Reklama

Strefa mieszana – miejsce spotkań z gwiazdami, walki i przyjmowania stosu banałów

redakcja

Autor:redakcja

20 czerwca 2014, 14:13 • 3 min czytania 0 komentarzy

Niewiele jest takich miejsc w pracy dziennikarza sportowego, które są tak irytujące i niekiedy tak urągające godności, jak strefy mieszane przy wielkich turniejach. Niewiele jest też miejsc, które sami piłkarze traktują tak bardzo jak zło konieczne. Gigantyczny tłum, kilkudziesięciometrowa kolejka, kilkuset dziennikarzy i jedna wielka walka najpierw o wejściówkę, a potem o to, kto się gdzie dopcha. Z perspektywy zawodników musi to wszystko wyglądać tragikomicznie. Sama wartość merytoryczna materiałów wyciągniętych z tego miejsca jest też znikoma.

Strefa mieszana – miejsce spotkań z gwiazdami, walki i przyjmowania stosu banałów

Jako jeden z pierwszych wychodzi Gary Cahill. Mija kilkunastu latynoskich dziennikarzy, mija Kolumbijkę, która błagalnym wzrokiem prosi go o trzy słowa do dyktafonu, w końcu dochodzi do grupki Anglików. Tam może przystanąć na kilka, maksymalnie dziesięć minut. Na dłużej nie pozwoli mu rzecznik, który sam też nagrywa rozmowę, zerkając, czy żaden Johnson ani Jagielka nie wymknęli mu się spod kontroli i nie udzielają jakichś wywiadów. Nie, nikomu nie jest to dziś w głowie. Rooney przez „mixed-zonę” niemal przebiega, a największy spokój mają ci, którzy dziś nie grali. Wilshere i Oxlade-Chamberlain mogą przemkąć spokojnie nieniepokojeni przez nikogo. Lampard cieszy się zbyt dużą renomą – jego opinia dla każdego jest cenna. Ale opinii nie będzie, bo nie zgadza się na to rzecznik. Hart chwilkę pogada, Gerrard też, ale na Lamparda nie liczcie.

Ten sam „problem” ma Luis Suarez. O niego biją się wszyscy. Dosłownie, bo gdy „El Pistolero” odpowiada na trzy (!) pytania swoim rodakom, Węgier atakuje rzecznika, dlaczego ten nie wywiązał się z obietnicy i nie przyprowadził Luisa do niego. Narzeka też Urugwajczyk, który wyciąga się, jak Ochoa z Brazylii, ale jego dyktafon i tak jest za daleko, by zebrać opinię Suareza. Jego zresztą i tak już nie ma, bo zdążył pognać w kierunku Anglików. Pach, pach, trzy opinie, dwa słowa do telewizji i na razie. Wszyscy są podirytowani, ale zdają sobie sprawę, że gwiazda Liverpoolu cieszy się specjalnymi względami. Rzecznik do rozmowy nie musi go przekonywać. Suarez to Suarez. Robi robotę na boisku, nie w „mixed-zone”.

Reklama

O pozostałych zawodnikach Urugwaju można powiedzieć jedno – taka sama klasa na boisku, jak i poza nim. Cavani zatrzymuje się przed każdą grupą, mimo że dziesiątki dziennikarzy, także 60-letni Urugwajczycy, niemal wkładają mu dyktafony do gardła. Muslera – tak samo. Z uśmiechem i szacunkiem do wszystkich. Arevalo Rios odpowiada spokojnie z wzrokiem wbitym w podłogę i butelką Sprite’a w ręce, a Gargano – jako reprezentant Serie A – musi też „obsłużyć” ekipy z „La Gazzetta dello Sport” i innych włoskich dzienników. Fucile ściąga uwagę Portugalczyków, którzy chcą potwierdzić, czy na pewno odchodzi z Porto. Jako jeden z nielicznych wyrwać próbuje się Diego Lugano, ale na hasła dziarskich urugwajskich dziadków w stylu mi hijo, por favor („synu, proszę”) w końcu daje się przekonać. Godin i Forlan też nie robią problemów. Jak to mawiają – klasy nie kupisz.

Jest tylko jeden minus. Po przepuszczeniu przez sitko całej tej dyplomacji i typowego pomeczowego blablabla, nie zostaje prawie nic wartościowego. A i tak to wszystko trafi na czołówki światowych mediów.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...