Mecz stał na poziomie dośrodkowań Sebastiana Mili ze stałych fragmentów gry. Zwykle oznaczałoby to, że oglądaliśmy całkiem dobre – lub wręcz świetne – spotkanie. Dziś – niekoniecznie. Jedno i drugie było nie najwyższych lotów. Oczywiście jeśli punktem odniesienia uczynimy mecz w Kielcach, to nie mamy prawa narzekać, ale mimo wszystko – po rozpędzonym Śląsku spodziewaliśmy się jednak czegoś więcej. Ostatecznie podopiecznym Tadeusza Pawłowskiego – rzutem na taśmę – udało się wywalczyć trzy punkty, jednak ostatni raz tak słabych wrocławian widzieliśmy bodajże w Szczecinie w drugiej kolejce.
Wynik ten oznacza, że Śląsk Wrocław za kadencji Tadeusza Pawłowskiego jest w dalszym ciągu niepokonany na własnym boisku. 13 spotkań, 9 zwycięstw, 4 remisy. Na 39 możliwych do zgarnięcia punktów zdobytych 31. Trzeba przyznać, że bilans ten naprawdę robi wrażenie.
Niestety w przeciwieństwie do dzisiejszych popisów Paixao i spółki.
Śląsk był faworytem – przed meczem było to jasne jak nowa czupryna Dudu Paraiby. Jednak na boisku rządzili goście z Łęcznej. Burkhardt z Nowakiem rozgrywali, Bożok z Mrazem groźnie atakowali ze skrzydła, a Cernych przestawiał defensorów gospodarzy. Wszystko to przychodziło im z nadspodziewaną wręcz łatwością. Przez długi czas gościom brakowało tylko skutecznego wykończenia. Gol Bożoka nie był dziełem przypadku. Był udokumentowaniem widocznej przewagi podopiecznych Szatałowa.
Co w tym czasie – przez ponad godzinę gry – robili piłkarze Śląska? Ano różnie. Nieśmiałe próby odpowiedzi czy nieudolne rozgrywanie piłki, przeplatały się z akcentami humorystycznymi. Mariusz Pawełek nieomal strzelił sobie gola, choć wydawało się, że piłkę trzyma pewnie w koszyku, a nie atakowany przez nikogo przy wyprowadzaniu piłki Tomasz Hołota nie potrafił celnie zagrać na 20 metrów do Celebana. Było wesoło. Gracze Śląska przestali się wygłupiać dopiero, gdy porażka stała się wizją bardzo realną. Odpowiedź Ostrowskiego była błyskawiczna.
Następnie gol Mili w doliczonym czasie gry po złym piąstkowaniu Prusaka, który bronił dziś pewnie. Więcej szczęścia niż rozumu. Nie zasłużyli wrocławianie na trzy punkty, ale rywal sfrajerzył. Zdarza się. To też trzeba umieć wykorzystać.
Fot. FotoPyK