie, Robak został w Polsce, gdzie wciąż strzela, choć ostatnio w II lidze
15/16 Nemanja Nikolić – MLS
14/15 Kamil Wilczek – Carpi, czyli Serie A, natomiast zaskoczyło dopiero w Brondby
13/14 Marcin Robak – miał grać w popularnym Guizhou Rehne, ale na ostatniej prostej nie pykło
12/13 Robert Demjan – Beveren, gdzie wypracował skandalicznie słaby bilans

Dopiero we wcześniejszych latach znajdziemy hitowe transfery do przynajmniej solidnych ekip topowych lig Europy, czyli przenosiny Rudnevsa do HSV czy Lewandowskiego do Borussii Dortmund.

Nie deprecjonuję kierunku MLS. Żaden piłkarz nie jedzie dziś do Ameryki zrobić zdjęcie na Times Square. Dobre rozgrywki, coraz lepsze, można się rozwijać. Nikolić został tam też gwiazdą. Szymkowiakowy szacuneczek. Ale szpilkę wciąż wbić można: to jednak nie europejski top. Jedyny transfer ostatnich lat do takiej ligi to Wilczek w chowającym się za potrójną gardą Carpi, które zaraz spadło i dziś w ogóle jest gdzieś w Serie C. No, nie wygląda to efektownie. Wygląda raczej na to, że ranga króla strzelców Ekstraklasy nie jest szczególnie mocną kartą przetargową.

Bo tak jest.

Ale to nie ma znaczenia. To, że królowie strzelców w ostatnich latach nie byli chodliwym towarem, nie wyrywali ich sobie Espanyole z Hoffenheimami, nie ma nic wspólnego z tym, że liga jest taka czy owaka.

Przypomnę, że tylko w minionym sezonie odeszli za dużą na nasze warunki kasę napastnicy Niezgoda, Buksa, Klimala. Tak, i w tym wypadku nie mówimy o ligach najlepszych, ale przecież odkręcamy odrobinę licznik i znajdziemy Piątka, Kownackiego, czy  też ciut bardziej pasujący do wcześniejszych przykładów transfer Świderskiego.

Dla mnie to wszystko to kolejne, już do znudzenia podkreślenie tego, co jest czynnikiem decydującym przy transferze z polskiej ligi: wiek, wiek i jeszcze raz wiek. Wiem, że to oczywistość, ale co zrobić, jak ponownie ta oczywistość pcha nam się przed oczy. Żaden z powyżej wymienionych graczy nie mógł być nazwany młodym, perspektywicznym. Ale jakby królem strzelców był młodzieżowiec, jutro pod budynek klubowy przyszłaby pielgrzymka przedstawicieli dobrych europejskich klubów.

PESEL, nie liczba trafień.

PESEL, przebłyski, nie regularność.

Kilka bramek, jedna udana runda nastolatka jest nieporównywalnie więcej warta niż nawet dwa, trzy lata regularnego strzelania dojrzałego piłkarza. Taki mamy klimat. I myślę, że powoli dobijamy do absurdu, by do tego stopnia lekceważyć czyste umiejętności na rzecz potencjału, ale takimi prawidłami rządzi się rynek. Być może ekonomista mógłby się wypowiedzieć, czy jest tu element nawiązujący do bańki spekulacyjnej. Względnie czy z tego wzoru, polegającego na szalonym pędzie za młodymi, nie dałoby się wypracować dla siebie przewagi.

Ekonomicznie nie ma porównania, opłaca się stawiać na młodych jak nigdy w historii piłki.

Ale choć to postrzegane jest pozytywnie tak przez kibiców – młodemu wybaczy się więcej – jak przez nas, dziennikarzy, a nie mówiąc o prezesach i księgowych, tak czysto piłkarsko, na tu i teraz, taki Robak czy Paixao tuż po koronie króla strzelców byli lepsi niż niejedna z młodych gwiazdek wyjeżdżających za krocie.

Idą eliminacje europejskich pucharów. Stawiajmy na młodzież. Tak jak to robimy. To jasne. Ale nie zapominajmy, że potencjał nie oznacza jakości. Potencjał, finalnie, nie gra. A nam przydałoby się wreszcie coś w pucharach wygrać. Nie tylko dobrze wypaść w rocznym bilansie finansowym.

Lech ma fajną młodzież? No pewnie że fajną. Nawet kapitalną. Wysyp talentów. Co jeden to lepszy.

Ale kogo uważam za piłkarza najlepszego?

Pedro Tibę.

Kogo za najważniejszego dla całej układanki?

Pedro Tibę.

Kogo za niezastąpionego?

Pedro Tibę.

Nie przekręćmy licznika w tej pogoni za młodymi piłkarzami. Może znajdzie się nawet jakiś solidny stary Słowak do rzetelnego grania na tu i teraz.

Pewien dyrektor sportowy w Polsce powiedział, że piłka nożna dziś to w 30% sport, w 70% biznes, by nie powiedzieć: przemysł. Weźmy to od tej strony: ile drużyn gra o zwycięstwo w sezonie? O trofeum? O coś konkretnego? W sumie dość mało. Natomiast każdy, ale to absolutnie każdy w gabinecie gra o finansową wygraną. I zasadniczo każdy może taki sezon kończyć zwycięstwem, bez względu na tabelę – byle, powiedzmy, utrzymać się w danej lidze.

My jesteśmy w takim miejscu, że potrzebujemy wygrywać. Na boisku. Nasza liga musi zacząć marsz w górę rankingu UEFA, jesteśmy niewspółmiernie nisko.

Młody pod naszą szerokością geograficzną jest aktywem, stary dużo mniej. Ale w kwestiach sportowych wyobrażam sobie, że można znaleźć gości, którzy są nie najmłodsi, ale przez te dwa, trzy lata mogą dawać jeszcze poziom. Tacy też są niezbędni. Młodzi rozumieją, że czas leci dla nich szybko. Każdy rok może być wielką stratą, a już po rundzie można wyjechać. Mogą dać wielką jakość, ale trudno na nich zbudować kręgosłup drużyny – do tego potrzebni Pedrowie Tibowie i im podobni.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
12
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Felietony i blogi

Komentarze

21 komentarzy

Loading...