Senegal. Spośród naszych grupowych rywali kraj zdecydowanie najbardziej hardkorowy. Najbiedniejszy, najbardziej chaotyczny, będący najbardziej w tyle. Lecąc tam nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Przywitało mnie nowe, dopiero co otwarte lotnisko, z którego popędziłem na autobus. Człowiekowi, który mnie na niego doprowadził trzeba było zapłacić. Zrobiłem to. Za bilet też zapłaciłem osobie, którą wskazał. Wsiadłem do autobusu… I nic.
– Za ile pojedziemy? – spytałem.
Po reakcji kierowcy zrozumiałem, że nie zadaję najprostszego pytania świata.
– Za dwadzieścia minut! – odpowiedział. Choć później dowiedziałem się, że w Senegalu odjeżdża się dopiero, gdy autobus się zapełni. Jakoś tak się jednak nie zapełniał. Pogodziłem się już z tym, że zapłaciłem przypadkowej osobie, która akurat stała obok.
Jednak nie. Dotarłem do miasta. Zobaczyłem totalny pierdolnik. Taksówki pędziły jak szalone. Ludzie stali na ulicach. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, czy jest bezpiecznie (a jest bardzo bezpiecznie). Przed wylotem zastanawiałem się, jak bez internetu dotrę do osoby, u której wynająłem pokój. Wpadłem na genialny pomysł – napisałem na kartce po francusku wiadomość w stylu „proszę zawieźć mnie pod wskazany adres”. Ucieszony wsiadam do taksówki, wręczam kartkę…
Okazuje się, że kierowca nie potrafi czytać. O cholera.
Całe szczęście, że zapisałem sobie numer do Ann, u której mieszkałem. Zadzwoniłem do niej, ona wytłumaczyła, gdzie jechać. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej. Myślałem, że to wyjątkowa sytuacja, ale później kilka razy też złapałem się na tym, że nie ma sensu pisać na kartce adresu miejsca, do którego chcesz jechać. Na mapie też bez sensu go oznaczać – Senegalczycy nie potrafią z niej korzystać.
Była to podróż pod każdym względem popieprzona. Piłka nożna? Owszem, szokiem było zobaczenie kraju, który jara się futbolem jeszcze bardziej niż Brazylia. Szokiem było oglądanie tych wszystkich piaszczystych boisk (w Dakarze, stolicy, są tylko trzy trawiaste), na których rośnie przyszłość reprezentacji. Szokiem było zobaczenie akademii szczycącej się wychowaniem Sadio Mane, która mieści się na takim zadupiu, że taksówkarz wysadził mnie pięć kilometrów wcześniej mówiąc, że dalej nie jedzie. Szokiem było pójście na mecz ligowy na stadion narodowy, pod którego bramą odbywała się sprzedaż kóz.
To był bardzo wdzięczny do opisania kraj, dlatego chciałbym zaprosić was raz jeszcze do przeczytania tekstów, które powstały podczas dwutygodniowej podróży do Dakaru. Dowiecie się z nich wiele o tym, jak tak zacofany względem Europy kraj potrafił wychować równorzędną do nas jedenastkę, jak wyglada prawdziwe życie na ulicach Dakaru, jakie znaczenie dla Senegalczyków ma magia i zobaczycie wiele obrazków, z jakimi w Polsce nigdy nie będziecie mieli do czynienia. Bez fałszywej skromności – jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, przeczytajcie nasze wywiady/reportaże, bo wraz z firmą PKN Orlen mieliśmy okazję zrobić rewelacyjną rzecz.
JB
***
Tekst o akademii, w której wychował się Sadio Mane. Nie można kupić tam gazety, można nowego Sadio – CZYTAJ TUTAJ
Gdy taksówkarz wyrzuca mnie pięć kilometrów od miejsca docelowego protestując, że po tym piachu nie pojedzie już ani metra, zdaję sobie sprawę, że wylądowałem na końcu świata. Zatrzymuję się pośrodku niczego. Za sobą widzę tylko unoszący się kurz, po lewej mam jezioro Lac Rose, rzekomo jedną z największych atrakcji turystycznych Senegalu, które podobno miało być różowe, ale chyba ktoś podkoloryzował (dosłownie) przewodniki. Ludzi nie ma nad samym jeziorem, ludzi nie ma w jego okolicy. Pustka. Totalny brak cywilizacji.
Nie mam wyjścia – muszę iść pieszo. W głowie kiełkuje mi pomysł złapania stopa i może byłby to nawet dobry plan, gdyby nie fakt, że samochody zwyczajnie tu nie jeżdżą, chyba że quady wynajęte przez białych turystów lub zaprzęgnięte do pracy osły z furmanką. Przez pierwsze dwa kilometry mijam tylko kobietę, która nabiera ręcznie wodę ze studni do wiaderka. Po czasie docieram do pierwszych zabudowań, pośród których przechadza się swobodnie byk. Każdy budynek mieszkalny jest identyczny i przypomina coś na kształt garażu. Prostokątny, bezbarwny, nieotynkowany, bez jakiejkolwiek dachówki i przede wszystkim mały. Rodziny żyją w nich na kupie. Odcięci od wszystkiego, od czego się da być odciętym, choć prawdopodobnie w ogóle się tym nie przejmują. Cieszą się, że mają prąd i jeden sklep, w którym i tak niewiele da się kupić. Kiedyś nie było nawet tego.
Reportaż z Wyspy Goree, czyli wyspy niewolników, na którego godność straciło 26 milionów osób – CZYTAJ TUTAJ
Wyspę Goree osiągamy po 30-minutowej podróży łódką z Dakaru. Wąskie, kręte chodniki, kolorowe domy, brak ulic, brak samochodów. Błogi spokój. Jakże kontrastujący z Dakarem, w którym panuje absolutny chaos.
Goree zamieszkuje tysiąc osób. To miejsce, w którym każdy zna się z każdym. Miejsce, którego burmistrzem jest prezes senegalskiej federacji piłki nożnej, przypływający codziennie do stolicy tą samą łódką wraz z resztą pracujących w stolicy mieszkańców. Miejsce piękne, a jednak odcięte od świata. Tak urokliwe, że aż chciałoby się tu zamieszkać.
– Codziennie przyjeżdżają na naszą wyspę jacyś turyści. Wyszukuję ich i proponuję im oprowadzanie za darmo – zaczyna swoją opowieść 20-letni Tala. Ma plecak, wraca z uczelni, na której studiuje turystykę. Po studiach chciałby być przewodnikiem. Ma w życiu tylko jedno marzenie – uciec stąd, gdzie się da.
Wywiad: renomowany dziennikarz, Bamba Kasse, opowiada o realiach senegalskiej piłki – CZYTAJ TUTAJ
Co w waszej piłce zmienił ten mundial?
Wszystko. Już sama kwalifikacja na mistrzostwa świata była dla nas ogromną sprawą. Hej, to mundial! I Senegal, któremu bardzo daleko było do miana bogatego kraju, znajduje się pośród elity! Ogromna sprawa. Same mecze pokazały nam z kolei, że… Cholera, my możemy zrobić rzeczy wielkie. Możemy konkurować z najlepszymi na świecie, mimo że jesteśmy małym i młodym krajem, który jeszcze do tego nie ma pieniędzy. Wychodząc poza futbol – dzięki tym mistrzostwom zmieniła się nasza mentalność. Ludzie zobaczyli: skoro możliwe jest w piłce, to dlaczego mamy nie nawiązać rywalizacji w innych sektorach? Pamiętam, że moje myślenie jako 23-latka też mocno się zmieniło. Zyskałem wiele pewności siebie.
Ktoś może powiedzieć: to tylko mecz piłkarski. Dla nas było to dużo więcej. Po raz pierwszy pokazaliśmy na arenie międzynarodowej, co tak naprawdę jesteśmy w stanie zrobić. Ludzie uwierzyli w siebie.
Henryk Kasperczak pracujący z tą generacją sześć lat po azjatyckim mundialu nie wspominał jej zbyt dobrze. Na łamach „Przeglądu Sportowego” opowiadał, że piłkarzom w głowie tylko alkohol i panienki.
Mogę powiedzieć, że dziś mentalność piłkarzy się zmieniła i to bardzo. Kasperczak był trenerem 10 lat temu, to już zupełnie nowa generacja.
A tamta jaka była?
Za panowania Kasperczaka piłkarze w zasadzie codziennie dostarczali nam świeżutkich „newsów”. Siedzieliśmy w redakcji i tylko narzekaliśmy: o nie, znowu poszedł na imprezę przed meczem? Znowu trzeba o tym pisać?
Reportaż: dzień z życia senegalskiej redakcji – CZYTAJ TUTAJ
Największa gazeta sportowa w kraju. Tytuł, który jako pierwszy w senegalskiej historii postanowił pisać tylko o piłce. Brzmi dumnie.
Z drugiej strony to gazeta, która w Senegalu kosztuje tyle, co ksero jednej kartki papieru. Tyle, co guma do żucia. Tyle, co jedna piąta kokosa i jedna dziesiąta puszki piwa. To już brzmi dumnie nieco mniej.
Odwiedziliśmy największą senegalską gazetę sportową „STADES” i sprawdziliśmy, czy istnieje po coś więcej niż tylko po to, by mięć co podłożyć na stadionie pod tyłek.
O wyrzucaniu dzieci i dziewczynie szamana – CZYTAJ TUTAJ
Dakar. Wszystko jedno jaka ulica, na każdej dzieje się to samo. Kobiety siedzą na krawężniku ze swoimi dziećmi. Te bardziej ogarnięte prowadzą przy okazji swój mały kramik, na którym wyłuskują ręcznie orzeszki ziemne, te mniej – po prostu siedzą z braku innego zajęcia. Dziecko co rusz wietrzy okazję na grosika i wyciąga do dorosłego rękę. Nie do każdego, raczej do tego dobrze ubranego. Do białego rzecz jasna zawsze. Biały człowiek to pieniądze. Gdy dzieciak przestaje mieć ochotę na bieganie po ulicy z wyciągniętą rączką, matka odpowiednio ustawia go do pionu. Nie ma, że nie chce. Ma biegać. Ma żebrać. Ma zarabiać na rodzinę.
– Daj, daj, daj – mówi dzieciak.
– Nie – odpowiada dorosły.
– Daj, daj daj.
– Nie.
Nie jest to nachalne. To odważniejsze dziecko złapie cię za rękę i będzie próbowało wziąć na litość. To mniej odważne po prostu za tobą pójdzie z naiwną wiarą, ale po kilku krokach zwątpi nie mogąc dorównać tempa.