Zagłębie Sosnowiec wywalczyło awans idealnie wpisujący się w specyfikę pierwszoligowych rozgrywek, w których każdy może wygrać z każdym. Pod koniec października tułało się w strefie spadkowej, na początku kwietnia zajmowało miejsce w środku stawki, a na ostatniej prostej wystrzeliło jak z armaty – sześć zwycięstw z rzędu i awans na kolejkę przed końcem.
Swoim wyczynem przypominało Górnika Zabrze z sezonu 2016/17, ale do Ekstraklasy wchodzi jako jeszcze mniej doświadczona drużyna. Siłą rzeczy. Rozmawiając z ludźmi z klubu tuż po awansie, dało się wyczuć, że chcą postawić przede wszystkim na zawodników, którzy wywalczyli awans. – Nie planowaliśmy wielu wzmocnień. Budowaliśmy ten zespół z myślą o Ekstraklasie i zawodnicy to potwierdzili, pokazując jakość. Udowodnili, że są fajną grupą na boisku oraz poza nim. Uważamy, że poradzą sobie w wyższej lidze – przyznał Robert Tomczyk, odpowiadający za skauting przy pierwszej drużynie. Idea szlachetna, w końcu gracze, którzy wywalczyli awans, zasłużyli, by powalczyć na wyższym poziomie. Inna sprawa, że Zagłębie nie dokonywało zbyt wielu transferów przede wszystkim z powodu swojej sytuacji finansowej i rosnących wymagań zawodników. Pojawiają się negatywne głosy, że ściągają tylko obcokrajowców. Prezes Marcin Jaroszewski przyznaje jednak wprost, że na krajowych graczy nie było ich stać.
– Gdybyśmy chcieli skupić się przede wszystkim na polskich zawodnikach, mielibyśmy ograniczone pole manewru. Im mniejsza konkurencja, tym wyższe ceny. Zdecydowaliśmy się na kilku zagranicznych graczy. Nie ukrywam – rozmawialiśmy z dwiema „dziewiątkami” z Polski, ale cena okazała się ogromna jak na realia finansowe, w których się obracamy. Podobnie było z prawym obrońcą. Rozmawialiśmy z jego menedżerem, sondowaliśmy możliwość transferu. Niestety, jego wymagania odnośnie do długości kontraktów i zarobków sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. Doszedłem do wniosku, że po prostu na nie stać. A rynek poza granicami Polski wygląda nieco inaczej.
Nie chcę porównywać ludzi do rzeczy, nie chcę, żeby zostało źle odebrane. Ale spójrzmy – gdybyśmy mieli do wyboru kupić samochód w jednym autosalonie, a sprzedawca wiedziałby, że musimy go kupić, to windowałby cenę bez względu na jakość. A jeżeli salonów byłoby pięćdziesiąt, sprawa wyglądałaby inaczej – zauważa.
Dlatego Zagłębie, oprócz doświadczonego Piotra Polczaka, pozyskiwało graczy zagranicznych. Do zespołu dołączył Dejan Vokić, który zimą grał w NK Triglav, które rzutem na taśmę uniknęło spadku. Dupy nie urywa, ale przynajmniej nie jest stary, ma 22 lata. Przyszedł też Mello. Brazylijczyk, który w ostatnim sezonie sturlał się z ligi z Ruchem Chorzów, gdzie nie zawsze miał pewne miejsce w pierwszym składzie. No, nie wystawia mu to najlepszej laurki. Zagadką jest też Junior Torunarigha. Napastnik, który odbił się od ściany w trzeciej lidze niemieckiej i nie zdobywał zbyt wielu bramek w słynącej z ofensywy drugiej lidze holenderskiej. Jego atutem jest siła, posturą przypomina koszykarza, ale czy taki zawodnik ma prawo wypalić? Dobra, nie było pytania. W Ekstraklasie ma prawo wypalić nawet Calineczka. Ostatni transfer, dokonany kilka dni temu, wydaje się najbardziej rozsądny – do zespołu dołączył Michael Heinloth, czyli prawy obrońca, który ma za sobą występy w Bundeslidze czy Eredivisie.
W większości anonimowi obcokrajowcy stanowią jednak sporą niewiadomą. Marcin Jaroszewski nie ma jednak w związku z tym większych obaw. – Każda decyzja sztabu szkoleniowego i zarządu obarczona jest dużym ryzykiem. Jednak jeżeli spojrzymy na nasze transfery w ciągu pięciu ostatnich lat, okaże się, że skuteczność transferowa jest bardzo wysoka. Nowi zawodnicy stanowią niewiadomą głównie dla kibiców i dziennikarzy, w końcu to nie są znane nazwiska. Ale dla nas znaków zapytania jest dużo mniej. Skoro zatrudniliśmy tych graczy, musieliśmy posiadać wiedzę na ich temat. Dlatego nie są oni dla nas niewiadomej, jak wszystkim wokół może się wydawać.
– Nowi zawodnicy mają stanowić powiew świeżości i wzmocnienie konkurencji. Przede wszystkim nie rezygnowaliśmy jednak z graczy, którzy wywalczyli awans. Wszyscy dostali szansę. Niepewny pozostawał Tomasz Nawotka. Gdyby nie wrócił do Legii po zakończeniu sezonu, tematu pewnie by nie było. Zostałby z nami. A tak poszedł, odniósł kontuzję i sprawa się skomplikowała. Doszliśmy jednak do porozumienia z Legią i Nawotka wróci do nas w ramach rocznego wypożyczenia.
Nowotka wrócił do drużyny, przyszedł również Heinlot, co sprawia, że prawa obrona w ekipie z Sosnowca będzie bardzo dobrze obsadzona. Sezon zacznie tam Konrad Wrzesiński, któremu – zdaniem Jaroszewskiego – szybkością i dynamiką dorównuje tylko Konrad Michalak.
Generalnie Zagłębie posiada wielu niedoświadczonych zawodników. Pierwszy skład z meczu z Ruchem Chorzów, po którym drużyna z Sosnowca świętowała awans, miał na koncie łącznie 351 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ponad 80 procent nabili jednak Tomasz Nowak i Bartłomiej Babiarz. Zespół doświadczeniem ma teraz wspomóc Polczak, ale to wciąż nie są himalaje rutyny. – Nasza drużyna jest niedoświadczona. Siłą rzeczy, w końcu dopiero wchodzimy do Ekstraklasy. „Cała Ekstraklasa bierze piłkarzy z pierwszej ligi, to i wy nie możecie?” – ktoś mi ostatnio zadał takie pytanie. „Zaraz zaraz, przecież wszyscy jesteśmy z pierwszej ligi” – odpowiedziałem. A zresztą, w tym przypadku znowu zahaczylibyśmy o kwestie finansowe… – zauważa Jaroszewski. Jeżeli chodzi o samego Polczaka: – Trener obserwował go już wcześniej, znał tego zawodnika. Sprawdzaliśmy jego stan na tę chwilę i wszystko było w porządku. Przyjęliśmy bowiem zasadę, że zawodnicy po długich kontuzjach raczej nie znajdą u nas pracy. Kiedyś pojawił się temat gracza, z którym mogliśmy podpisać kontrakt, ale nie chcieliśmy ryzykować. Wcześniej mieliśmy taką sytuację z Terencem Makengo. Żeby wprowadzić kogoś do optymalnej formy, potrzeba sześciu-siedmiu miesięcy. Wcześniejsze próby mogą skończyć się kontuzjami, to nie jest nam potrzebne. Co do Polczaka – zdecydowały jego umiejętności, ogranie i przede wszystkim doświadczenie. Mam nadzieję, że inni, młodsi zawodnicy będą się przy nim czuli pewniej.
I dodaje, opisując kilku ciekawych zawodników: – Mamy wielu interesujących graczy, przede wszystkim nie boimy się grać młodzieżowcami. Nawet w pierwszej lidze, kiedy walczyliśmy o awans. Przykładem mecz z Podbeskidziem. Graliśmy czterema młodzieżowcami od początku. Potem wszedł jeszcze jeden. Ciekaw jestem, jak Tymoteusz Puchacz poradzi sobie w Ekstraklasie, skoro mówi się, że w przyszłości miałby zastąpić w Lechu Kostewycza. Na pewno ma spore umiejętności. Bardzo liczę na Calluma Rzoncę. Teraz będzie przebijał się do składu, chociaż w pierwszej lidze bardzo szybko go wywalczył. To chłopak, który zimą przyjechał do nas na casting z rocznikami 1997 i młodszymi, po czym przebił się do drużyny. Przyszedł z szóstej ligi angielskiej! W międzyczasie zostało potwierdzone jego polskie obywatelstwo. Bardzo ciekawy zawodnik. Zobaczymy również, co pokaże nasz nowy piłkarz, Dejan Vokić. Grał w słoweńskiej Ekstraklasie. Nie porywał liczbami, ale na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że ma umiejętności. Myślę, że będziemy mieli z niego pociechę. W sparingach bardzo dobrze wyglądał również Alexander Christovao. Liga ligą, ale potencjał w nim jest.
No właśnie, Zagłębie Sosnowiec to klub, który nie miałby problemów, gdyby przepis o obowiązku gry młodzieżowca wszedł już teraz. Inna sprawa, że Marcin Jaroszewski jest przeciwnikiem takiego pomysłu. – Na poziomie pierwszej, drugiej, trzeciej ligi taki obowiązek ma rację bytu. Ale w Ekstraklasie? Powinna być pełna dowolność jeżeli chodzi o zatrudnianie i grę. Mówię zarówno o młodzieżowcach, jak i obcokrajowcach. W grę wchodzą bardzo duże pieniądze. Jestem zdanie, że jak ktoś jest dobry, to się przebije. Jeżeli nie, to nie można forować go na siłę. Mistrzostwa świata pokazały, że wiek nie odgrywa dużej roli. Jak masz 18 czy 19 lat, nie musisz czuć żadnych ograniczeń. Wręcz przeciwnie – to może być twój atut. I nikogo nie trzeba było zmuszać do wystawiania takich graczy.
Zagłębie wprowadza więc do Ekstraklasy drużynę niedoświadczoną, ale składającą się z kilku ciekawych, młodych zawodników. Puchacz, Nawotka, Wrzesiński, Milewski, Rzonca. Choćby pod tym względem nie będzie to druga Sandecja Nowy Sącz, która nieudolnie starała się utrzymać bardzo doświadczonym składem. Czy Sosnowiczanie unikną spadku? Nie ma co ukrywać, że kadrowo są jedną z najsłabszych ekip w stawce, ale nie takie cuda działy się w naszej przaśnej Ekstraklasie.
Na koniec rozstrzygnijmy jeszcze jedną, szalenie ważną kwestię. Bardzo zdziwiło nas odejście z drużyny Rafała Makowskiego.
29 czerwca – Rafał Makowski podpisuje roczny kontrakt z Zagłębiem Sosnowiec, wcześniej grał tam na wypożyczeniu.
13 lipca – Rafał Makowski boi się rywalizacji z Piotrem Polczakiem, prosi o rozwiązanie kontraktu i (prawdopodobnie) idzie do 2. ligi.Nie rozumiem. pic.twitter.com/FUusUd0c8R
— Norbert Skórzewski (@NSkorzewski) July 13, 2018
No ale jeżeli ktoś boi się rywalizacji z Piotrem Polczakiem, no to chyba nie jest jeszcze gotowy na trochę większą piłkę. Sytuację tłumaczy prezes Zagłębia: – Tak naprawdę trzeba byłoby porozmawiać z Rafałem. To odbyło się na linii trener-zawodnik. Rafał zdawał sobie sprawę, że od początku nie miałby miejsca w pierwszym składzie. Makowski ma 22 lata, potrzebuje gry. Ma swoje ambicje, bo przecież występował w młodzieżowej reprezentacji Polski, rozegrał nawet kilka meczów w barwach Legii. Przede wszystkim zdaje sobie sprawę, że jeżeli przesiedzi kolejny sezon na ławce – bo wiosną nie grał u nas za dużo – to się nie rozwinie i każdy rok będzie dla niego rokiem degradacji. Teraz na poziomie drugiej ligi musi udowodnić, że zasługuje, by grać wyżej.
Dziwne jednak, że wylądował aż na trzecim poziomie rozgrywkowym, w Radomiaku Radom.
Norbert Skórzewski
Fot. Własne