Wyjątkowo ponura niedziela dla faworytów w Premier League. Arsenal musiał uznać wyższość Newcastle i wciąż nie może być pewny miejsca w czołowej szóstce, a fantastyczny comeback w meczu derbowym nie poniósł Manchesteru United do szalonej ofensywy w kolejnym ligowym starciu – Czerwone Diabły skompromitowały się po całości, przegrywając na własnym obiekcie z praktycznie już zdegradowanym West Bromwich Albion. Tak, tak… Manchester City został dzisiaj mistrzem Anglii.
Arsenal co prawda wciąż pozostaje w grze o tryumf w Lidze Europy, więc tamtym pokrętnym kanałem może sobie zapewnić udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów – powtarzając zresztą drogę Manchesteru United z ubiegłego roku – co nie zmienia faktu, że wypadnięcie poza TOP6 byłoby dla klubu wielkim dramatem i kolejną już na przestrzeni ostatnich lat degradacją w hierarchii angielskiego futbolu. Zagrożenie jest coraz bardziej realne, bo siódme w tabeli Burnley już ostrzy sobie zęby na szurnięcie Arsenalu piętro niżej i zajęcie jego miejsca. Dramatyczny był jednak w wykonaniu Kanonierów przede wszystkim mecz z Newcastle. Szczwany lis, Rafa Benitez, przechytrzył Arsene Wengera na całej linii – Sroki ustawiły się głęboko i skoncentrowały na kontratakach, co przyniosło ostatecznie znakomity rezultat. Choć początek należał do Kanonierów i mecz mógł, a w zasadzie powinien, potoczyć się zupełnie inaczej.
Newcastle długo nie potrafiło skonstruować żadnej porządnej akcji, a goście naciskali i szybko dopięli swego. Świetna piłka od obrony do Aubameyanga, ten kapitalnie, instynktownie dorzucił do Lacazette’a, a Francuz dopełnił formalności. Współpraca tych dwóch wygląda coraz bardziej okazale, lecz wszystko zaczęło się od absolutnie genialnego długiego podania od Mustafiego. Jest to jednakowoż ostatni komplement, jaki możemy powiedzieć na temat gry Niemca. Mustafi, podobnie jak cała defensywa Arsenalu, zaprezentował koszmarną mieszaninę dekoncentracji i dezorganizacji w grze. Nic dziwnego, że Sroki wyrównały już po kwadransie – wspaniałą, koronkową, ale jednocześnie dynamiczną akcję gospodarzy wykończył doskonałym uderzeniem Ayoze Perez. W tej sytuacji zawiodła w zasadzie cała drużyna gości, totalnie rozklepana przed podopiecznych Beniteza. Nie popisał się także Petr Cech, wpuszczając strzał na krótki słupek. Mniejsza już jednak o czeskiego weterana – oto, jak pograli sobie piłkarze Newcastle na tle Arsenalu.
11 – Ayoze Pérez’s goal ended a sequence of 11 passes by Newcastle United, involving nine of their 11 players – the longest sequence for one of their Premier League goals in 2017/18. Tidy. pic.twitter.com/fG1ZyXHWZR
— OptaJoe (@OptaJoe) 15 kwietnia 2018
Kanonierzy próbowali jeszcze wyjść na prowadzenie do przerwy, ale zabrakło ostatniego podania, jakiejś zaskakującej koncepcji na rozegranie akcji. Druga odsłona meczu to była już zupełna bryndza – tempo gry zdechło, a gospodarze wykończyli ospałych rywali. Agresywny pressing napastników Newcastle przyniósł znakomity efekt w 68. minucie – Perez przycisnął rywala, ten zupełnie zgłupiał, a chwilę później Hiszpan miał już na koncie nie tylko gola, ale i asystę – jego efektowne odegranie na bramkę zamienił Matt Ritchie. Chapeau bas dla Beniteza – rozegrał w tym meczu Wengera jak dziecko i wygrał czwarty mecz z rzędu w Premier League.
Dwa słowa na temat Manchesteru United. Krótko, bo naprawdę szkoda się znęcać nad Czerwonymi Diabłami po takiej padlinie, jaką podopieczni Jose Mourinho zagrali przeciwko West Bromwich. To było United w najgorszym wydaniu – bez pomysłu, bez polotu, bez szybkości, do bólu smętne i nudne. Zdolne tylko do bezrefleksyjnych wrzutek w pole karne na czającego się w szesnastce Lukaku, ewentualnie rozpaczliwych uderzeń z dalszej odległości. A kiedy już były dogodne sytuacje, to fatalnie przestrzelone. Najbardziej emblematyczny dla całej apatii Manchesteru w tym meczu był Anthony Martial – wszedł na ostatnie pół godziny, ale grał tak, jakby miał już w nogach dzisiaj co najmniej dwa mecze i to z dogrywkami.
West Brom, choć tonie, chwyta się jeszcze brzytwy. Goście długo czekali na swoją szansę, aż w końcu dostali prezent od Nemanji Maticia, który źle strącił piłkę we własnym polu karnym – futbolówka spadła wprost przed Jaya Rodrigueza, a ten oddał strzał na wagę – bezcennych dla gości – trzech punktów. W końcówce meczu na boisku pojawił się nawet Grzegorz Krychowiak, pomagając kolegom w bezpiecznym dowiezieniu prowadzenia do momentu, gdy gwizdek sędziego zabrzmi po raz ostatni. Misja się powiodła i WBA wciąż może marzyć o utrzymaniu, z kolei Mourinho i jego United mogą sobie wybić z głowy mistrzostwo Anglii. Wobec tej porażki jest już pewne, że Manchester City wygrywa Premier League w sezonie 2017/2018. Jak będzie się usprawiedliwiał Portugalczyk? Idziemy o zakład, że sporo czasu w swoich wypowiedziach poświęci sytuacji z pierwszej połowy, gdzie sędzia chyba powinien był podyktować jedenastkę dla Manchesteru za faul na Herrerze. Gwizdek arbitra jednak milczał i, koniec końców, wyścig po ligowy tryumf mamy już ostatecznie i nieodwołalnie rozstrzygnięty.
Newcastle 2:1 Arsenal
14′ Alexandre Lacazette
29′ Ayoze Perez
68′ Matt Ritchie
Manchester United 0:1 West Bromwich Albion
73′ Jay Rodriguez