Nie obiecywaliśmy sobie po tym meczu zbyt wiele, to fakt. Nastawialiśmy się na typowe męczenie buły, też prawda. Nie wiedzieliśmy zbytnio, czego spodziewać się po Agyriou, Fleurivalu czy Porcellisie, nie zaprzeczamy. Wielką niewiadomą było dla nas to, jak zaprezentuje się Podbeskidzie bez zarówno Demjana, jak i Korzyma. Czuliśmy się trochę jak przed wyjściem na wiejską imprezę do remizy – niezbyt wielkie oczekiwania i sporo znaków zapytania.
Jak się jednak okazuje, w takich okolicznościach również można się całkiem dobrze zabawić. Ten mecz naprawdę mógł się podobać. Od pierwszej do ostatniej minuty coś się działo. Owszem, momentami było swojsko – nie zabrakło kiksów (jak ten Peskovicia przy pierwszym golu) i zmarnowanych setek (Porcellis kłania się nisko), ale mimo wszystko, dobrej gry było więcej. Ogólny bilans absolutnie na plus.
Skoro mówimy o wiejskich imprezach, wiadomym jest, że ktoś musiał zarobić w ryja. Tym kimś jest Zawisza, ale nie może mieć do nikogo pretensji. Podopieczni Paixao sami tę sytuację sprowokowali. Już po pierwszej połowie zespół z Bydgoszczy powinien wysoko prowadzić, a potem spokojnie dowieźć zwycięstwo do końca. Byłoby po kłopocie, a tak zostają bez punktów. Piłkarze Zawiszy stworzyli sobie przed przerwą dwanaście dogodnych sytuacji! Prawdopodobnie tyle, ile we wszystkich trzech wcześniejszych spotkaniach. Sam Rafael Porcellis mógł po tym meczu wysunąć się na czoło klasyfikacji strzelców.
Niestety dla nich, Michal Pesković miał inne plany.
Słowak zawalił bramkę, ale poza tym spisywał się BARDZO PEWNIE. Często mylili się defensorzy Podbeskidzia, pomylił się również sędzia tego spotkania. W końcówce pierwszej połowy podopiecznym Ojrzyńskiego należał się rzut karny. Kadu wykonał siatkarski wyblok w obrębie pola karnego, jednak – po konsultacji z liniowym – Krzysztof Jakubik odgwizdał tylko rzut wolny. Sam Wojciech Kaczmarek z Zawiszy przyznał w przerwie, że jego kolegom się upiekło…
Był to jednak sygnał ostrzegawczy, który został przez bydgoszczan zignorowany. Podbeskidzie nie grało efektownie, ale za to cierpliwie i skutecznie. W zasadzie każdy wypad Chmiela i spółki w strefę obronną gospodarzy kończył się groźną akcją. Po jednej z nich do siatki trafił Kołodziej i mieliśmy remis. A później cały festiwal akcji schrzanionych. A to zabrakło ostatniego podania, a to skuteczności. Śmierdziało podziałem punktów, po którym każda ze stron mogłaby czegoś żałować.
Wtem, eureka – akcja lewą stroną Adama Pazio (!), dogranie do Adu Kwame, który podniósł głowę i się rozejrzał (!!), piłka u Chmiela, który zapewnił Podbeskidziu trzy punkty (!!!). Tercet absolutnie egzotyczny, ale dziś skuteczny.
Jeśli zapytalibyście się nas, co z tego meczu szczególnie utkwiło nam w pamięci, to odpowiedzielibyśmy: Porcellis. Dziś dochodził do sytuacji niczym Marco Paixao, a marnował je zupełnie jak Rabiola. Ciekawi jesteśmy, w którą stronę pójdzie. Podobnie jak cały Zawisza, który na razie rozczarowuje. Czyżby kłaniała się stara piłkarska prawda, głosząca, że drugi sezon dla beniaminka jest trudniejszy? Czy może sternicy Zawiszy po prostu przekombinowali? Obie opcje są równie prawdopodobne.
Fot. FotoPyk