Reklama

Bełchatów to nie tylko bliźniaki. Oscar dla bohaterów drugiego planu

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2014, 21:18 • 3 min czytania 0 komentarzy

Wszystkie mecze czwartej kolejki Ekstraklasy odbywają się jak na razie według jednego scenariusza. W pierwszych połowach oglądamy – ogólnie rzecz ujmując – mniejszą lub większą kichę, w drugich – kawałek solidnego grania. Tak było wczoraj w Krakowie i Zabrzu, taki mecz oglądaliśmy dziś w Bełchatowie. Zupełnie jakby w czasie przerwy piłkarze uradzili, że najwyższy czas przestać się wygłupiać i zacząć grać w piłkę. Dziś te zdanie wyjątkowo pasują do zawodników GKS-u, którzy rozegrali prawdopodobnie najlepszą połówkę w tym sezonie.

Bełchatów to nie tylko bliźniaki. Oscar dla bohaterów drugiego planu

Mieliśmy lekkie obawy o zespół z Bełchatowa przed tym spotkaniem. W składzie zabrakło nie tylko Bartosza Ślusarskiego, ale również Mateusza Maka, a więc dwóch ogniw z ofensywnego tercetu, który napędzał drużynę Kamila Kieresia na początku rozgrywek. Jak się okazało, nasze obawy były raczej bezpodstawne i ławka GKS-u nie jest wcale aż tak krótka, jak mogłoby się wydawać. Do pierwszego z zastępców, a więc skrzydłowego Łukasza Wrońskiego, nie możemy mieć żadnych zastrzeżeń, ba!, dzisiejszym występem udowodnił, że w przyszłości może być mocnym kandydatem do zajęcia miejsca w podstawowym składzie.

Niestety nie można tego samego powiedzieć o tym, który dziś miał wcielić się rolę „Ślusarza”. Nie oczekiwaliśmy od Bartłomieja Bartosiaka cudów, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę, że ten chłopak w zeszłym sezonie w I lidze strzelił tylko dwa gole w osiemnastu meczach (nawet stoperzy GKS-u trafiali częściej), ale mimo wszystko – na tle kolegów wyglądał słabo. Może wielkiej tragedii nie było, ale jednak trochę odstawał. Błysnął za to Kamil Poźniak. Z reguły odgrywa raczej role drugoplanowe, ale za dzisiejsze popisy – pozostając przy filmie – mógłby zgarnąć Oscara. Ukradł show. Nie tylko strzelił bramkę, ale też wypracował trzy kolejne sytuacje, które mogły dla GKS-u skończyć się golem. Cytując Mirka Szymkowiaka: szacuneczek.

Wiele można było zarzucić piłkarzom w pierwszej połowie, ale na pewno nie można zżymać się na brak powtarzalności. Szczególnie jeśli chodzi o jedną sytuację – szarżujący prawą stroną Wroński, dośrodkowanie w pole karne i ręka Ostrowskiego. To naprawdę rzadka rzecz, by dwie takie same akcje przyniosły dwa rzuty karne. Można powiedzieć, że obrońca Śląska miał dziś – jak mawiał bodajże Andrzej Zamilski – tzw. dzień konia, ale w drugą stronę. Pierwszego karnego udało się jeszcze Pawełkowi wybronić, przy drugim też był blisko, ale jednak – nic z tego.

Śląsk był dziś chyba jeszcze słabszy niż dwa tygodnie temu w Szczecinie. Myśleliśmy, że ciężko będzie przebić tamten występ, ale jednak – nie doceniliśmy piłkarzy Tadeusza Pawłowskiego. Gdyby nie Mariusz Pawełek i nieskuteczność piłkarzy GKS-u, to bagaż bramek byłby znacznie większy. Dalej zastawiamy się, która formacja wrocławian była dziś słabsza – defensywna czy ofensywna? Obie idą łeb w łeb, znajdując się gdzieś pomiędzy określeniami „bardzo słaba” a „beznadziejna”. O ile do tego, że zawodzi Flavio Paixao zdążyliśmy się już przyzwyczaić, o tyle lichy występ Mili i Picha to pewna nowość. A bez nich ani rusz.

Reklama

Rezerwowi Śląska? Jak Yeti. Podobno istnieją, ale na dobrą sprawę nikt ich nie widział.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...