Reklama

„Miałem w Arce opiniować piłkarzy, a przy żadnym transferze mnie nie słuchano”

redakcja

Autor:redakcja

16 lipca 2020, 20:23 • 15 min czytania 11 komentarzy

Janusz Kupcewicz jest legendą Arki Gdynia, ale w klubie już nie pracuje. Zresztą, jak wynika z jego rozmowy z Pawłem Paczulem w audycji „Trójmiasto jest nasze”, i tak go tam nie słuchano. To dość dziwne, zważywszy na fakt, że w założeniu miał się tam zajmować opiniowaniem zawodników. Jak jednak twierdzi, nie brał udziału przy żadnym z ostatnich transferów. Kupcewicz opowiada o okolicznościach odejścia z Arki i sytuacji w klubie, który będzie musiał się odbudować po spadku z Ekstraklasy. Poniżej wersja tekstowa. 

„Miałem w Arce opiniować piłkarzy, a przy żadnym transferze mnie nie słuchano”
Rozstał się pan z klubem, mam wrażenie, w nie najlepszej atmosferze.

Nie, dlaczego w nie najlepszej? Skończył mi się kontrakt. Miałem go do 30 czerwca tego roku. Nie został przedłużony przez obecnego właściciela i zarazem prezesa, którym został Michał Kołakowski. Zaznaczam – Michał Kołakowski. Przy dalszej rozmowie możliwe, że będziemy poruszali to nazwisko. No i żeśmy się rozstali. Życie. Piłka.

Odniosłem wrażenie, czytając wywiad na TVP Sport, że nie do końca się pan z tą decyzją zgadza. Pana zdaniem Arka nie szanuje swoich legend?

Myślę, że nie tylko Arka. Kupcewicz to nie jest wyjątek. Świat idzie cały czas do przodu.

Ale mówimy o Arce.

Odchodzę, ale jeszcze czuję się na tyle młody, że wrócę. Działacze dzisiaj z klubem są, jutro ich nie ma. Ja tutaj mieszkam. Robiłem to, co lubiłem, sprawiało mi to przyjemność. Mam nadzieję, że w przyszłości wrócę do klubu.

Ale jak rozumiem, już nie do Kołakowskich?

Nie, nie. Z tymi panami to raczej nie wchodzi w rachubę. Przede wszystkim z jednym. Wiadomo, że Michał to syn Jarosława Kołakowskiego, który nie ma nic do powiedzenia. Klubem rządzi Jarosław. Daje zły przykład za innych menadżerów i robi złą robotę, jeśli chodzi o biznes menadżerski. Jeżeli ktoś przyjeżdża, nie jest właścicielem, nie jest prezesem, nie ma żadnej funkcji w strukturach klubu i on decyduje, kto przychodzi, kto odchodzi, kto co ma robić… On jest tutaj, jakby wysiadł z pociągu. Wczasowicz, turysta. Spotyka się ze sponsorami, z władzami miasta. To w takim razie wszyscy mogą się spotykać. Co w tym temacie powie pan prezes Zbigniew Boniek? Pan przyjedzie do Gdyni, pójdzie do klubu i powie „pan już dzisiaj nie pracuje” albo „ja pana zatrudniam i daję panu 20 tysięcy”?  A takim człowiekiem jest Kołakowski.

Reklama
Z pewnością jest to jakieś obejście związkowych przepisów.

Nie znam się na prawie, ale jeśli chodzi o moralne podejście – jest to fatalne.

Chciałby pan, żeby Jarosław Kołakowski zajął oficjalne stanowisko w klubie?

Tylko że nie obejmie żadnego stanowiska, bo jest menadżerem. A jak jest menadżerem, to według przepisów nie ma prawa pracować w strukturach klubu. Koło się zamyka. A decyduje i tak on. Wszyscy o tym wiedzą, kilkadziesiąt osób jest świadkami. Nie tylko w Gdyni, ale też w Kaliszu. On prowadzi swoje interesy. Wiadomo, że będzie podpisywał kontrakty z chłopcami. Uważam, że jeśli rodzice będą chcieli znaleźć jakiegoś menadżera albo ktoś się do nich zgłosi, niech się głęboko zastanowią, z kim podpisują kontrakty. Kołakowski tworzy zły wizerunek innym menadżerom. Jaki inny menadżer pracuje w jakimś klubie? Nie ma takiego. Nawet Mandziara, który kiedyś był menadżerem, zawiesił swoją działalność.

Mówimy o formalnych rzeczach. Z tym akurat muszę się zgodzić – to obchodzenie przepisów. Natomiast nie zmienia to faktu, że intencje pana Kołakowskiego zapewne są dobre i chce, żeby Arka była silnym klubem.

On tak twierdzi, ale to się dopiero okaże. Przyszłość pokaże. W sporcie wszystko jest możliwe. Bardzo będę się cieszył, jeśli Arka awansuje do Ekstraklasy. Czy to będzie Kołakowski, czy ktokolwiek inny. Wychodzę z założenia, że nie będzie Kołakowskiego, Kupcewicza czy Globisza, ale Arka zawsze będzie.

Ta drużyna jeszcze nie zaczęła tak naprawdę grać pod rządami Kołakowskich, te parę kolejek ciężko liczyć, a jednak zdobywa się pan na jakiś atak.

Wie pan, dlaczego się zdobywam? Bo ja go znam kupę lat. On kiedyś mi zaproponował współpracę. Gdy byłem pracownikiem Arki, chciał, żebym mu przekazywał zawodników i nakłaniał ich, aby podpisywali z nim kontrakty. A on da mi za to granty czy coś w tym rodzaju. Pan sobie wyobraża, żeby pracownik Arki współpracował z jakimś menadżerem? Był taki jeden w Lechii, ale szybko później wyleciał. Prowizję będzie mi dawał, żebym ja namawiał chłopaków z Arki… Chce, to niech sam przyjeżdża i rozmawia z chłopakami. Ja byłem pracownikiem i uważam, że to, co należało do mnie, robiłem bardzo dobrze. Ale to było dobrych 10-12 lat temu. Ale ktoś inny do tej pory z nim współpracuje i to będący na bardzo wysokich stanowiskach. Na razie natomiast nie mogę się wypowiadać o pewnych rzeczach.

Ale kto to jest?

Tak mam kontrakt, że jeszcze pół roku po jego wygaśnięciu o pewnych rzeczach nie mogę mówić.

Reklama
Czyli nie powie pan, kto to jest?

Nie.

Łatwo powiedzieć, że ktoś taki jest, a nie mówić, kto. Równie dobrze może go nie być.

Jest ktoś taki. Mówię po prostu, że nie mogę powiedzieć, bo ja nie będę płacił 20 tysięcy złotych kary. Pan będzie płacił?

Nie chciałbym.

Jak pan zapłaci za mnie, to ja panu powiem.

To osoba w strukturach PZPN-u czy Arki?

To jest ciągnięcie za język.

Ale nie podawanie nazwisk.

Nie jest w strukturach Arki.

Czyli w PZPN-ie.

Nie wiem, czy w związku, czy w jakimś innym klubie.

Za pół roku mi pan powie?

Myślę, że w styczniu będziemy mogli porozmawiać. I o wielu innych rzeczach też.

Czy to odejście z Arki traktuje pan jako zemstę, że wtedy się pan nie zgodził na współpracę z Kołakowskim?

To człowiek, który nie jest lubiany przez wiele osób. Dobrze wiem, dlaczego kiedyś odszedł z PZPN-u. On jest pamiętliwy, a nie ukrywam, że ja też jestem pamiętliwy. Dlatego będę mówił o pewnych rzeczach po określonym czasie.

Rozumiem, że to odpowiedź między wierszami, że pamiętał panu tamtą sytuację.

Możliwe, że ta sytuacja również w jakiś sposób zadecydowała. Chciał pokazać swoją wyższość, kim to on nie jest. Według mnie powinien ze mną rozmawiać Michał Kołakowski, a nie Jarosław Kołakowski.

Czyli pan rozmawiał z Jarosławem Kołakowskim?

Tak. Z Michałem – prezesem i właścicielem klubu – praktycznie w ogóle nie rozmawiałem.

A jakie były argumenty na to, że pan żegna się z klubem? Bez pana ten klub nie ma obecnie żadnego skauta.

Ktoś się tym zajmie. Moją rolą było przede wszystkim wydawanie opinii. Wielu chłopaków było wypożyczonych do trzeciej, drugiej czy pierwszej ligi. Śledziłem ich grę, to była moja główna rola w klubie. Przy okazji, jak jeździłem na mecze niższych lig, obserwowałem również zespoły z południa kraju, które tam się nigdy nie wybierają. Polecałem kilku chłopaków, których klub nie wziął z takich czy innych względów, bo przychodził jeden czy drugi trener. Zresztą w tym sezonie mamy trzeciego trenera. Każdy z nich szukał swoich zawodników, może oprócz Zielińskiego, który miał swoje pomysły na zespół, ale nie zawsze były spełniane. Niektórzy widzieli swoich – i mieli prawo. Tak samo dyrektor sportowy, Łukasiewicz. Transfery, które porobił, umówmy się – niewypał. Zresztą w ogóle z tymi transferami w Arce coś było nie tak. Nie brałem udziału przy żadnym, nikt ich ze mną nie konsultował. Jeżeli ktoś wchodzi do ligi cztery lata temu i przez cztery lata broni się przed spadkiem, o czymś to świadczy.

Z transferami było bardzo nie tak. Do tego jeszcze przejdziemy. Natomiast jak wytłumaczył tę decyzję Jarosław Kołakowski? Domyślam się, że nie powiedział, że chodziło o tę sytuację.

Powiedział, że musi się zastanowić. To taka rozmowa i nie rozmowa. Zaprosił na mecz młodzieży mnie i dwóch trenerów – Michała Globisza i Łukasza Kowalskiego. Z każdym z nas zamienił dwa zdania. Powiedział „możliwe, że się w sierpniu zobaczymy”.

No tak, a kontrakt był do końca czerwca.

To nie ma znaczenia. Wiadomo, że żaden z tych trenerów nie pracuje. I jeśli mi coś zaproponuje, też nie będę z nim pracował. Globisz zrezygnował sam, a Łukasz poszedł do Olimpii Elbląg.

Pana zdaniem w składzie Arki w pierwszej lidze będą głównie piłkarze ze stajni Kołakowskiego?

Na pewno kilku sprowadzi. Już jednego z Kalisza ściągnął. Gdy robiłem obserwacje, nigdy nie patrzyłem na to, kto jest menedżerem danego piłkarza. Oddawałem to dyrektorowi i niech on to sprawdza, o tym decyduje. A tutaj, co byśmy nie mówili, to promocja chłopaków. Ale myślę, że będą grali też chłopcy, którzy są od innych menedżerów.

Kibice zastanawiają się, czy trener Mamrot nie będzie naciskany, że ma stawiać na piłkarzy z jednej stajni. Mam nadzieję, że tak nie będzie, ale są takie pytania. Jak pan na to patrzy?

Jeśli mam być szczery – uważam, że trener Mamrot będzie miał ciężką pracę. Nie chodzi o kibiców, a o współpracę z panem Kołakowskim. To jest moje zdanie, ale może się mylę. To moje odczucia. Każdy może mieć swoje zdanie i możliwe, że Arka wygra zaraz dziesięć meczów i wszyscy powiedzą „co ten Kupcewicz pierniczył”, grzecznie mówiąc. I będą mieli rację.

Będą. Też sobie wyobrażam, że dla tych chłopaków to żadna promocja, jeśli Arka będzie te mecze przegrywać.

Zgadza się. Z kolei skoro każdy ojciec chce dla swojego syna jak najlepiej, to chyba będzie też chciał, żeby ten zespół wrócił do Ekstraklasy. Jeśli mój syn byłby prezesem i właścicielem, robiłbym wszystko, żeby Arka wróciła.

A jak Arce zacznie iść, wycofa się pan z tych słów? Powie pan, że źle ocenił Kołakowskiego?

To moja subiektywna opinia, znam go dłuższy czas. Jest to po prostu dla mnie postać nieciekawa, zresztą ma taką opinię w Polsce. I z tego się nie wycofam. Ale jeśli Arka weszłaby ponownie do ligi, to na pewno pogratuluję. Stworzy zespół, będę bardzo się z tego cieszył. Ale z czego mam się wycofywać, że mam złą opinię o nim? Mam prawo ją mieć, bo on pracuje kilkadziesiąt lat na swoje nazwisko i wizerunek.

Ma pan prawo do takiej opinii. Orientuje się pan jak jest z innymi pracownikami? Były cięcia u trenerów młodzieży.

Z młodzieżą jest troszkę chory układ – miał odejść Ulanowski, który rozegrał najwięcej meczów. Odszedł też trener bramkarzy, a takie były też plany wobec dyrektora organizacyjnego. Ci, co zostali, musieli się zgodzić na bardzo duże cięcia.

3-4 razy mniej? Może pan to potwierdzić?

Dokładnie nie wiem. Ale wiem, że dużo.

Jaka w związku z tym panuje atmosfera w klubie?

Chyba nieciekawa. Sam pan dobrze wie, że w grupach młodzieżowych klubów, które nie mają zbyt dużego budżetu, a Arka miała jeden z najmniejszych – około 20 milionów – trenerzy kokosów nie zarabiają. W niektórych klubach dostają po 4-6 tysięcy, a oni tutaj mieli dużo mniej. I teraz jeszcze z tego im obniżono? Sztuka. Jeśli ktoś komuś proponuje tysiąc złotych brutto, to niech zatrudni sobie studenta. Trudno mówić, że to dobre dobre ruchy. Chce zrobić silny zespół, zatrudniając przy tym studentów za tysiąc złotych.

Ci trenerzy przystali na tysiąc złotych brutto?

Nie, nie. Coś im tam podwyższył, ale mimo wszystko dostali mniej o kilkadziesiąt procent. Nie powiem dokładnie ile, nie chciałbym skłamać.

Patrząc szerzej – w Gdyni od zawsze był problem ze szkoleniem, takie mam wrażenie. Ostatni ciekawy piłkarz to Mateusz Młyński. Patrzymy na resztę – nie ma ich. O tym mówił też ostatnio Jacek Zieliński.

Z drugiej strony, uważam, że jeśli chodzi o akademię, Arka szkoli nieźle. Wszędzie gramy w czołówce centralnych lig czy w środku tabeli. Co roku jakiś chłopak jest powoływany do reprezentacji juniorów. Szkolenie nie wygląda najgorzej, natomiast jest najgorsze, jeśli chodzi o infrastrukturę i bazę. Taka prawda, nie ukrywajmy. Pod tym względem jest bardzo źle. Mamy jedną główną płytę i jedną trawiastą boczną na całą Gdynię.

Rozmawiałem ostatnio z Jackiem Zielińskim. Stwierdził, że pan jako skaut w ogóle nie został wykorzystany przez klub. Mówił, że szanuje pana opinie, natomiast sam klub pana w pełni nie wykorzystał.

To kwestia tego, jakie są możliwości klubu. Pojechanie gdzieś dalej czy zagranicę – było ciężko. Moim przyjacielem jest szef Toyoty i Lexusa w Gdyni. Zawsze jechałem swoim samochodem pod salon, zostawiałem go i brałem auto od niego w ramach promocji. Od Olsztyna po Kołobrzeg – to był mniej więcej teren mojej obserwacji. Wykorzystać mnie można było w inny sposób – pojechać do Portugalii, Hiszpanii, później mówiłem, żeby jechać do Skandynawii na tydzień. Jakie to są pieniądze? Żadne.

Tak powinno być w Ekstraklasie, ale wiemy, jak jest.

Do Gruzji proponowałem, bo mam tam przyjaciela, który mówił „nie ma sprawy, ugościmy cię, obejrzysz wszystko, co będziesz chciał”. Nie, to nie. Nie będę się nikomu narzucał. A nie ukrywam, z Jackiem Zielińskim pracowało mi się bardzo dobrze. Mieszkał sam, nieraz mówił „jak mam wolne, to pojadę z tobą na obserwację”. Cobyśmy nie mówili, w zeszłym roku wyciągnął nas z – za przeproszeniem – czarnej „d”. Było to praktycznie niemożliwe, a jednak mu się udało.

Często klub nie liczył się z pana zdaniem. Tak było w przypadku Klimczaka, którego pan bardzo polecał, a on został zastąpiony przez Zbigniewa Smółkę Olczykiem.

Nieraz wydawałem negatywne opinie o jakimś zawodniku, ale w klubie się z tym nie liczono. Banaszewskiego mogłem mieć za darmo bez odstępnego, a powiedziałem „nie, bo ten chłopak się nie sprawdzi w Ekstraklasie”. Przyszedł Smółka, wziął go, a klub musiał już wtedy za niego zapłacić. Nie wiem, dlaczego. Nie słuchano mnie. Trudno, ja swoją robotę zrobiłem. Przez pół roku oglądałem po trzy mecze w każdy weekend, czyli dość dużo.

Był piłkarz, którego pan mocno polecał Arce, nie chcieli go wziąć, a on później wypłynął?

Z tych młodych jeszcze za bardzo nie. Inna sprawa, że często na tych chłopców Arki nie było stać. Moder był wypożyczony do Odry Opole. Pojechałem na reprezentację – tak mi zaplanowano – i mówię: dlaczego nie wziąć Modera? „Bo jest piłkarzem Lecha”. Ale nam potrzebny jest piłkarz, żebyśmy się spokojnie utrzymali, niech się ogrywa u nas, trudno, takie jest życie. Czy tak samo Puchacz. Wiadomo, nie było nas stać, by go wykupić. Teraz przez tymi rozgrywkami polecałem Forbesa jako środkowego napastnika. Nie było zainteresowania, bo ciężko go wyrwać, bo to, bo tamto. Ale pewnie w Rakowie dostał dużo większe pieniądze, niż mógłby dostać w Arce. Z Jachem podobno też były prowadzone rozmowy. Z pamięci nie jestem teraz w stanie powiedzieć, jakbym siadł w domu, moglibyśmy przeanalizować. Wielu fajnych chłopaków się rozwija – w pierwszej czy drugiej lidze. Proponowałem też Gąskę, w Śląsku jest teraz wchodzącym. Znalazłbym kilku.

Z jednej strony nie było pieniędzy na Forbesa, ale znalazły się na Serrarensa, Busuladzicia czy innych dziwaków. Bardzo dziwne.

No jest to dziwne. Ale jak mówię, ze mną nikt nawet nie rozmawiał. Może i dobrze, mają prawo. Oni decydują, oni są mądrzejsi.

Jest dyrektor Łukasiewicz. Można brać go za pewne rzeczy do odpowiedzialności. Jak go pan ocenia?

Ogólnie ma tutaj negatywną opinię. Ja uważam, że mamy dużo racji. Ściągał Antonika i mówił, że wyraziłem o nim bardzo pozytywną opinię.

– Nie wyraziłem Antek, masz mój raport, przeczytaj.

– Janusz, mówiłeś przy Zielińskim, że dobry chłopak.

– Ale co napisałem w swojej opinii? „Do dalszej obserwacji”.

Mówił, że w razie czego zmieni pozycję. Tak szybko młodego chłopaka nie przestawisz ze skrzydłowego na obrońcę. Sprawdził w laptopie i faktycznie było „do dalszej obserwacji”.

Faktem jest, że Antonika chciał Zieliński. Przyznał to w wywiadzie.

Możliwe, że i Zieliński. Ja wiem, że Łukasiewicz bardzo za nim optował. A Zielińskiemu chwała za to, że się przyznał do tego. Ale ja o tym nic nie wiedziałem, mimo że nam się bardzo dobrze współpracowało.

Miło byłoby, gdyby dyrektor Łukasiewicz też umiał się uderzyć w pierś. Trochę tego brakuje.

Myślę, że tak. Chyba chce w tym zawodzie jak najdłużej pracować, jednak trzeba mieć trochę pokory. Wielu trenerów nie ma już na rynku ze względu na to, że nie mieli pokory. Możliwe, że do tej pory nie mają. To taka sinusoida – raz do góry, raz w dół. Nie znam nikogo, kto by ciągle szedł do góry, szczególnie jeśli chodzi o trenerkę i dyrektorstwo.

A dyrektor Żurowski? Jak go pan ocenia? Jego rola w klubie jest, powiedziałbym, enigmatyczna.

Tak szczerze powiedziawszy, ja nawet nie wiem, co on tutaj w ogóle robił.

Ja właśnie też!

Co przychodził do klubu, miał tylko głowę wrzuconą w laptopa. Autentycznie nie wiem, jaką miał funkcję.

Też mówił, że bierze odpowiedzialność za część transferów.

Słyszałem, że niby był w Hiszpanii, potem ktoś mówił, że jednak go nie było. Tych trzech Hiszpanów, których sprowadził – masakra. Na pewno brali w tym udział Żurowski i Łukasiewicz.

Rzeczywiście, ci Hiszpanie to nie najlepsza marka.

Transfery od 2-3 lat – kto się z nich sprawdził?

Nikt. Powiedzmy, że trochę Kopczyński i Shirtladze, chociaż końcówkę miał słabą.

To wszystko „trochę”. Vejinović przyszedł do nas, żeby dojść do siebie po kontuzji i grał świetną piłkę. Nawet w Canal+ powiedziałem: mnie to nie interesuje, ile zarabia, pod warunkiem, że będzie grał jak w pierwszej rundzie, a stać go na to. Możliwości miał bardzo duże, a pokazał się mocno poniżej poziomu, którego byśmy sobie życzyli. Choć nie patrzę na pieniądze.

Też trzeba spojrzeć na pensję. Jak zarabiał dużo, mógł grać dużo lepiej. Też trener Zieliński mówił, że przez to stworzyły się podziały w szatni.

Niestety, nie da się ukryć, że szatnia w Arce dosyć często była skłócona.

Wielopoziomowa katastrofa. Chyba trzeba podsumować, że to musiało się skończyć spadkiem.

Jak panu powiedziałem wcześniej – oprócz jednego momentu, gdy Ojrzyński przyszedł, cały czas broniliśmy się przed spadkiem. O czymś to świadczy. Musiało to prędzej czy później pęknąć. W straconych bramkach mamy drugie miejsce od końca, w strzelonych – trzecie od końca. I tylko dziewięć wygranych meczów. To musiało nastąpić. Pytanie, jak to odbudować. A nie zawsze jest łatwo odbić się po spadku. Inne pieniądze, inne realia.

Co będzie z panem?

Uczę wychowania fizycznego w szkole od 23 lat. Pracuję z akademią Pomorze, mam trzy-cztery treningi. I jeszcze sobie coś znajdę.

Pewnie nie są to kokosy.

Ale na życie wystarczy.

Chyba wszyscy wolelibyśmy, żeby medalista mistrzostw świata zarabiał coś więcej niż na życie.

Mało kto o tym pamięta. Ja też tym nie żyję – że medalista, że strzelił decydującą bramkę. To przyjemne, nie ukrywam. Zapisałem się w historii. Uważam, że byłem jednym z lepszych środkowych pomocników w Polsce. Może sam się chwalę, ale tak było. Robotę jakąś sobie znajdę, mam nadzieję. Nie lubię siedzieć w domu.

rozmawiał PAWEŁ PACZUL

Fot. FotoPyK/Newspix

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...