Gdyby stworzyć listę sportów, których najmniej spodziewacie się na Weszło, prawdopodobnie obok pływania synchronicznego i piłki wodnej znalazłyby się także szachy. No, bo co ciekawego może być w przesuwaniu figur po szachownicy, oprócz niezbyt wyszukanych żartów, że można posuwać królową, albo bić konia? Zdziwilibyście się! Dość powiedzieć, że wyrastamy na światową potęgę, podstawowe szkolenie przeszło w ostatnich latach prawie pół miliona dzieci, a zawody Ekstraligi potrafi śledzić w internecie blisko 100 tysięcy kibiców. Żeby nie było za różowo, trochę bałaganu i nieprawidłowości wymieciemy spod dywanu. To jak? Zaglądamy na biało-czerwoną szachownicę?
Zacznijmy od zakończonej niedawno Olimpiady Szachowej. Być może nie wiecie, ale to jedna z największych, najstarszych i najbardziej prestiżowych imprez sportowych. W rozgrywanych co dwa lata zawodach bierze udział praktycznie cały świat. Dosłownie. W 43. Olimpiadzie Szachowej w Batumi zagrały właśnie reprezentacje 180 krajów. Dobrze przeczytaliście: stu osiemdziesięciu. W praktyce oznacza to tyle, że bardzo ciężko będzie wam wymienić kraj, który nie przysłał do Gruzji swoich przedstawicieli. Pomożemy: jeśli chcieliście wytypować na przykład Wietnam, Zimbabwe, Wyspy Dziewicze, Erytreę, Kenię, Kosowo, Burundi, Brunei, Antyle Holenderskie, Guam, Haiti, Barbados, albo Arubę, to – niestety – trafiliście kulą w płot. Nazwa „olimpiada” jest adekwatna, bo tak wiele krajów rywalizuje w zasadzie wyłącznie na igrzyskach olimpijskich (plus może lekkoatletycznych mistrzostwach świata).
Lepsi od USA, lepsi od Rosji
I teraz w tym tłumie najlepszych szachistów świata, biało-czerwoni, którzy w żadnym razie nie byli brani pod uwagę jako kandydaci do czołowych miejsc, nagle tuż przed końcem rywalizacji byli liderami tabeli! Nie było w tym żadnego przypadku, bo wygrali mecze z dwiema najwyżej notowanymi reprezentacjami – USA i Rosji (to trochę tak, jak pokonać w sprintach na igrzyskach reprezentantów USA i Jamajki).
W przedostatniej kolejce Polacy doznali jedynej porażki w zawodach – z Chińczykami, którzy ostatecznie sięgnęli po złoto. Naszym przypadło najgorsze dla sportowców czwarte miejsce. Ale prawda jest taka, że przed przyjazdem do Batumi wzięliby je z pocałowaniem ręki. Dodajmy tylko, że to najlepszy wynik od września 1939 roku, kiedy w Buenos Aires Polacy zdobyli srebro, o pół punktu przegrywając z III Rzeszą. Wtedy jednak nikt specjalnie nie miał głowy do sportu, bo walka toczyła się już zupełnie na innej szachownicy…
Za sukcesem kadry mężczyzn na Olimpiadzie Szachowej stoi trener Bartosz Soćko. Arcymistrz i wielokrotny medalista mistrzostw Polski wrócił do pracy z naszą reprezentacją, bo w międzyczasie przez rok pracował z kadrą… Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
– Olimpiada była dla nas super turniejem, ale i tak chyba jedynym uczuciem, jakie odczuwamy teraz, jest niedosyt. Cały turniej byliśmy na pierwszych miejscach. W ostatniej rundzie brakowało nam pół punktu do złota, a ostatecznie zajęliśmy 4. miejsce. Chłopaków trzeba koniecznie pochwalić za wolę walki i ambicję. Muszę przyznać, że parę razy, kiedy stałem obok nich i widziałem, jak się starają i próbują z całych sił grać na wygraną, miałem po prostu łzy w oczach. Może brzmi to dziwnie, biorąc pod uwagę, że to szachy, ale ta Olimpiada to jeden z najbardziej wzruszających momentów w mojej karierze. Tym bardziej szkoda, że zajęliśmy to najgorsze czwarte miejsce – mówi nam trener Soćko.
Co ważne, czwarte miejsce na Olimpiadzie Szachowej to nie koniec dobrych wieści. W ostatni weekend Radosław Wojtaszek triumfował w turnieju Isle of Man Masters, zgarniając przy okazji 37,5 tysiąca funtów. I znów, nazwa imprezy może wam wiele nie mówić, więc spieszymy z wyjaśnieniem: to zdecydowanie najmocniej obsadzony turniej szachowy na świecie w kategorii open, pełen arcymistrzów i największych gwiazd tego sportu. Zwycięstwo Wojtaszka ma dodatkową wartość: dzięki niemu jeszcze podskoczy w listopadowym rankingu i będzie najwyżej notowanym polskim zawodnikiem, w okolicach najlepszej dziesiątki na świecie. A propos rankingów – póki co tuż przed Wojtaszkiem jest Jan Krzysztof Duda, rewelacyjny 20-latek, 22. w rankingu najlepszych graczy świata i drugi na liście najlepszych juniorów. Jakby tego było mało, trójka polskich juniorów właśnie nieźle namieszała na mistrzostwach świata. Honorata Kucharska i Igor Janik zdobyli srebrne medale, zaś Szymon Gumlarz – brązowy. Inaczej mówiąc: przyszłość polskich szachów rysuje się w zdecydowanie jasnych barwach.
– Duda jest na pewno jednym z najbardziej utalentowanych zawodników nie tylko w Polsce, ale na świecie. Gość ma możliwości, umiejętności i talent. Przede wszystkim, dla niego szachy to nie gra, ale całe życie. On cały czas o nich myśli. Potrafi w każdym momencie, przy obiedzie, na basenie, czy w czasie podróży wyskoczyć z czymś w stylu: a w 34. posunięciu mogłem jednak zagrać wieża b7! – opowiada nam trener reprezentacji Polski. – Fakt, że mamy Dudę i Wojtaszka to bardzo korzystna sytuacja, bo fajnie ze sobą rywalizują. Dzięki temu obaj idą do góry.
Co jeszcze powinniście wiedzieć o szachach? Cóż, nie powstrzymamy się w tym miejscu przed zajrzeniem do kieszeni zawodowcom. O prawie 40 tysiącach funtów za wygraną w Isle of Man Masters już wspominaliśmy. To jednak oczywiście zastrzyk gotówki, jaki wpadnie raz na dłuższy czas. Regularnie szachiści zarabiają na grze w ligach. W tym przypadku jest podobnie, jak w żużlu, czyli można reprezentować kilka drużyn z różnych krajów. W czołowych ligach zawodnicy dostają od 2 do 5 tysięcy euro za weekend, najlepsi (czołowa 10 rankingu FIDE) nawet do 20 tysięcy euro. W polskiej Ekstralidze pieniądze są podobne. Rozgrywki trwają przez trzy weekendy, topowi gracze mogą wynegocjować około 30 tysięcy złotych za start plus premie za czołowe lokaty w kraju. Słowem: można z tego żyć na naprawdę bardzo dobrym poziomie. A dodajmy tylko, że w meczu o mistrzostwo świata stawki liczy się w milionach dolarów.
Codziennie 20 turniejów w Polsce
Tym, co wyróżnia szachy od innych sportów, jest dostępność. W przeciwieństwie do choćby tenisa, nakłady na sprzęt są minimalne. Nie potrzeba rakiet, piłek, specjalnych butów, stroju; nie trzeba płacić grubej kasy za każdą godzinę wynajmu kortu. Wystarczy kupić szachownicę plus jedną czy dwie książki z podstawami i już, można grać. Oczywiście: nie na światowym poziomie, bo to wymaga tysięcy godzin treningów i nauki. Ale opanowanie podstaw trwa krótko. I co ważne –przydaje się nie tylko tym, którzy z tą grą chcą wiązać swoją przyszłość. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Ministerstwo Sportu i Turystyki, które mocno wspiera naukę szachów w szkole. Już dziś w klasach 1-3 bardzo wielu szkół podstawowych odbywają się specjalne lekcje.
– Mamy w Polsce około pięciu tysięcy nauczycieli nauczania początkowego, którzy przeszli kursy szachowe. Takie szkolenie trwa 72 godziny i pozwala na opanowanie podstaw. Nauczyciele potem przekazują tę wiedzę dzieciakom. Za wszystko płaci Ministerstwo Sportu i Turystyki. Skala jest gigantyczna, bo w ostatnich latach dzięki temu programowi kilkaset tysięcy dzieci opanowało podstawy szachów i umie grać – mówi nam Radosław Jedynak, arcymistrz szachowy, a od niedawna prezes Polskiego Związku Szachowego. – Bardzo nam zależy na tym, żeby ten program się rozwijał i żeby jak najwięcej osób już od najmłodszych lat miało okazję posmakować szachów. Już w tej chwili mamy zarejestrowanych około 100 tysięcy graczy, czyli prawdopodobnie najwięcej ze wszystkich związków poza Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Mało kto wie, ale w szachy w Polsce gra się masowo. Rocznie w kraju odbywa się około 7,500 turniejów szachowych, co daje około 20 imprez dziennie!
Żeby była jasność: początek nauki gry w szachy w wieku 6-7 lat, czyli na początku szkoły podstawowej, to trochę za późno, żeby wykształcić arcymistrza na światowym poziomie. Najlepsi szachiści świata zaczynają wcześniej, wieku 3-4 lat. Taki późniejszy początek, zwłaszcza w przypadku graczy z największymi predyspozycjami, da się jednak nadrobić. W programie nie chodzi jednak o wykształcenie zastępów wybitnych mistrzów, a bardziej o zainteresowanie grą jak największej grupy dzieci. Tym bardziej, że – jak zgodnie podkreślają eksperci – trudno o lepszy stymulant rozwoju młodego mózgu. Naukowcy tłumaczą, że uczenie dzieci gry w szachy poprawia ich zdolności intelektualne, zwiększa iloraz inteligencji, poprawia umiejętności matematyczne (lepsze wyniki testów z matematyki wśród dzieci, które opanowały podstawy gry w szachy), a nawet ułatwiają naukę języków obcych. To jeszcze nie wszystko. Regularne granie w szachy pomaga dzieciom uczyć się krytycznego myślenia, oceny sytuacji, inteligencji emocjonalnej oraz myślenia przyczynowo-skutkowego. Słowem: daje mnóstwo korzyści. Ministerstwo Sportu i Turystyki chętnie więc finansuje lekcje szachów w szkołach, a rodzice chętnie wysyłają na nie dzieci.
Dymisja po roku
Polskie szachy to jednak nie tylko międzynarodowe sukcesy, znakomici gracze i programy rozwoju dyscypliny w szkołach. Prawdę mówiąc, jest dokładnie tak, jak na szachownicy: są pola białe i pola czarne. Z tych ciemnych można wymienić choćby kuriozalną sytuację, jaka niedawno miała miejsce w Polskim Związku Szachowym. W największym skrócie: w ubiegłorocznych wyborach na prezesa został wybrany Adam Dzwonkowski, będący dotychczas wiceprezesem, czyli: naturalny sukcesor wcześniejszej ekipy. W walce o fotel nieznacznie wygrał z kandydatem młodego pokolenia, Radosławem Jedynakiem. Po niespełna roku jednak prezes Dzwonkowski postanowił podać się do dymisji wraz z całym zarządem, nie podając żadnych konkretnych przyczyn.
Tym razem stery objął Jedynak, który pokonał Bartłomieja Korpaka, człowieka praktycznie bez związków ze środowiskiem szachowym (wiele lat temu przez krótki czas był jedynie kuratorem w Polskim Związku Szachowym). Kiedy jednak ludzie związani z poprzednią ekipą spodziewali się klasycznej powyborczej czystki i porachunków, Jedynak zastosował zupełnie inną taktykę.
– Znalazłem z przeciwnikami wspólny język. Wydaje mi się, że do dziś niektórzy są zszokowani, że pozostali na stanowiskach. Mi zależało na tym, żeby zbudować porozumienie ponad podziałami. A łatwo nie jest, bo podziały są głębokie – tłumaczy prezes. – Do tej pory poważny problem stanowiło beztroskie wydawanie pieniędzy przez działaczy. Za dużo było chociażby dziwnych delegacji, które mogły sprawiać wrażenie, jakby ktoś sobie robił wakacje na koszt związku. Finanse Polskiego Związku Szachowego są w dobrym stanie, ale to nie znaczy, że możemy akceptować wolną amerykankę. Musimy myśleć długofalowo i dlatego powstał specjalny fundusz, na który odkładamy pieniądze na tak zwaną czarną godzinę.
Zmiana pokoleniowa
Polski Związek Szachowy ma także poważny problem z… niewidomymi szachistami. I znów, w największym skrócie, rzecz polega na tym, że od wielu lat dyscypliną zamiast związku zarządza prywatne Stowarzyszenie Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki Osób Niewidomych i Słabowidzących „Cross”. I to właśnie Stowarzyszenie otrzymuje dotacje od Ministerstwa Sportu i Turystyki. Problem w tym, że, w przeciwieństwie do związku sportowego, prywatne stowarzyszenie nie musi działać w sposób transparentny. Jednym słowem: nie wiadomo według jakich zasad rozdzielane są środki i nie ma żadnej gwarancji, że idą na właściwe cele. Polski Związek Szachowy był informowany przez graczy, w tym mistrza świata, Europy i wielokrotnego mistrza Polski o licznych nieprawidłowościach w działaniach Stowarzyszenia „Cross”.
Przyszłość polskich szachów wygląda jednak w miarę dobrze. Dyscyplina od lat cieszy się ogromnym prestiżem, co przekłada się na zainteresowanie poważnych sponsorów. Szachiści z dumą podkreślają, że wśród honorowych członków związku był choćby marszałek Józef Piłsudski. Większość problemów jest załatwiana po cichu, praktycznie żadne brudy nie wypływają na zewnątrz.
Co ważne, dziś Polski Związek Szachowy działa w mocno odmłodzonym składzie. Nastąpiła zmiana pokoleniowa, a średni wiek członków zarządu znacznie spadł – do mniej więcej 35 lat. Efekty tej zmiany widać choćby w najbardziej oczywistych działaniach, takich, jak rozruszanie mediów społecznościowych polskich szachów oraz zintensyfikowanie działań marketingowych. Cel jest prosty: zmaksymalizować korzyści, zminimalizować ryzyko, wygrać dla polskich szachów najwięcej, jak to możliwe. Trudno się zresztą dziwić, że Jedynak tak formułuje zadania dla swojej ekipy, bo przez wiele lat po zakończeniu aktywnej kariery przy szachownicy, zajmował się pokerem sportowym. Ma nawet na koncie kilka bardzo solidnych wyników, a jego wygrane w turniejach na żywo zbliżają się do 100 tysięcy dolarów.
– Te sporty są podobne, bo do dobrej gry potrzebne są te same czynniki umysłowe, te same walory powodują, że ktoś jest dobry: przewidywanie, inteligencja, liczenie wariantów, strategiczne myślenie – tłumaczy. – Większość polskich arcymistrzów szachowych grywa zresztą w pokera sportowego,wielu ze znakomitym skutkiem. Różnica jest taka, że w szachach, kiedy się zagra dobrze, to się wygra; a w pokerze to różnie bywa. Zobaczymy, jak to z tym będzie w roli prezesa…
JAN CIOSEK