Można mówić, że ten sezon Premier League w kwestii najważniejszego rozstrzygnięcia był po prostu nudny. Mistrzostwo Anglii przyznane zdawało się być już gdzieś w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Są jednak dwa rejony tabeli, gdzie niesamowite emocje mogą być aż do samego końca. To miejsca 3-5 oraz batalia o utrzymanie, z której póki co wypisało się jedynie Stoke.
Tak jak przez cały sezon West Brom wyłącznie nas męczył i przyprawiał o ból zębów, tak w ogromnej mierze końcówka rozgrywek będzie jeszcze emocjonująca właśnie dzięki kolegom Grzegorza Krychowiaka (on sam gra od jakiegoś czasu jedynie role epizodyczne). To ich wygrana z Tottenhamem wieńcząca znakomity okres pod wodzą Darrena Moore’a sprawiła, że pierwsza czwórka stała się dostępna dla Chelsea, a także że wciąż jeszcze nie poznaliśmy dwóch spadkowiczów.
Co więc dzięki heroizmowi WBA – ale także fatalnej postawie Yoshidy, Bertranda i Hoedta, którzy kompletnie dali ciała w meczu z Evertonem, gdzie Southampton nie udało się dowieźć 1:0 do końca – czeka nas od dziś aż do soboty?
Batalia o TOP4
3. Liverpool – 72 pkt, +42 bramki
4. Tottenham – 71 pkt, +36 bramek
5. Chelsea – 69 pkt, +27 bramek
Liverpool: Brighton u siebie
Tottenham: Newcastle u siebie, Leicester u siebie
Chelsea: Huddersfield u siebie, Newcastle na wyjeździe
Kibice Liverpoolu i Tottenhamu już mają przed oczami, jak ich klubom wyślizguje się z rąk coś, co parę tygodni temu mieli za pewnik. Stali bywalcy Anfield doskonale pamiętają niekontrolowany poślizg Stevena Gerrarda, ci z północnego Londynu – 1:5 z Newcastle w ostatniej kolejce sezonu 2015/16, kiedy to Spurs pozwolili się na finiszu wyprzedzić Arsenalowi.
Teoretycznie wciąż trudno tak straszliwie dać ciała, by Chelsea udało się wskoczyć do czwórki. W praktyce – to właśnie oba zespoły robiły w lidze w ostatnich tygodniach. Liverpool nie wygrał 4 z 5 ostatnich meczów, Tottenham potrafił nawet wtopić z West Bromem. Z kolei The Blues akurat teraz zaliczają najlepszy okres w sezonie – wygrali pięć meczów z rzędu, co nie udało im się od poprzednich rozgrywek, do tego zapewnili sobie udział w finale FA Cup. By wejść do czwórki, muszą zdobyć o trzy punkty więcej od Tottenhamu lub o cztery więcej od Liverpoolu, który jednak gra już tylko raz – w weekend z Brighton. Dwa najważniejsze dla podopiecznych Antonio Conte pytania, to takie, na które odpowiedź nie zależy od graczy Chelsea. A więc:
1. Czy The Reds mogą stworzyć im szansę?
2. Czy Koguty mogą stworzyć im szansę?
Jeśli chodzi o Liverpool – ostatnie tygodnie pokazały, że banda Kloppa jest w stanie ograć każdego (Manchester City, Roma), jak i pogubić punkty z każdym (Stoke, West Brom). Również u siebie. Brighton jest jednak na wyjazdach dramatyczny, to fakt. Zespół Chrisa Hughtona zdobył w delegacjach więcej punktów jedynie od Stoke, a u siebie zebrał od The Reds 1:5. Wydaje się więc, że tutaj nic nie ma prawa pójść źle.
Zupełnie inaczej, niż w przypadku Tottenhamu. W samym 2018 roku Newcastle Rafy Beniteza zdołało ograć Manchester United i Arsenal, a przecież Sroki żegnając się z ligą w maju 2016, już pod wodzą Hiszpana, pokonały Spurs 5:1. Mimo trzech ostatnich porażek Newcastle, nie można więc tego meczu zbagatelizować. Podobnie zresztą jak starcia z Leicester, z którym Tottenham wygrał tylko 1 z 3 ostatnich meczów, w dodatku na King Power Stadium. Wyniki z Lisami u siebie?
10 stycznia 2016 – FA Cup – 2:2
13 stycznia 2016 – Premier League 0:1
29 października 2016 – Premier League – 1:1
Kibice Chelsea wciąż mogą więc mieć nadzieję, że nie czeka ich przynajmniej roczny rozbrat z Ligą Mistrzów. A kibice Liverpoolu i – przede wszystkim – Tottenhamu mogą się powoli żegnać ze skórkami przy paznokciach – wiele wskazuje na to, że do soboty będą doszczętnie poobgryzane.
Bitwa o utrzymanie
16. Huddersfield – 36 pkt, -29 bramek
17. Southampton – 33 pkt, -19 bramek
18. Swansea – 33 pkt, -26 bramek
19. West Brom – 31 pkt, -23 bramki
Huddersfield: Chelsea na wyjeździe, Arsenal u siebie
Southampton: Swansea na wyjeździe, Manchester City u siebie
Swansea: Southampton u siebie, Stoke u siebie
West Brom: Crystal Palace na wyjeździe
Już dziś możemy poznać drugiego spadkowicza – jeśli tylko w meczu Swansea – Southampton nie padnie remis, z ligi na sto procent poleci West Brom, który tak odżył w ostatnich tygodniach, że siłą rozpędu przejechał się po Manchesterze United, Newcastle i Tottenhamie, urywając też punkt w starciu z Liverpoolem.
Jeśli zaś remis padnie – zacznie się prawdziwa jazda bez trzymanki. West Brom będzie potrzebować wygranej w ostatnim meczu na Selhurst Park, by wywrzeć presję na pozostałych. O ile Swansea podejmie w sobotę zdegradowane już Stoke, o tyle Southampton zmierzy się z mistrzami Anglii Manchesterem City. W razie porażki i jednoczesnej wygranej West Bromu, kluczowa będzie różnica bramek. W tym momencie korzystna dla Świętych, ale w razie wyższej przegranej z City – już niekoniecznie.
Spaść wciąż może też Huddersfield, którego kibice – w przeciwieństwie do kibiców WBA – będą dziś ściskać kciuki za jakikolwiek wynik, byle nie był to remis. W takim układzie wygrane Swansea i Southampton w ostatniej kolejce mogą spuścić Terriery z ligi, nawet jeśli te przy arcytrudnym terminarzu (Chelsea i Arsenal) ugrają jeden punkcik.
To, jak wielki będzie galimatias w dole, okaże się już dziś, gdy zespoły Jana Bednarka i Łukasza Fabiańskiego zmierzą się w bezpośrednim starciu. I choć normalnie nie reklamowalibyśmy wam jakoś szczególnie starcia Swansea z Southampton, to jednak coś nam podpowiada, że walka w nim może dziś naprawdę pójść na noże.
fot. NewsPix.pl