Wiemy, że futbol jest najbardziej nieprzewidywalną dyscypliną świata. Tym bardziej futbol ekstraklasowy, który przed losowością i fartem rozkłada czerwony dywan, kłania się w pas i zaprasza do środka. Ale nawet u nas, gdzie ten sam piłkarz potrafi skiksować w najbardziej komiczny sposób, by po chwili tak przyfasolić, że chapeau bax, można wynotować kilka stałych tendencji do przewidzenia.
Przykład pierwszy z brzegu? Regularne kompromitowanie się obrońców Zagłębia Sosnowiec i Miedzi Legnica, czyli przedstawicieli dwóch najsłabszych bloków defensywnych ligi.
Cichocki, Toth, Osyra czy Miljković wyglądają w tym sezonie, jakby miejsce w składzie wygrali w chipsach. Dziś tylko potwierdzili swoją mało ekskluzywną dyspozycję. Gdy jeden zawalał, do akcji wkraczał następny, a gdy akurat żadnemu z nich nie zdarzało się sprawdzać, czy da się grać bez zginania nóg w kolanach, względnie czy w czasach wideoweryfikacji sędziowie przegapią kilkumetrowego spalonego, to do akcji wkraczał ktoś inny. No, na przykład Augustyniak, wymyślający nowy sposób wybicia piłki – w środek własnego pola karnego.
Oczywiście nie chcemy odbierać zasług strzelcom, deprecjonować graczy ofensywnych obu drużyn, którzy stworzyli naprawdę zacne, trzymające w napięciu widowisko – 27 strzałów, 13 celnych! – ale kurczę: to, co wyczyniali obrońcy, zakrawało na kryminał.
Pierwszy gol dla Miedzi? Z jednej strony hektar wolnej przestrzeni w polu karnym dla Forsella, z drugiej – wyjątkowa bierność obrońców, na czele z Cichockim, którzy nie kwapili się, by ten stan rzeczy zmienić. Efektem – szok i niedowierzanie! – trafienie najgroźniejszego zawodnika legniczan.
Wyrównanie Zagłębia? Świetna wrzutka Udovicicia, pewne wykończenie Sanogo, który miał jednak tyle miejsca, że mógłby rozstawić stoisko i handlować pamiątkami. Miljković złamał linię, stoperzy nie przykryli Francuza, a rzut rożny, po którym padł gol wziął się z tego, że Osyrę przerosło proste przyjęcie piłki.
Drugi gol dla Miedzi? Fatalne dośrodkowanie Ojamy i koło ratunkowe rzucone przez Totha, który odbił piłkę w taki sposób, że ta trafiła wprost pod nogi Forsella. Fin uderzył pewnie, mocno po ziemi – bramkarz bez szans.
Wyrównanie Zagłębia? Tym razem w roli głównej nie tylko obrońcy, ale i Augustyniak, który zafundował rywalom taki prezent, że kolejka górka pod choinką to przy tym pikuś. Zamiast wybić piłkę byle dalej, posłał ją we własne pole karne. Osyra sfaulował Nowotkę, a rzut karny na bramkę zamienił Sanogo.
Nie brakowało efektów komediowych, znalazłoby się kilka popisów indywidualnych – świetny Forsell! – co, w ostatecznym rozrachunku, złożyło się na naprawdę ciekawy mecz. Co prawda – szczególnie w końcówce – widzieliśmy bardziej typowy hobby futbol z pominięciem gry w środku pola niż wyrachowaną, konsekwentną grę obu drużyn, ale koniec końców było co oglądać. Kilka sytuacji miał jak zawsze chimeryczny Ojamaa, dobrą okazję wykreował sobie Santana, a gola w samej końcówce powinien zdobyć Borja. Szwankowała skuteczność, tak samo jak w przypadku ciągniętego przez duet Pawłowski-Udovicić Zagłębia – szansa Gabedawy! – które, cóż, znacznie skomplikowało swoją sytuację.
W końcu brak zwycięstwa, w obliczu kompletu punktów zainkasowanych przez Wisłę Płock, oznacza, że sosnowiczanie nie tylko stanęli nad przepaścią, ale i wykonali krok naprzód.
[event_results 577844]