Po awansie kolejno: Kostaryki, Brazylii, Meksyku, Chile, Kolumbii i Urugwaju, wreszcie doczekaliśmy się pierwszej amerykańskiej ekipy, która wyjeżdża do domu. I od razu trzeba sobie powiedzieć otwarcie: Honduras po prostu na to zasłużył. W każdym z meczów fazy grupowej pracował wyłącznie na to, byśmy mogli pożegnać go absolutnie bez żalu. W efekcie, przygodę z Brazylią kończy bez punktu, nadal pozostając zespołem, który jeszcze nigdy w swojej historii nie wygrał na mistrzostwach świata.
Zresztą umówmy się, reprezentacja mająca w ataku Carlo Costly’ego to nie może być poważna drużyna, godna awansu do 1/8 finału.
Na początku mieliśmy dziś do czynienia z małym deja vu, bowiem kto sięgnie pamięcią cztery lata do tyłu, przypomni sobie, że ekipa Szwajcarii na poprzednim mundialu była w identycznej sytuacji, jak ta, w jakiej znalazła się dzisiaj. W RPA też miała na koncie trzy punkty, nadzieje na awans i Honduras za rywala w ostatnim spotkaniu. Nawet dokładna data się zgadza: 25 czerwca 2010.
Na całe szczęście – zmienił się wynik.
Gdyby nie fakt, że wilgotność i temperatura w Manaus sięgała dziś jakichś chorych rozmiarów, napisalibyśmy, że Szwajcarzy nawet nie zdążyli się spocić, a już prowadzili 2:0. Obie bramki zdobyli – a właściwie zdobył… niezawodny Shaqiri – praktycznie bez ostrzeżenia. Bomba z szóstej minuty spokojnie może konkurować z golem Tima Cahilla do miana najładniejszego trafienia z dystansu na tym turnieju.
Później poszło już z górki. Sprytni Szwajcarzy, prowadząc 1:0, pozwolili Honduranom grać w piłkę. Rzecz w tym, że ci… grać nie umieli, wcale a wcale. W ataku pozycyjnym męczyli się niemiłosiernie. Każde zagranie wydawało się maksymalnie przewidywalne, pozbawione pomysłu i tempa. Wystarczyło ich szybko skontrować, posłać długie podanie (Inler), wypatrzyć niezawodnego snajpera (Drmić) i pokonać Valladaresa ponownie (po raz drugi Shaqiri).
Ten ostatni był dziś absolutnie wspaniały. W sumie: oddał siedem strzałów, zdobył trzy bramki i jeszcze trzy kolejne okazje wypracował partnerom, notując celność zagrać na poziomie dziewięćdziesięciu procent. Po przerwie, kiedy Honduras wreszcie doszedł do głosu, jeszcze raz pozbawił go złudzeń.
Jedyne, co nas w tym meczu nieco raziło, to szwajcarska nieporadność w obronie. Sam wynik zupełnie nic nam o niej nie powie, ale kto oglądał w miarę wnikliwie ten wie, że po przerwie każda poważniejsza drużyna wykorzystałaby przynajmniej dwie, trzy okazje, które jakimś cudem zrodziły się w polu karnym Benaglio. No, ale to wszystko detale. Generalnie, Honduras nie był zespołem godnym tego, by odsyłać na emeryturę Ottmara Hitzfelda, który otwarcie przyznaje, że moment odpadnięcia z mundialu równa się zakończeniu jego długiej i pięknej kariery.
Wieńczyć ją meczem z Argentyną to, przyznacie, perspektywa znacznie bardziej godna trenera tego pokroju.