Przegrany finał Pucharu Polski. Bardzo bolesna porażka w ostatniej kolejce grupy mistrzowskiej sezonu 2018/19. W sumie tylko jedno zwycięstwo w dziewięciu bezpośrednich konfrontacjach. Co tu dużo mówić – nie leżą Ireneuszowi Mamrotowi zespoły prowadzone przez Piotra Stokowca. Pierwszy raz Mamrot poległ w starciu z obecnym szkoleniowcem Lechii Gdańsk dość dawno temu, bo jeszcze w 2014 roku. Obaj wówczas prowadzili inne kluby niż dziś: Stokowiec pracował w Zagłębiu Lubin, Mamrot w Chrobrym Głogów. Powiedzmy jednak, że porażka Chrobrego z Zagłębiem to nie powód do wstydu. Ale już seria pięciu kolejnych spotkań bez zwycięstwa ze Stokowcem, jaką Mamrot notuje w ostatnim czasie, z pewnością stanowi bodziec do zastanowienia. Coś idzie ewidentnie nie tak.
Mamrot w dzisiejszych derbach Trójmiasta zadebiutuje w roli szkoleniowca Arki Gdynia. Pewnie trener żółto-niebieskich potrafiłby sobie wyobrazić przyjemniejsze okoliczności, by stawiać pierwsze kroki w klubie, ale w Arce zmiany na ławce trenerskiej dokonywane przed derbami to już właściwie mała tradycja. Spójrzmy, jak to się ostatnio układało:
- Krzysztof Sobieraj – zastąpił Aleksandara Rogicia przed meczem derbowym, ale okoliczności sprawiły, że ostatecznie nawet nie zadebiutował w roli pierwszego trenera Arki, bo nowi właściciele podmienili go na Mamrota.
- Aleksandar Rogić – jesienne derby Trójmiasta były dla niego premierowym meczem w roli szkoleniowca gdynian. Zastąpił zwolnionego Jacka Zielińskiego.
- Zbigniew Smółka – tu mieliśmy do czynienia z sytuacją kuriozalną. W kwietniu 2019 roku Smółka wprawdzie poprowadził Arkę w starciu z Lechią, ale na kilka godzin przed meczem ogłoszono, że to dla niego ostatni mecz w roli szkoleniowca gdynian. Jego miejsce na ławce trenerskiej żółto-niebieskich zajął Zieliński.
- Leszek Ojrzyński – również zadebiutował derbami Trójmiasta, zajmując miejsce Grzegorza Nicińskiego.
Nie trzeba chyba przypominać, że tego rodzaju manewry niczego dobrego Arce zwykle nie przynosiły. Na ligowe zwycięstwo nad Lechią podopieczni Ireneusza Mamrota czekają od trzynastu lat. Na poziomie Ekstraklasy nie udało im się wygrać starcia o prymat w Trójmieście jeszcze nigdy w całej historii tej rywalizacji, która trwa przecież od 1964 roku.
– Debiutowałem właśnie w Derbach Trójmiasta. Problemów miałem sporo, bo Arka w pięciu ostatnich meczach przed moim przyjściem straciła dwadzieścia bramek. Lepszej drużyny pod tym względem nie było. Czy raczej gorszej, zależy jak na to spojrzeć. Trzeba było wejść do szatni i w meczu takiego kalibru zareagować – wspomina Leszek Ojrzyński. Jego kadencja w Gdyni generalnie była udana, ale na odczarowanie derbowej klątwy Ojrzyński metody również nie znalazł. Podobnie jak jego poprzednicy i następcy. – Niestety, nie ułożyło się to po naszej myśli. Pamiętam jak padały te bramki w moim debiucie. Przegrywaliśmy 0:2, udało nam się złapać kontakt. Lechia miała bardzo ciężką przeprawę w tym meczu. W pewnym momencie wybijali już piłkę po autach. Ale liczy się tylko wynik. Przebieg meczu pamiętam tylko ja i zawodnicy, a porażka Arki pozostała i takie są fakty.
– Przyznaję, że wychodziliśmy na mecze przemotywowani – dodaje trener. – Ta passa meczów bez zwycięstwa za bardzo w nas siedziała. Przypominam sobie drugie spotkanie, kiedy obie strony strony zagrały bardzo brzydki mecz, a my daliśmy sobie wbić bramkę w doliczonym czasie gry. Wtedy na pewno doszło do przemotywowania przed pierwszym gwizdkiem. To samo w starciu, który przegraliśmy 2:4. Tam byliśmy jak zaczarowani. Kluczowe znaczenie miała tutaj sfera psychologiczna. Kolejne spotkanie graliśmy już tydzień później. Nie zdążyliśmy się podnieść pod tym blamażu, chociaż ciśnienie na korzystny wynik u siebie było duże. Nie zdaliśmy tego egzaminu. Mecz w Gdańsku, gdzie straciliśmy cztery gole, był kompromitacją z naszej strony. Lechii wszystko wpadało, a my jej pomagaliśmy. Oczywiście każdy z tych goli miał swoje konkretne podłoże, one przeciwnikom nie spadły z księżyca. Wesoło podczas analizy tego meczu nie było.
Te opowieści dobitnie potwierdzają, jak trudne zadanie stoi dzisiaj przed Mamrotem. W ostatnim spotkaniu derbowym Arka wyrwała biało-zielonym trzy punkty z gardła po golu w dziesiątej minucie doliczonego czasu gry, ale chyba trudno będzie nowemu trenerowi po tylu miesiącach cokolwiek zbudować na bazie tamtego spotkania, po którym to Lechia czuła niedosyt, a Arka pokazała charakter. Z drugiej jednak strony – Stokowiec również nie ma powodów, by do starcia z gdynianami podchodzić na pewniaka. Jakkolwiek spojrzeć, w dwóch ostatnich spotkaniach Lechia nie zdołała Arki pokonać.
Szykuje się interesujące starcie na naprawdę wielu płaszczyznach.
DWIE OSOBOWOŚCI
– Poprzedni sezon był dla nas bardzo dobry i to naturalne, że występuje zjawisko zatrucia złotem, takiego samozadowolenia. Być może właśnie coś takiego nas spotkało, przez co w podświadomości zabrakło nam determinacji. Nie wierzę, że zawodnikom się nie chce, to ludzka natura. Myślę jednak, że wracamy do korzeni, do tego, co było dla nas najważniejsze rok temu i jesteśmy w stanie wrócić do dobrej gry. Mam poczucie, że mamy kontrolę nad tym, co się dzieje. Wiemy nad czym musimy pracować – mówił trener Stokowiec na starcie rundy wiosennej. Robiąc oczywiście dobrą minę do złej gry, bo prawda jest taka, że w Lechii w tamtym okresie niewiele było pod kontrolą. Z klubu odchodzili ważni zawodnicy, wzmocnień szukano trochę na kolanie.
Mimo to, Stokowiec wciąż zwracał uwagę przede wszystkim na kwestie psychologiczne, a nie organizacyjne czy typowo boiskowe. Nawet gdy z klubu napływały kolejne informacje o wyjątkowych przykładach braku profesjonalizmu w zarządzaniu, Stokowiec ani na moment nie rozstał się z pozą szkoleniowca wręcz super-profesjonalnego.
Dał się od tej strony poznać jeszcze za czasów Zagłębia Lubin. Adrian Rakowski wspominał: – Trener postawił na dyscyplinę i profesjonalizm, jakiego wcześniej w tym klubie nie było. Scalił drużynę. Naprawdę, atmosfera była świetna, chyba najlepsza, jaką przeżyłem. Zaczęliśmy trenować ciężej i – mam wrażenie – efektywniej. Do tego praca pozaboiskowa: psycholog, dietetyk. Do Ekstraklasy weszliśmy z marszu, szkoda, że później wszystko się poplątało. Może trener delikatnie się pogubił.
W Lechii jest bardzo podobnie. Stokowiec zbudował drużynę na solidnych fundamentach, lecz nie potrafi nadać jej błysku. Nawet gdy Lechia zwycięża, rzadko są to spotkania wygrane w taki sposób, że ręce same składają się do oklasków nad ofensywnym kunsztem biało-zielonych. – Piotrek stawia na swoim, jest konkretny. Ważną rolę odgrywa doświadczenie, bo wiadomo – w niejednym klubie był, swoje widział. Zdaje sobie sprawę, że nie ma miejsca na indywidualności, drużyna jest na pierwszym miejscu i to ona indywidualności wykreuje. Taka jest jego droga – mówił o Stokowcu jego kolega, wspomniany Ojrzyński.
Piotr Stokowiec.
Można powiedzieć, że Mamrot pod wieloma względami pracuje podobnie. Pewnie nie jest aż tak autokratyczny w swoich metodach zarządzania zespołem. Pewnie w preferowanym przez niego stylu gry jest nieco więcej miejsca na indywidualne popisy kreatywnych zawodników. Ale obecny szkoleniowiec Arki Gdynia również słynie z mocnego charakteru. Słaby trener nie zdołałby przecież tak udanie zastąpić Michała Probierza w szatni Jagiellonii Białystok.
– Moje wejście do szatni Jagiellonii było trudniejsze, niż będzie następne – mówił Mamrot kilka miesięcy temu. – Fajnie to powiedział na ostatniej konferencji Arrigo Sacchi. Broń Boże, żeby ktoś nie odebrał, że się porównuję, chodzi mi o ten cytat: “Jak wszedłem do Milanu, dla piłkarzy byłem Pan Nikt”. Ja byłem kimś takim zjawiając się w Jadze. Większość pewnie nawet nie wiedziała, kim jestem. Oni byli wicemistrzem, ja przychodziłem z Głogowa, który akurat zajął jedenaste miejsce. (…) Jestem zwolennikiem piłkarzy technicznych, zawsze takich szukałem. Ale polska liga… Ok, mój ostatni okres w Jadze był negatywnie odbierany. Ale przez dwa lata byliśmy w czołówce, doszliśmy do finał Pucharu Polski. To są fakty. Ostatnie pół roku było słabe, ale spotkania z Pogonią, Wisłą Płock, Zagłębiem – tych punktów powinno być zdecydowanie więcej.
– Myśmy fajnie grali, a w kluczowych momentach przeciwnik przepchnął, był silniejszy fizycznie… W polskiej lidze na pewnych pozycjach trzeba silnych, którzy nie dadzą się przepchnąć, którzy walczą. Nigdy nie będę trenerem, który włoży takich dziesięciu do składu, ale nie zda tu egzaminu drużyna, która ma samych zawodników kreujących grę. Były szkoleniowiec Jagi dodał również: – Decydowałem się na takich piłkarzy, którzy mieli większe umiejętności i choć to dziwnie zabrzmi, ale taka jest prawda: więcej drużynie dawali tacy, którzy umieli mniej, ale posiadali więcej waleczności, charakteru. Taka jest niestety nasza liga.
Można powiedzieć, że to łączy Stokowca i Mamrota. Nieco bolesny realizm i zrozumienie, jaka jest najskuteczniejsza droga do tego, by w polskich realiach stworzyć solidnie punktującą, walczącą o wysokie cele drużynę.
Stąd można podejrzewać, że Mamrot nieźle się odnajdzie w roli strażaka w Arce Gdynia. Abstrahując od gadaniny o długofalowym projekcie, bo przecież takie wypowiedzi to domena wszystkich nowo mianowanych trenerów, Mamrot ma obecnie prosty cel – uratować Arce przyszłość w Ekstraklasie. I z pewnością nie będzie tego celu realizował poprzez poszukiwanie kwadratowych jaj, tak jak to robił Aleksandar Rogić. Zresztą – przecież Piotr Stokowiec w podobnym stylu ratował przed spadkiem Lechię.
Praca u podstaw, przygotowanie fizyczne, waleczność i organizacja w tyłach. A potem dokładanie do tego kolejnych cegiełek.
– Zupełnie zmieniliśmy naszą drużynę, całą filozofię naszej pracy. Zmieniła się komunikacja wewnętrzna w szatni, nasza komunikacja z mediami. Po nieudanym poprzednim sezonie zaczęliśmy zupełnie inaczej podchodzić do tych tematów. Skupiamy się wyłącznie na pracy. Lechia nie była przecież w żadnym momencie tak słabym zespołem, żeby walczyć do końca o utrzymanie, a jednak rok temu do tego doszło. Dlatego potrzebne były gruntowne zmiany. Umówiliśmy się ze sobą, że koncentrujemy się i mówimy tylko o kolejnych meczach. Więc przed sezonem w ogóle nie braliśmy pod uwagę, że coś wygramy – opowiadał o okresie przemian Jakub Arak.
PUCHAR DLA STOKOWCA
Najważniejszą z bezpośrednich konfrontacji był bez wątpienia dla obu trenerów finał Pucharu Polski. 2 maja 2019 roku Lechia Gdańsk pokonała Jagiellonię Białystok 1:0 po bramce Artura Sobiecha w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry. Stokowiec sprzątnął zatem Mamrotowi trofeum sprzed nosa. W ostatniej kolejce sezonu ligowego Lechia ponownie pokonała Jagę, tym razem definitywnie pozbawiając ją marzeń o awansie do europejskich pucharów przez ligę. Pozycja Mamrota w Białymstoku, już wcześniej nieco zachwiana paroma rozczarowującymi rezultatami, jeszcze bardziej podupadła. Kilka miesięcy później doszło do rozstania.
– Od odpowiedzialności nie uciekam – na gorąco komentował swoje odejście Mamrot. – Jak się wali, to się wali wszystko. Popełniłem błędy i mam czas, żeby to przemyśleć. Jako cały zespół nie funkcjonowaliśmy regularnie i w tym tkwił nasz kłopot, a nie w indywidualnych błędach poszczególnych zawodników.
Można zakładać, że gdyby Jaga wiosną 2019 roku jednak zrealizowała jeden z zakładanych przed sezonem celów – zgarnęła trofeum albo zakwalifikowała się do europejskich pucharów – to tolerancja dla późniejszych pomyłek i potknięć Mamrota byłaby jednak nieco większa. A tak? Nie ma co ukrywać, że pożegnaniem szkoleniowca pachniało w Białymstoku dość długo. Raz zdawała się nieco umacniać, innym razem zdecydowanie słabnąć. Ale nie sposób było wyzbyć się poczucia, że pusty przelot, jakim był dla Jagiellonii sezon 2018/19, to jest coś, co się za Mamrotem nierozerwalnie ciągnie.
Równolegle Stokowiec zapisał się złotymi zgłoskami w historii Lechii Gdańsk. Jest jednym z zaledwie dwóch szkoleniowców, którym udało się wprowadzić biało-zielonych do europejskich pucharów. Do wielu elementów zarządzania gdańskim klubem można mieć – delikatnie rzecz ujmując – zastrzeżenia, lecz prawda jest taka, że Stokowiec pracuje w Lechii od marca 2018 roku, czyli dość długo jak na polskie realia, a właściwie ani razu w tym czasie jego posada nie była zagrożona.
Sam finał Pucharu Polski był w istocie dość kiepskim widowiskiem. Obaj szkoleniowcy skoncentrowali się przede wszystkim na zabezpieczeniu tyłów, asekuracji. Efekty były, co tu ukrywać, raczej niezbyt przyjemne dla neutralnych widzów. Poza emocjami w końcowej fazie spotkania, finał miał mocno usypiające właściwości. – W szatni jest teraz cisza. Nie da się znaleźć słów, które w tym momencie mogłyby pocieszyć zespół. Trzeba po prostu poczekać. Ja też jestem oczywiście rozczarowany. Nie możemy się jednak załamywać, chcemy walczyć o puchary i czwarte miejsce w lidze – mówił Mamrot po meczu. – Jesteśmy rozczarowani tym wynikiem. Nie zasłużyliśmy na tę porażkę. Piłka nożna jednak nigdy nie była i już nie będzie sprawiedliwa.
W lepszym humorze naturalnie był Stokowiec: – Cały sezon przygotowywaliśmy się do końcówki tych rozgrywek. To trofeum to dla nas nagroda. Jeśli chodzi o jakość, to nie było to wielkie widowisko. Finały się jednak gra po to, by je wygrać. Cieszę się, że wytrzymaliśmy do końca. Nie podpaliliśmy się, a po nieuznanej bramce potrafiliśmy odpowiedzieć. Znowu podnieśliśmy sobie poprzeczkę. Z obu stron nie było pięknej gry, ale puchar jest nasz. Mamy ambicje by grać jeszcze lepiej. Teraz trochę poświętujemy i walczymy dalej.
Wiadomo, że finały – nie jest to tylko specyfika Pucharu Polski – rządzą się swoimi prawami, ale można się zastanawiać, dla którego z trenerów zachowawcza i ostrożna gra jest jednak bardziej typowa. W pewnym sensie i Mamrota, i Stokowca można zaszufladkować jako szkoleniowców, którzy przedkładają odpowiednią organizację gry ponad boiskowe fajerwerki. Nie ma jednak wątpliwości, że rozpędzona i będąca w dobrej formie Jagiellonia gwarantowała widzom znacznie więcej efektownego grania niż będąca w szczytowej dyspozycji Lechia. Jeżeli chodzi o podopiecznych Stokowca, to najczęściej w poprzednim sezonie, gdy gdańszczanie długo liderowali w tabeli, chwaliliśmy postawę duetu środkowych obrońców i środkowych (defensywnych) pomocników. Do tego doszły indywidualne przebłyski poszczególnych piłkarzy w bocznych sektorach boiska, świetna gra bramkarza. I wystarczyło na włączenie się w walkę o mistrzostwo Polski.
Kiedy Jaga biła się o tytuł w sezonie 2017/18, na wyróżnienie zasługiwało zdecydowanie więcej elementów ofensywnych. No i Mamrot nie dał się również poznać jako szkoleniowiec skory, by po objęciu prowadzenia bronić go za podwójną gardą, tymczasem Stokowiec często zleca swoim zawodnikom ustawienie podwójnych zasieków na własnej połowie gdy tylko Lechia zdobędzie pierwszego gola w meczu. Aczkolwiek bezpośrednie starcia obu trenerów jak dotąd wyraźnie wskazywały, któremu z nich lepiej wychodzi taktyczne rozczytanie przeciwnika i wytrącenie mu z ręki atutów.
– Często zauważalny jest w naszej lidze paradoks, że mając więcej piłki stwarzaliśmy sobie mniej sytuacji i przegrywaliśmy. Trenerzy odchodzą od tego, bo rozliczani są z wyniku – mówił Mamrot w rozmowie z portalem “Łączy nas Piłka”.
– Ja mam inną filozofię, tylko wiosną 2019 roku musiałem od tego odejść ze względów kadrowych. To, że czasami na boisku wygląda jakbyśmy grali bardziej cofnięci nie wynika z tego, że chcemy tak grać, ale przeciwnik jest w dobrej dyspozycji i nas do tego zmusił. Kiedyś jako trener miałem okres, że mój zespół grał inaczej, ale wycofałem się z tego, bo uważam, że poza wynikami nie rozwijałbym piłkarzy. W ataku szybkim może dzieje się tak z bocznymi pomocnikami i napastnikiem, który pokazuje się w kontrze. A w pozycyjnym wszyscy muszą zrobić postępy. To kosztuje dużo więcej pracy, my to ciężko ćwiczymy i nie jest łatwo. Atakom szybkim nie trzeba poświęcić tyle czasu, wystarczy przypomnieć, bo jest w nich więcej miejsca, wystarczy nakreślić sposób. W ataku pozycyjnym jest się na kontry narażonym, wymaga się większej koncentracji i udziału od każdego zawodnika.
Oczywiście o Lechii nie można powiedzieć, że jest to zespół bez stylu. Niemniej – styl preferowany przez Stokowca rzadko zachwyca, choć intensywność gry biało-zielonych bywa naprawdę imponująca. Problem w tym, że sił do harówy w odbiorze piłki nie wystarcza zwykle na pełne dziewięćdziesiąt minut. Stąd kunktatorskie zagrywki trenera w końcówkach spotkań, które wielokrotnie były już przez rywali karane. Wystarczy sobie przypomnieć poprzednie derby Trójmiasta. Piłkarze Lechii mieli Arkę na kolanach, ale woleli odpuścić i skupić się na grze na czas. Słono przypłacili to cwaniactwo.
– Mamy wnioski do wyciągnięcia. Przychodzi 75 minuta i dostajemy paraliżu umysłowego. Zaczynają się trząść łydki i gramy wtedy mało stabilnie i irracjonalnie. To nas trochę weryfikuje i powtórzenie wyniku z ubiegłego sezonu będzie niezwykle trudne – komentował ten fenomen Piotr Stokowiec.
OGROM WYZWAŃ
– Gdy pod koniec ubiegłego roku wraz z dwoma kolegami z zespołu upomniałem się o swoje zaległe pieniądze za 2019 rok, to od razu stałem się wrogiem prezesa Adama Mandziary. Dostałem od niego SMS-a, że klub nie wiąże ze mną przyszłości – mówił niedawno Artur Sobiech na łamach Super Expressu. Po czym dodał: – Nie mam zastrzeżeń do wiedzy trenerskiej Piotra Stokowca, ale jako do człowieka bardzo duże. W rozmowie ze mną i moją żoną zarzucił mi, że to przeze mnie Lechia odpadła w Lidze Europy z Broendby, bo niby ja byłem zajęty i nalegałem na transfer do Uerdingen. Przecież to nonsens.
Z kolei Rafał Wolski na swoim Twitterze napisał w odpowiedzi na wywiad Stokowca: – Od grudnia do dnia dzisiejszego z trenerem nie rozmawiałem i nie powiedział mi, czym kierował się, odsuwając mnie od drużyny. Wystarczyło powiedzieć, że jestem za słaby. Dobrych relacji też nie mamy.
Nie ma co ukrywać, że okiełznanie niepokojów w szatni to od wielu miesięcy najpoważniejsze zadanie stojące przed Stokowcem. Długo się wydawało, że trener wywiązuje się całkiem nieźle, ale rewolucja kadrowa przeprowadzona przez gdański klub na finiszu poprzedniego okienka transferowego świadczy wyraźnie, że aż tak różowo w Lechii nie jest. Wieczne zaległości w wypłatach i spychanie piłkarzy upominających się o swoje pieniądze do rezerw to na pewno nie są historie budujące dobrą atmosferę w szatni. Od końcówki sezonu 2018/19 minął zaledwie rok, a tak naprawdę w Gdańsku nie ma już znacznej części bohaterów tamtych rozgrywek. Kolejni piłkarze zdają się sugerować, że nie tylko Adam Mandziara nie zachowuje się fair wobec piłkarzy, ale i Piotr Stokowiec.
W Arce wygląda to trochę inaczej. Mamrot to człowiek wyznaczony przez nowego właściciela, a zatem jego obecność w gdyńskiej szatni jest niejako symbolem nowego otwarcia dla klubu. Co wcale nie oznacza, że łatwiej mu będzie zapanować nad mentalem zespołu.
Ireneusz Mamrot.
Będzie wielkim wyzwaniem dla trenera, by odpowiednio zmotywować drużynę do walki. Nie przesadzić, nie przepomować piłkarzy, ale umiejętnie ich natchnąć. Sprawić, by z ich pamięci uleciały wspomnienia poprzednich niepowodzeń. Wielu naprawdę niezłych szkoleniowców się już na tym wyłożyło – choćby cytowany już Ojrzyński, który przecież na motywowaniu drużyny zna się całkiem nieźle, w pewnym momencie był to nawet jego znak rozpoznawczy. Jednak w realiach derbów Trójmiasta wszystkie sztuczki Ojrzyńskiego zawiodły.
Inną kwestią są problemy czysto piłkarskie, w wyniku których Arka utknęła w strefie spadkowej i niewiele wskazuje na to, by miała się z niej na finiszu sezonu wygrzebać. W zespole żółto-niebieskich przede wszystkim katastrofalnie funkcjonuje defensywa. Gdynian można porównać do pięściarza, który podczas walki ciosy blokuje własną twarzą. Po prostu każda akcja przeciwnika kończy się zagrożeniem pod bramką Arki i albo Pavels Steinbors popisze się kolejną kapitalną interwencją, albo jest po herbacie. Dość powiedzieć, że w starciu z żółto-niebieskimi nawet Korona Kielce potrafiła sobie wykreować szereg fenomenalnych sytuacji do zdobycia gola, a mówimy o klubie wprost koszmarnym, jeżeli chodzi o grę w ataku. Mamrot musi coś wykombinować. Zwłaszcza interwencji trenera wymaga postawa bocznych defensorów, bo Adam Marciniak i Damian Zbozień grają chyba najgorszy sezon w swojej dotychczasowej karierze. Ten ostatni zresztą z Lechią nie zagra, pauzuje za nadmiar żółtych kartoników.
Kwestia skuteczności pod bramką przeciwnika to z kolei problem Stokowca. Z jednej strony Lechia ma w swoich szeregach Flavio Paixao, czyli wybitnego specjalistę od derbowych trafień, ale patrząc na temat bardziej globalnie: gdańszczanie mają w tym sezonie olbrzymie kłopoty z trafianiem do siatki. Przede wszystkim brakuje kreatywności w środku pola, właściwe całe zagrożenie tworzone przez Lechię wypływa z akcji przeprowadzanych skrzydłami. Trudno uwierzyć, by w trakcie tego mini-okresu przygotowawczego Stokowiec zdołał cokolwiek w tym temacie poprawić, choć często świeże spojrzenie na drużynę pozwala trenerom wpaść na rozwiązania, które się wcześniej z jakichś powodów nie rzucały w oczy.
Jeżeli chodzi o współczynnik xG (spodziewane gole), najlepszym napastnikiem Lechii w lidze jest Flavio Paixao. Jego xG wynosi jednak zaledwie 6,072, choć doświadczony Portugalczyk ma już na swoim koncie dziesięć trafień w Ekstraklasie.
Eksperymentów w składzie jednak nie należy się spodziewać. O ile w Lubinie często oskarżano Stokowca o przesadne kombinowanie, tak w Gdańsku jest on trenerem w swoich wyborach konsekwentnym. Aż do przesady. – Wykładnikiem formy w okresie przygotowawczym są mecze kontrolne. Nie mogliśmy ich rozgrywać, więc w pamięci zostają te spotkania, które graliśmy ostatnio. Wszyscy piłkarze cały czas pracują na swoje zaufanie. Nie mówię, że wyjdziemy w takim składzie jak przed pandemią. Są zawodnicy, którzy zyskali, są tacy którzy stracili. Trzon i kręgosłup się jednak nie zmienia. Myślę, że pomijając kwestie zdrowotne, raczej wszystkie drużyny będą się tego trzymać – mówił trener, cytowany przez portal trójmiasto.pl.
***
– Pamiętam, że po mojej ostatniej porażce w derbach kibice byli bardzo niezadowoleni, okupowali stadion. Relacje układały się ciężko. Dla kibica najważniejszy mecz to jest właśnie spotkanie derbowe. Kto będzie panował w mieście, w miejscu pracy. Kto będzie z kogo szydził, kto się będzie bardziej cieszył z wygranej. To jest walka o dużo więcej, niż tylko o punkty. Zawodnikom też się ta atmosfera udziela. Ja też to odczuwałem na każdym kroku. Najlepiej by było chyba gdzieś na tydzień wyjechać i wrócić dopiero na sam mecz. Inaczej nie sposób się odizolować – uważa Leszek Ojrzyński, były szkoleniowiec gdynian.
No cóż – można powiedzieć, że obie drużyny nie wejdą dziś na boisko bezpośrednio po izolacji, ale na pewno od dawna derbom Trójmiasta nie towarzyszyło tak niewielkie napięcie, jeżeli chodzi o czysto kibicowskie nastroje. Pusty stadion, doping z playbacku. W takich okolicznościach piłkarzom Arki pewnie łatwiej przyjdzie złapanie na boisku luzu. Z drugiej strony – wciąż mówimy o najważniejszym meczu w sezonie, o batalii o rządy w Trójmieście.
Bogusław “Bobo” Kaczmarek: – Derby to smaczek, derby to emocja. Derby to wewnętrzna mobilizacja i wewnętrzna motywacja. Te mecze są motywujące same w sobie, nie potrzeba dodatkowej podniety.
fot. FotoPyk