Piłkarze w Anglii odpoczną od grania do 3 kwietnia – taką decyzję podjęła tamtejsza federacja. Wygląda na to, że na wyspach brytyjskich ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy. Pozostaje zadać pytanie: dlaczego tak późno? Czy naprawdę musieliśmy czekać, aż koronawirus zostanie wykryty u piłkarzy i trenerów, żeby stwierdzić, że jednak warto odpuścić sobie ganianie za kawałkiem skóry?
Kilkadziesiąt godzin temu wypełnione Anfield Road oglądało starcie piłkarzy Liverpoolu z Atletico Madryt w Lidze Mistrzów. Anglicy podjęli ryzyko i wpuścili kibiców na mecz, mimo że większość Europy zrezygnowała z takiego pomysłu. Ale cóż – to w końcu Anglia, tam nawet kierownice w samochodach są na opak, więc mogliśmy się spodziewać, że i tym razem wyspiarze pójdą pod prąd. Nic więc dziwnego, że jeszcze wczoraj zakładano, że Premier League będzie grała w najlepsze. Z pustymi trybunami, ale zagra, nie zwracając uwagi na zdrowie zawodników. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy w sieci pojawiła się informacja o przypadkach koronawirusa w szatniach tamtejszych klubów.
Sprawy rozwijały się błyskawicznie. Pozytywne wyniki testów Mikela Artety, trenera Arsenalu oraz Calluma Hodson-Odoi z Chelsea Londyn, kwarantanna w Bournemouth i Leicester, odwołane treningi Watfordu. Domino ruszyło i Anglicy nie mogli już udawać, że nic się nie stało. Szybko wycofano się z pomysłu grania za zamkniętymi drzwiami. FA poinformowała, że rozgrywki zostają zawieszone na blisko miesiąc, podobnie jak we Włoszech. Szkoda, że na refleksję trzeba było tak długo czekać, ale cóż – lepiej późno niż wcale.
Fot. newspix.pl