Właściwie nie wiemy od czego zacząć. W tym meczu było absolutnie wszystko: przepiękne zagrania, wielkie emocje, łzy, punkty rozstrzygane na milimetry po interwencji systemu Hawk-Eye i więcej zwrotów akcji niż we wszystkich odcinkach „Klanu” razem wziętych. Zwycięsko z boju z Petrą Kvitovą wyszła Naomi Osaka (7:6, 5:7, 6:4) , nowa królowa kobiecego tenisa.
To był mecz rozstrzygający się w głowach zawodniczek. Próbujemy sobie wyobrazić, jakie emocje towarzyszyły obu, ale chyba nie potrafimy. Petra Kvitova nieco ponad dwa lata temu została zaatakowana nożem przez włamywacza i mogła nigdy nie wrócić do zawodowego tenisa. Ba, nie wiedziała, czy w ogóle będzie w stanie trzymać rakietę. Po wygranym ćwierćfinale, kilka dni temu, mówiła: „nie spodziewałam się, że będę jeszcze grać na tym poziomie”. Dziś zresztą powtórzyła te słowa, ze łzami wzruszenia w oczach. Z kolei Naomi Osaka rok temu zajmowała okolice 70. miejsca w rankingu WTA. Dziś jest numerem jeden, a na koncie ma już dwa turnieje wielkoszlemowe. I pewnie kilka (naście) kolejnych przed sobą.
Właściwie przez całe spotkanie to jedna, to druga, zmagała się z nerwami. Łzy popłynęły po drugim secie z oczu… Naomi Osaki, późniejszej zwyciężczyni. Japonka miała w nim trzy piłki meczowe przy serwisie rywalki. Nie wykorzystała ani jednej. Później jeszcze serwowała na zwycięstwo, ale dała się łatwo przełamać. Kolejne dwa gemy też wygrała Czeszka i Osaka, która już właściwie trzymała ręce na pucharze, musiała z powrotem chwycić w dłonie rakietę. Choć wyglądała, jakby nie do końca była w stanie.
Te mentalne przemiany obu to rzecz niesamowita. W pierwszym secie obie trzymały się bardzo dobrze… aż do tie-breaka, gdzie to Japonka pokazała swoją przewagę. Pod każdym względem. Grała pewnie, celnie, umieszczała piłkę dokładnie tam, gdzie chciała i jak chciała. Trwało to też przez niemal cały drugi set, aż do momentu, gdy musiała go zamknąć. Wtedy się pogubiła i trudno było oczekiwać, że odnajdzie drogę do zwycięstwa. Wyglądało to tak, jakby na środku pustyni wysiadł jej GPS i pozostała próba dotarcia na miejsce na podstawie układu gwiazd. Niby się da, ale szanse powodzenia są bardzo nikłe.
Trzeba jej jednak oddać, że zachowała przytomność umysłu. Tuż po przegranym secie wzięła przerwę toaletową, zeszła na chwilę do szatni (z ręcznikiem, ukrywającym łzy, na głowie). Gdy wróciła, niemal straciła serwis. Udało jej się go jednak utrzymać, a po chwili sama przełamała rywalkę. To w tym momencie odnalazła zapasową baterię, ponownie włączyła GPS i mknęła prosto do mety. W kluczowych punktach wróciło jej pierwsze podanie, znów zaczęła trafiać idealnie w linie, a przy okazji coraz bardziej zarysowywała się jej przewaga fizyczna. Kvitova wyglądała na znacznie bardziej wyczerpaną, częściej popełniała błędy wynikające ze złego ustawienia, co nie przeszkodziło jej jednak w ponownym wybronieniu gema serwisowego od stanu 0:40. Bo jeśli coś można o Czeszce w tym meczu napisać, to z pewnością to, że walczyła “bezapelacyjnie, do samego końca”.
Petra nie dostała jednak szansy, by po raz kolejny odrobić straty, bo po prostu nie pozwoliła jej na to rywalka. O ile w drugim secie Naomi przypominała małą dziewczynkę, która nagle wpadła do wielkiego świata tenisa (co, w pewnym sensie, jest prawdą, to był dla niej dopiero piąty finał jakiegokolwiek turnieju!), o tyle w trzecim była pełnoprawną mistrzynią. Już wczoraj Adam Romer, redaktor naczelny magazynu Tenisklub, mówił nam, że Japonka to materiał na nową dominatorkę, zawodniczkę, która wejdzie w buty Sereny Williams. Dziś tylko to potwierdziła, choć nie przyszło jej to łatwo. Ostatecznie jednak wygrała 7:6 (7:2), 5:7, 6:4, po jednym z najlepszych finałów ostatnich lat, który emocjami dorównał niesamowitemu starciu z zeszłego roku. Przy okazji została też nową liderką rankingu WTA. Tuż za jej plecami rozgościła się… Petra Kvitova.
Kilka miesięcy temu Naomi Osaka wygrała US Open. Tam z trofeum nie mogła się do końca cieszyć – wszyscy pamiętają „show”, jakie na korcie zrobiła Serena Williams, a przez które ceremonia wręczenia pucharu została wygwizdana przez fanów. Dziś, na „swoim” Szlemie (bo ten turniej to nie tylko Australia, ale również Azja i Pacyfik), tej radości już nic jej nie odebrało. W pełni zasłużyła na to, by móc się uśmiechnąć do dziesiątek aparatów. A co najważniejsze – obok niej stała Petra Kvitova. Również uśmiechnięta. I to jest obrazek, który warto zapamiętać.
Fot. Newspix