Reklama

Mecz, w którym wygrali wszyscy

redakcja

Autor:redakcja

28 września 2014, 01:52 • 3 min czytania 0 komentarzy

W marcu tego roku napisałem tekst pod tytułem “Jak zasnąłem na hicie Ekstraklasy”. Dotyczył meczu Legia – Lech na Łazienkowskiej i nie zmyśliłem w nim ani słowa. Naprawdę ostatni kwadrans przespałem, a co najważniejsze – nie żałowałem tego. Była to właściwsza inwestycja czasowa.

Mecz, w którym wygrali wszyscy

Nie mam alergii na ligowe hity. Ale nigdy nie spodziewam się po nich niczego wyjątkowego. Wiem, że gdzie jak gdzie, to właśnie tu należy spodziewać się ostrożności i kunktatorstwa. Stawka sprawia, że nikt nie wyjdzie na boisko z otwartą przyłbicą, nie zagra na fantazji. Dlatego często mecz, który pod względem nazwisk i marki drużyn zapowiada się na hit, okazuje się później mieć wyblakły scenariusz. A to pamiętne starcie, z wyjątkowym scenariuszem, zdarza się gdzieś zupełnie indziej.

Dlatego po dzisiejszym spotkaniu spodziewałem się piłkarskich warcabów (określenie szachowe zostawiając nieco większym). Ale ten czarny scenariusz nie spełnił się. Na Łazienkowskiej zamiast pionków i damek zaserwowaną futbolową wersję partii Sonica na Nintendo.

Łapie się często na tym, że oglądam mecze Ekstraklasy dla kontekstów. Znam ją na wylot, więc interesuje mnie jak to wszystko potoczy się dalej. To główna motywacja przy włączaniu transmisji. Oglądam bo jestem ciekaw czy Małecki całkiem się posypie czy nie. Oglądam dla obiecującego juniora, nowej zagranicznej twarzy. By zobaczyć jak poradzi sobie drużyna pod okiem nowego szkoleniowca, czy inna wyjdzie z dołka, względnie podtrzyma formę. Co to oznacza?

Że oglądam ligę dla zaspokojenia ciekawości. Nie w sensie ścisłym dla rozrywki.

Reklama

Na meczu Legii z Lechem natomiast zwyczajnie dobrze się bawiłem. I podobałby mi się również, gdybym o obu drużynach nie wiedział prawie nic.

Faworyt przegrywa 0:2 do przerwy. Tak zaczyna się wiele filmów. Gość, który jeszcze nic nie osiągnął, zostaje nieoczekiwanym bohaterem – również kinowy zabieg. Zwroty akcji, wszystko rozstrzygnięte w ostatnich minutach? Ktoś nie spał podczas wykładu w filmówce.

Najbardziej intrygujące pozostaje jednak to, że obie drużyny mogą na koniec czuć jednocześnie niedosyt i satysfakcję. Lech był o krok od zwycięstwa, w tym momencie miałoby to dla niego naprawdę wielkie znaczenie. Nie udało się. Legia? Przed meczem mierzyła w zwycięstwo, udokumentowanie swojej dominacji na lokalnym podwórku. Nic mniej. Nie udało się.

Ale z drugiej strony, Lech pokazał się z bardzo dobrej strony. Wielu zaskoczył. Fani “Kolejorza” wracają z tarczą, nie muszą się wstydzić swoich piłkarzy, więcej, mogą o nich z dumą, szczególnie biorąc pod uwagę plagę kontuzji. Legioniści w podobnej sytuacji. Przegrywać 0:2 do przerwy z poważnym zespołem to zawsze wyzwanie. Ale walczyli do końca, imponowali determinacją, chłodną głową, pokazali charakter.

I jednym i drugim ten mecz może dać sporo pewności siebie. W Poznaniu poprawi atmosferę wokół Lecha, stanie bodźcem do pracy i sygnałem, że konkurencja wcale nie odjechała, co sugerują niektórzy. W Warszawie dostrzegą, że drużyna staje się coraz dojrzalsza, potrafi poradzić sobie z trudną sytuacją boiskową. Dla obu stron wczorajszy szlagier jest jakąś istotną cegiełką pod budowę lepszego zespołu. Dobrze dla ligi.

Oczywiście i tak puentą całości został element losowy. Kędziora beznadziejnie dośrodkowywał całą pierwszą połowę i trafiał w bandy. Brzyski beznadziejnie dośrodkował i zrobił bramkę sezonu. Został nagrodzony za błąd. Za to, że mu zeszła. Kosmos. I Kolejny element, który dodał smaku temu meczowi. Ot, taki swojski prawdziwek, typowo polski futbolowy absurd, żebyśmy nie zapomnieli, że oglądaliśmy Ekstraklasę.

Reklama

PS. wybaczcie, że skupiłem się wyłącznie na elementach czysto boiskowych. Ale pod względem kibicowskim, transmisji i otoczki, nie wydarzyło się nic wyjątkowego, tu wysokie standardy mamy od dawna.

Leszek Milewski

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...