Reklama

Uśmiech losu: wspaniale, że duży futbol wraca akurat tym meczem

redakcja

Autor:redakcja

16 maja 2020, 09:50 • 12 min czytania 1 komentarz

Niby jesteśmy tak wyposzczeni, że dziś nawet obejrzenie meczu Korony z ŁKS-em brzmi jak kapitalny plan na wieczór i każdą inną porę dnia, ale jednak czulibyśmy pewien zgrzyt, gdyby poważne granie wróciło starciem Fortuny Dusseldorf z Paderborn. Dobrze się stało, że to spotkanie zostało przełożone. Jeszcze lepiej, że na dzień dobry można zasiąść do derbowej potyczki między Borussią Dortmund a Schalke 04. Wszyscy mamy prawo czuć się trochę jak dzieci, których babcia, zamiast tradycyjnych skarpet, wrzuciła pod choinkę quada. 

Uśmiech losu: wspaniale, że duży futbol wraca akurat tym meczem

Można oczywiście przekonywać, że to tylko spotkanie drugiej ekipy Bundesligi z szóstą. Można mówić, nie bez racji, że historia i smaczki nie wyjdą na boisko, by popisać się dryblingiem i strzelić gola. Można, ale nie da się polemizować z tym, że Derby Zagłębia Ruhry przyciągają ciekawe historie jak Michał Karbownik zachodnie kluby. Tu nie trzeba nawet grzebać w długiej, już ponad 95-letniej historii tej rywalizacji – wystarczy spojrzeć na ostatnie ćwierćwiecze. Szczególnie, że w tych meczach pelerynkę potrafili zakładać również Polacy.

Bramka Jensa Lehmanna 

Pierwsze kroki w Bundeslidze sympatyczny niemiecki ekscentryk stawiał w Schalke. I łącznie postawił ich naprawdę sporo, bo 310 występów w drużynie takiego formatu to wyczyn godny podziwu. Golkiper dorzucił do nich też zresztą dwa trafienia na poziomie ligowym. I o ile pierwsze to zagrywka rodem z benefisu, bo przy stanie 5-1 koledzy pozwolili Lehmannowi walnąć karniaka w meczu z TSV Monachium, o tyle drugie to już historia rodem z okładki. Ostatnia minuta meczu derbowego, bramkarz poleciał w pole karne, bo nie miało wielkiego znaczenia, czy Schalke przegra 1-2, czy przeciwnicy korzystając z pustej bramki dołożą jeszcze jednego gola. Manewr okazał się świetnym posunięciem, bo to właśnie facet, który na co dzień zajmował się zatrzymanie strzałów, dopadł do piłki i wyrównał.

 

Reklama

Kibice z Gelsenkirchen nosili go wtedy na rękach i pewnie do dzisiaj wspominaliby ten moment i samego Lehmanna z rozrzewnieniem, gdyby nie fakt, że po nieudanej przygodzie z Milanem w 1999 roku trafił do… Borussii Dortmund.

Frank Rost, czyli ściana

“Matka wszystkich derbów” widziała wiele, również bramkarza robiącego cuda na linii. Frank Rost potrafił w bronienie rzutów karnych. Do historii przeszedł jego występ w półfinale Pucharu Niemiec sezonu 2004/05 z Werderem, gdy wprowadził Schalke do finału (przegranego), broniąc trzy jedenastki, a samemu wykorzystując jedną z nich. Ale fani zespołu, w którym spędził pięć lat, muszą pamiętać mu też wcześniejsze derby ze stycznia 2004, zakończone skromną wygraną Schalke 1-0.

Nie byłoby jej, gdyby Rost nie obronił w trakcie meczu dwóch jedenastek. W 9. minucie zatrzymał Jana Kollera, co było dla niego szczególnie ważne, bo sam sprokurował karnego. W 74. z kolei nie dał się pokonać Torstenowi Fringsowi. Czyli do piłki podchodzili nieźli zawodnicy. Na dokładkę minutę przed końcem gola wbił Ebbe Sand.

Schalke wróciło z dalekiej podróży i ujmijmy to tak – pociągiem, który poprowadził Duńczyk. Ale to Rost swoimi interwencjami położył pod niego tory.

Ebi znaczy “bohater” 

Reklama

To były czasy. W roku 2007 jaraliśmy się Arturem Borucem i Maciejem Żurawskim w Celtiku, których mecze dało się wyhaczyć na antenie Polsatu Sport na przykład w sobotnie przedpołudnia. Śledziliśmy wędrówkę Grzegorza Rasiaka po angielskich klubach, chętnie zerkając też na to, co w Holandii zrobi Andrzej Niedzielan. Pomost pomiędzy Polakami a dużą zachodnią piłką stanowiła jednak Bundesliga, w której dwucyfrówkę wykręcał Artur Wichniarek, sporo asyst notował Jacek Krzynówek, a nie najsłabszą pozycję w BVB posiadał też Euzebiusz Smolarek.

Nie było się czym jarać? Z dzisiejszej perspektywy potrafimy powiedzieć, że tak, ale czasami można odnieść wrażenie, że Sylwia Grzeszczyk wyjąc o małych rzeczach, z których należy się cieszyć, miała na myśli właśnie kibiców piłki. Wiedzą coś o tym również w Dortmundzie. Czym oni jarali się w trakcie omawianego sezonu? Walką o mistrzostwo? Rywalizacją o krajowe podium i przepustką do Europy? Piękną szarżą w europejskich pucharach? Nic z tych rzeczy. Borussia była wtedy absolutnym średniakiem, który skończył ligę na dziewiątym miejscu. Fani z Signal Iduna Park jarali się tym, że w przedostatniej kolejce ich klubowi udało się wsadzić kij w szprychy lokalnego rywala.

Schalke przyjeżdżało do Dortmundu jako lider z dwoma punktami przewagi nad Stuttgartem. Pierwsze mistrzostwo od 1958 roku, czyli od czasów przed powstaniem Bundesligi, było na wyciągniecie ręki drużyny z Gelsenkirchen. Tymczasem dostała ona w łeb od lokalnego konkurenta, a jedną z dwóch bramek strzelił właśnie Smolarek. W tym samym czasie Stuttgart wyciągnął wynik na 3-2 w meczu z Bochum, a ostatnia kolejka niczego już nie zmieniła, bo oba zespoły wygrały.

Ujmijmy to tak – Ebi narobił do tortu, który miał wjechać w trakcie dekoracji mistrzów, a potem wdrapał się płot i zasalutował po wykonanym zadaniu.

– Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że to był najlepszy dzień w moim życiu – powiedział nam kiedyś Philipp Platenius, jeden z najbardziej zagorzałych fanów BVB. – Tydzień później, w ostatniej kolejce, mistrzem został Stuttgart, a my, kibice Borussii, postanowiliśmy jeszcze przypomnieć fanom Schalke, jakiej okazji ich pozbawiliśmy. Około sześćdziesiątej minuty, gdy było właściwie pewne, że Stuttgart już nie wypuści mistrzostwa z rąk, wystartował wynajęty przez nas samolot, który najpierw przeleciał ponad Leverkusen, gdzie my graliśmy w ostatniej kolejce, a później ponad Gelsenkirchen, gdzie grało Schalke. Doczepiliśmy do niego baner z napisem „ein Leben lang – keine Schale in der Hand!”, co oznacza, że życie trwa już bardzo długo, a oni wciąż bez mistrzowskiej patery w rękach.

Huczne przywitanie Juergena Kloppa z derbami 

Przed sezonem 2008/09 zastąpił na stanowisku Thomasa Dolla. Przejmował 13. drużynę ligi i niby trudno mówić o jakimś przeskoku, bo najwyższą klasę rozgrywkową znał przecież z Mainz, ale przez wielu przyjmowany był z rezerwą. Niektórym podobała się jego energia, inni mieli go za gościa, który bajerką nadrabia warsztatowe braki. Sama Borussia oczywiście wyglądała inaczej – byli w niej Subotić z Hummelsem, ale mieli po 19 lat, z tego samego rocznika są Schmelzer z Sahinem, 22-letni Błaszczykowski mógł uchodzić przy nich za doświadczonego gracza, nie mówiąc już o 27-letni Weidenfellerze. A prócz nich w drużynie byli m. in. Robert Kovac, Lee Young-pyo, Alex Frei czy Diego Klimowicz.

Zbieranina, Klopp dopiero selekcjonował grupę, z którą później święcił triumfy. Ale mimo to zaczął z tą grupą nie najgorzej – awansował do kolejnej rundy w Pucharze Niemiec po meczu z Rot-Weiss Essen, wygrał z Bayerem Leverkusen, zremisował z Bayernem Monachium, puknął Energie Cottbus.

Sielanka. A potem przyszedł mecz z Schalke. Farfan, Rafinha, Westermann. 0-3 u siebie po 54 minutach najważniejszego dla kibiców spotkania…

Nie powiemy, że przełożeni Kloppa już dopisywali kolejne zdania do wypowiedzenia, które miało być mu wręczone po meczu, no ale atmosfera siłą rzeczy stała się jednak dość nerwowa. Następnie Kevin Kuranyi powinien strzelić czwartą bramkę, ale jakimś cudem spudłował, stojąc w zasadzie przed pustą bramką. I nagle, ni stąd, ni zowąd, drużyna Kloppa uznała, że w pierwszych derbach swojego trenera zrobi coś, co zapamiętane zostanie na dłużej. No i cyk – Subotić na 1-3, Frei wbija kontaktową, a w przedostatniej minucie Szwajcar dorzuca też gola z karnego na wagę remisu. Z wątpliwego, ale jednak. A że Klopp wpuścił na boisko z ławki zarówno Freia, jak i Tingę, który asystował przy drugim golu, kolejnego plusa zdobył za reagowanie na boiskowe wydarzenia.

Rehabilitacja i gimnastyka

W tym samym sezonie padł jeszcze jeden remis pomiędzy tymi drużynami, ale tym razem Kuranyi stał się bohaterem pozytywnym – strzelił bardzo ładną bramkę, którą otworzył wynik (Borussia wyrównała 10 minut przed końcem za sprawą Mohameda Zidana). Jak przepraszać, to właśnie tak.

 

Pierwszy gol Lewandowskiego dla Borussii Dortmund 

Dzieciak może wam w to nie uwierzyć, ba, może się nawet obrazić za to, że bezpodstawnie szkalujecie jego idola, ale nie da się ukryć – były czasy, w których Niemcy cisnęli srogą bekę z Roberta Lewandowskiego. I to w naprawdę niewybredny sposób, wszak telewizja WDR jasno dawała do zrozumienia, że z tą celnością Polak pewnie nawet nie trafia do kibla w domowym zaciszu.

 

A przecież często słyszy się takie hasło: jeśli trafisz w derbach, kibice wybaczą ci wszystko.

W przypadku Lewandowskiego ta zasada nie zadziałała. Kupiony z Lecha Poznań napastnik po raz pierwszy wpisał się na listę strzelców w meczu Borussii właśnie w trakcie derbów, czyli w teorii przedstawił się kapitalnie. Był to jego siódmy występ w żółtej koszulce, po raz siódmy pojawił się na boisku z ławki. Tym razem dostał od Juergena Kloppa szesnaście minut, początkowo krążył za plecami Lucasa Barriosa, ale z czasem zszedł i Paragwajczyk, więc “Lewy” mógł przez kilka minut pohasać na szpicy. Sahin posłał wysoką piłkę z rożnego, Neuer był bez szans. 3-0 dla BVB, ale później honor Schalke podratował Klaas-Jan Huntelaar.

 

Zresztą tak się później złożyło, że Schalke stało się jednym z ulubionych rywali Lewego. Łącznie strzelił ekipie z Veltins-Arena aż 19 bramek w 19 meczach (cztery w ramach derbów). Więcej wbił tylko Wolfsburgowi.

Kapitalny wolej Piszczka 

Jeśli na chwilę zapomnimy o przewrotkach, którymi popisywali się Marek Leśniak z Bayernem Monachium i Marcin Mięciel w spotkaniu z HSV, być może mówimy o najpiękniejszej “polskiej” bramce w historii występów naszych w Bundeslidze. Jasne, jeśli ktoś woli nożyce Lewandowskiego, strzał z fałsza Błaszczykowskiego, któryś z wolnych Krzynówka czy jakiekolwiek inne trafienie, to kłócić się o nie będziemy, ale zgodzicie się chyba, że Piszczek dał tu popis kunsztu. Zachował się zupełnie tak, jakby Lucien Favre nigdy nie wpadł na szalony, ale trafiony pomysł przestawienia go na bok obrony. Tak, jakby miał ze 100 meczów w ataku na poziomie Bundesligi.

Dla samej Borussii Dortmund było to bardzo ważne trafienie. Schalke prowadziło za sprawą Jeffersona Farfana, prawy obrońca dał wyrównanie. A mowa przecież o sezonie 2011/12, w którym Borussia sięgała po drugie mistrzostwo – wtedy jednak przed meczem z lokalnym rywalem pozostawały do końca cztery kolejki i wciąż można było ten tytuł przerżnąć.

 

Wojna psychologiczna, którą przegrywa Boateng 

Kevin-Prince Boateng, rzecz jasna. Nie spędził on w Borussii Dortmund dużo czasu, to nie jest przypadek choćby Andreasa “Judasza” Moellera, mowa jedynie o rundzie wiosennej sezonu 2008/09, gdy był wypożyczony z Tottenhamu. Jednak później piłkarz podkreślał sentyment do tego klubu, nie wykluczał powrotu oraz zapewniał, że Juergen Klopp to jest i zawsze będzie jego przyjaciel. I rzeczywiście Boateng do Bundesligi później wrócił, nawet dwukrotnie, ale w sierpniu 2013 roku został piłkarzem… Schalke.

Co się stało z sentymentem do Borussii? Cóż, wyparował. – Teraz liczy się dla mnie tylko Schalke. To moja nowa miłość – rzucał na każdym kroku.

Oczywiście odniósł się do tej zmiany frontu Juergen Klopp, czyli przyjaciel Boatenga. W ruch poszły szpileczki. – Wysłałem mu dzisiaj SMS-a koło godziny 11. Wstukałem “Schalke?” i dodałem osiem znaków zapytania. Ale nie odpisał mi. Może po losowaniu Ligi Mistrzów stwierdził, że Milan ma za trudną grupę i postanowił zagrać w łatwiejszej? – śmiał się trener BVB. – Tak, to był fajny chłopak, ale później podpisał kontrakt z Schalke – dodawał przy innej okazji.

Boateng jako piłkarz Schalke miał okazję cztery razy zagrać z lokalnym rywalem. Z reguły wyglądał słabo. Najgorętszy był oczywiście pierwszy z tych meczów, przed którym doszło do przytoczonej słownej przepychanki. I pewnie dziś Kevin-Prince żałuje, że w 30. minucie chwycił piłkę, by strzelać rzut karny. Mógł wyrównać, ale – ku wielkiej uciesze kibiców BVB – został zatrzymany przez Romana Weidenfellera. Borussia wygrała 3-1.

 

Później były reprezentant Ghany nie ukrywał żalu do Kloppa. – Wielu ludzi uznało komentarze Juergena za zabawne, ale ja nie jestem jedną z tych osób. Mamy dobre relacje i nigdy nie powiem o nim złego słowa, ale zdziwiło mnie to, co mówił podczas tamtej konferencji.

Mecz z żółtymi papierami 

Nie ma co wiązać tego stwierdzeniami z barwami Borussii. No chyba, że w takim kontekście, iż po tym spotkaniu któryś z fanów BVB wylądował w tamtejszych Tworkach. Mecz z listopada 2017 roku był taki, że można było oszaleć.

12. minuta: trafia Pierre-Emerick Aubameyang
18. minuta: Benjamin Stambouli… na 2-0, swojak
20. minuta: gol Mario Goetze
25. minuta: na listę strzelców wpisuje się Raphael Guerreiro

4-0, pozamiatane. No nie! To był jeden z najpiękniejszych powrotów w historii futbolu. Miała Borussia swoje okazje, by strzelić kolejne bramki, raz już Aubameyang nawet minął Fahrmanna, ale bramkarz zdążył się jeszcze pozbierać i korzystając z gapiostwa Gabończyka, wygarnął mu piłkę. Jednak Schalke nie złamało nawet anulowanie bramki Naldo po konsultacji z VAR-em na początku drugiej połowy. Sygnał do ataku dał Guido Burgstaller, zaraz drugiego gola dorzucił Amine Harit. Potem z boiska z drugim żółtkiem wyleciał Aubameyang, więc sprawa była nieco ułatwiona. Ale na kolejne trafienia i tak trzeba było czekać do końcówki. Najpierw Daniel Caligiuri cztery minuty przed końcem, a później Naldo w czwartej minucie doliczonego czasu. – Trener mógł nas w przerwie albo opierdolić, albo postawić na analizę. Spodziewaliśmy się pierwszego, a dostaliśmy drugie – wspominał później Leon Goretzka, właśnie w tym miejscu wskazując klucz do odrobienia strat.

 

Stypa zamiast biby

Zemsta najlepiej smakuje na chłodno – mawiają w filmach amerykańskich i nie tylko. W tym, który mógłby powstać o rywalizacji BVB z Schalke, też powinien paść ten sztampowy już tekst, bowiem 12 lat czekali fani z Gelsenkirchen, by odbić sobie porażkę, która kosztowało ich klub mistrzostwo. Tym razem do końca pozostawały cztery kolejki sezonu. Przed startem 31. serii gier Borussia miała na koncie 69 punktów, a Bayern Monachium – oczko więcej. Wystarczyło wygrać wszystko do końca sezonu i czekać na potknięcie rywala, który w perspektywie miał choćby wyjazd do Lipska, by znów, po siedmiu latach przerwy, cieszyć się z mistrzostwa.

Pierwszy krok wydawał się o tyle łatwiejszy, że jak zapomni o tym, iż derby rządzą się swoimi prawami i tak dalej, zobaczymy, że Borussia gościła na Signal Iduna Park dopiero 15. drużynę ligowej tabeli.

Znów przedziwny był to mecz. Goetze dał BVB prowadzenie, ale do szatni gospodarze schodzili, przegrywając 1-2. W 60. minucie z boiska wyleciał Marco Reus, w 65. jego los podzielił Marius Wolf, a pomiędzy tymi zdarzeniami była jeszcze bramka Caligiurego. W dziewiątkę drużyna Luciena Favre’a nawiązała kontakt za sprawą Axela Witsela, ale chwilę potem jej marzenia zabił Breel Embolo.

 

Prawdziwy smutek miał prawo pojawić się dzień później, bo okazało się, że Bayern tylko sensacyjnie tylko zremisował w przedostatnią Norymbergą! Oczywiście dalej nic nie było stracone, ale koniec końców derby okazały się kluczowe. W kolejnej kolejce Borussia zremisowała z Werderem, a Bayern ograł Hannover i przewaga urosła do czterech punktów. Później Lewandowski i spółka tylko zremisowali z Lipskiem, a rywale ograli Fortunę Duesseldorf. Jednak w ostatniej serii gier niespodzianki nie było – Bayern orżnął Eintracht 5-1 i wyprzedził Borussię, która też wygrała, o dwa punkty.

Zresztą byliśmy na tych derbach, w których Borussia pokpiła sprawę. Tytuł “Żółta ściana płaczu” chyba mówi wszystko. Zaprasza tutaj, łapcie fragment.

Impreza Borussii zamieniła się w stypę. Twarze wokół wyrażały konsternację. Niedowierzanie. Po karnym, po pierwszej czerwonej kartce słychać było jeszcze mniej lub bardziej zorganizowane „jebać DFB”. Po drugiej czerwieni zrezygnowano już nawet ze zrzucania odpowiedzialności za to, co się stało, na związek reprezentowany przez sędziego Zwayera. – Co jakiś czas spotyka nas to samo gówno – to był pierwszy komentarz, na jaki zdobył się Thomas. I jedyny, bo ani on, ani nikt inny nie chciał rozdrapywać świeżej, wciąż obficie krwawiącej rany.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Anglia

Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Arek Dobruchowski
1
Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Niemcy

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji
Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

1 komentarz

Loading...