Reklama

Polska quadami stoi. Trzy zwycięstwa etapowe i podium generalki Dakaru

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 stycznia 2020, 14:51 • 5 min czytania 0 komentarzy

Mamy to! Rafał Sonik, po roku przerwy, ponownie stanął na podium Rajdu Dakar. I zanim ktoś powie, że to „tylko trzecie miejsce”, napiszemy: nie ma w świecie rajdów trudniejszego wyzwania niż Dakar, nie ma większego wyróżnienia niż miejsce w ścisłej czołówce tej imprezy i nie ma co z tym dyskutować. A Sonik? To już legenda Rajdu, której śmiało można stawiać pomnik. A nikt nie robi tego chyba tylko dlatego, że ten wciąż dorzuca kolejne cegiełki pod jego budowę.

Polska quadami stoi. Trzy zwycięstwa etapowe i podium generalki Dakaru

W tym roku poza tym, że stanął na podium generalki, to wygrał też jeden etap, dziesiąty z dwunastu (a w trzech innych stał na podium). Pierwszą, techniczną, znacznie trudniejszą część tamtego dnia przejechał wręcz znakomicie. To na niej uciekł rywalom, bo jest ekspertem w jeździe po wymagającym wysiłku terenie. Druga była bardziej płaska, trzeba było zachować prędkość i śmigać do mety, a to sprzyja raczej innym zawodnikom. Sonikowi udało się jednak utrzymać przewagę i etap padł jego łupem. A to wszystko mimo problemów, jakie napotkał na trasie.

– Zepsuła się moja przewijarka do roadbooka i musiałem obracać go za pomocą pokręteł, ręcznie. Przez to musiałem momentami zwalniać, żeby spojrzeć kilkaset metrów do przodu i być pewnym, że nie ma tam żadnych przeszkód. Mimo takich problemów udało mi się utrzymać prowadzenie, co oznacza, że mogę czuć dużą satysfakcję po ukończeniu tego oesu – mówił na mecie.

Bo Sonik już tak ma, że im dłużej trwa rajd, tym lepiej mu idzie. A jeśli jeszcze pojawiają się problemy, to nie demotywują, wręcz przeciwnie – tylko go nakręcają. Dlatego, jak sam twierdził, może jedynie żałować, że Dakar trwa tylko dwa tygodnie, bo chętnie jeszcze by pojeździł i powalczył o wyższe cele. Inna sprawa, że – w rozmowie z Polską Agencją Prasową – mówił też, że trasa tegorocznego, odbywającego się po raz pierwszy w Arabii Saudyjskiej, rajdu jest dla niego… zbyt łatwa.

– Dzisiejszy [mowa o wygranym przez Sonika etapie – przyp. red.], techniczny początek oesu na przewianej, trudnej do jazdy pustyni nareszcie bardzo mi odpowiadał. Bo tam naprawdę trzeba umieć jeździć, żeby zrobić wynik. Można tam w pełni pokazać umiejętności techniczne. Lubię wyzwania, gdzie się można wykazać, a charakterystyka większości odcinków jest taka, że niemal 50 procent jest na pełnej prędkości. W efekcie ktoś, kto waży trochę mniej, ma troszkę mocniejszego quada, ma większe szanse. […] Dla mnie te południowoamerykańskie Dakary to był naprawdę tak trudny teren, że trzeba było fenomenalnie jeździć, żeby robić dobre wyniki. Więcej skał, kamieni, głazów, wąziutkich dróżek w górach.

Reklama

Czaicie to? Rafał Sonik mówi tu o jednym z najtrudniejszych rajdów świata. Rajdzie, którego rokrocznie wielu zawodników nie kończy przez usterki czy kontuzje. Rajdzie, który w tym roku pochłonął nawet życie Paulo Goncalvesa. I mówi, że chciałby czegoś trudniejszego. Nie rozumiemy, ale podziwiamy to podejście. Tym bardziej, że rok temu w Dakarze nie startował, bo leczył poważną kontuzję. Wrócił i od razu zanotował spory sukces. Czapki z głów.

Ale nie tylko on nam zaimponował. W rywalizacji quadów mieliśmy jeszcze dwóch innych reprezentantów. W środę, dzień przed wygranym etapem przez Sonika, swój triumf zaliczył Kamil Wiśniewski. On zresztą zajął piąte, najlepsze w karierze, miejsce w klasyfikacji generalnej. Po raz pierwszy jechał w Dakarze jako członek Orlen Teamu, po raz pierwszy też na quadzie z napędem na jedną oś, lżejszym od takiego w opcji 4×4. Słowem: zanotował spory sukces i sam bardzo się z tego cieszył.

Do tego dochodzi jeszcze Arkadiusz Lindner. W generalce był ostatni, bo już na pierwszym etapie miał spore problemy z quadem, do obozu dotarł dopiero o trzeciej nad ranem! – Od 24. kilometra jechałem na przednich hamulcach, a przy grząskim piachu, jak trzeba dohamować, to jest to niebezpieczne. Naprawdę niewiele brakowało żebym dojechał na 20:45. Cisnąłem, dawałem z siebie wszystko, ale zgubiłem się w kanionie. Parę razy wjechałem w takie miejsce, że z obu stron była przepaść albo w ciemny zaułek otoczony skałami. Ciemno było, nie miałem podświetlanego roadbooka. Na szczęście traki były dość widoczne i to pozwoliło dojechać mi do mety. Dodatkowo cały czas musiałem analizować, ile mam paliwa. W końcu musiałem zacząć oszczędzać i ostatnie 60 kilometrów przejechałem z prędkością około 30-40 kilometrów na godzinę – mówił na mecie. Przed drugim dniem ścigania spał półtora godziny, ruszył na trasę i było lepiej. Potem rozkręcał się z dnia na dzień, imponując, zważywszy na to, że w najbardziej prestiżowym rajdzie świata debiutował.

Już w jednym z wcześniejszych etapów stanął na podium. Ale ostatecznie dostał dwie minuty kary i zleciał na piąte miejsce. Mówił jednak, że się tym nie przejmuje, bo najważniejszy jest dla niego fakt, że dotrzymuje tempa najlepszym. W końcu przyjechał do Arabii Saudyjskiej po naukę. I widać w niespełna dwa tygodnie nauczył się bardzo dużo – dziś bowiem wygrał ostatni, skrócony, odcinek. Jeszcze przed tym sukcesem, Rafał Sonik mówił na łamach PAP, że polskie quady wyszły z cienia, po nim tym bardziej można się pod tym podpisać.

– Mówiło się przez wiele lat, że polscy quadowcy to taka zbieranina różnej proweniencji, którzy trafili do tego sportu z przypadku. Że to nie są fachowcy i zawodowcy. Motocykliści trochę sobie z nas żartowali. Mam wrażenie, że późniejsze wyniki zmieniły trochę ten odbiór. Na Dakar trafiają największe 'zakapiory’ i to mnie bardzo cieszy. Gdy widzę, jak tu jedzie Arek Lindner, to naprawdę czapka z głowy. Podobnie Kamil Wiśniewski, który rok po roku poprawia swoje wyniki, ma znakomite umiejętności. A Arek jest z tym swoim ciężkim, wielkim quadem po prostu objawieniem. […] Jeżeli Arek i Kamil wygrywają z takimi zawodnikami jak Casale, Enrico czy Vitse, którzy mieszkają na pustyni i niemal codziennie na niej trenują, to znaczy, że są naprawdę wybitnymi fachowcami.

O znakomity wynik – odchodząc na koniec od quadów – miał też walczyć Jakub Przygoński, kierujący samochodem. Sam zapowiadał nam przed wyścigiem, że nie zadowoli go już miejsce poza podium. Niestety, jak to bywa na trasie takiego rajdu, los szybko spłatał mu figla. Przez problemy techniczne już na początku sporo stracił, ostatecznie był 19. w generalce. O dwie pozycje wyżej rajd wśród motocyklistów ukończył Maciej Giemza, inny zawodnik Orlen Teamu, jeden z młodszych zawodników w stawce.

Reklama

Obaj mogli tylko z zazdrością, ale i sympatią patrzeć na wyniki naszych quadowców.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...