Reklama

Szaszłyki ze szczura, życie w kaukaskiej wiosce i noc polarna. Przepytujemy Tomasza Stolpę

redakcja

Autor:redakcja

27 listopada 2017, 10:10 • 7 min czytania 2 komentarze

Uwielbiamy wywiady z piłkarskimi globtroterami. Fajnie na chwilę oderwać się od świetnie znanej nam ligowej rzeczywistości czy piłki w wydaniu wielkich i dowiedzieć się, jak wygląda ten sport i życie w dalekich zakamarkach świata. A gdy jeszcze taka osoba okazuje się niezłym gawędziarzem, mamy pewność, że lektura będzie dobrze spędzonym czasem. Tomasz Stolpa, który w piłkę grał w sześciu krajach, zarówno dużo widział, jak i potrafił o tym opowiedzieć. Cztery lata temu przepytał go Mateusz Rokuszewski, warto to sobie odświeżyć.

Szaszłyki ze szczura, życie w kaukaskiej wiosce i noc polarna. Przepytujemy Tomasza Stolpę

Całość znajdziecie TUTAJ, a poniżej kilka fragmentów.

Miał pan grać w Wietnamie?
Byłem na testach przed podpisaniem kontraktu w Sosnowcu. W sumie chciałem tam iść, ale żona się nie zgodziła na wyjazd. Mam dwie dobre historie stamtąd. Byłem tam z moim menadżerem i jeszcze jednym piłkarzem z Afryki. Poszedłem z nimi na miasto. Chciał mnie zachęcić do podpisania kontraktu. Zaczęliśmy zwiedzać. Weszliśmy do pewnego lokalu, a w nim było piętnaście pięknych, młodych, skąpo odzianych Azjatek. Menedżer mówił, że nas zaprasza. Od razu pomyślałem, że to burdel. Już tłumaczyłem, że mam żonę. On nalegał. Tam były takie leżanki, w których rozsiedliśmy się wygodnie. Dziewczyny podeszły i każda zajęła się jedną kończyną, a także głową. Zrobiły mi masaż, pedicure, manicure. Okazało się, że to salon urody! Przyszedł facet i nas ogolił. Siedzieliśmy tam godzinę. Relaks nieziemski. Za wszystko zapłaciliśmy 9 dolarów za 3 osoby.

Menedżer miał mocne argumenty. 
Później ten piłkarz zaprosił nas na obiad. Przy drogach jest tam pełno małych knajpek, w których są różne rodzaje mięs. Kolega zamówił szaszłyka z kurczaka. Menedżer się gdzieś zmył, ja nie byłem głodny. On zjadł jednego i mówi, że świetne. Zamówił drugiego, trzeciego. To było strasznie tanie. Ale coś go zbiło z tropu i upewnia się, czy to kurczak. Wietnamczyk składa dłonie jak do modlitwy i mówi: – Chicken, chicken. Odchodzimy od budki, za nami biegnie ten Wietnamczyk, klepie go po plecach i pokazuje coś, mówiąc: – Chicken, chicken. Wskazywał na przebiegającego przez ulicę szczura. Chłopak zaczął pluć tym mięsem. Do końca pobytu nie zjadł już żadnego mięsa. Bał się.

(…)

Reklama

Przejechał pan pół świata, a największe skurwysyństwo spotkało pana tuż za rogiem, w rodzinnym Sosnowcu.
Byłem zawodnikiem Zagłębia Sosnowiec. Pracownikiem klubu, który kiedyś zarobił na mnie ćwierć miliona złotych. Po powrocie zarabiałem tam mniej, niż kiedy wyjeżdżałem w 2004 roku. Zrobiłem duży ukłon w ich stronę. Była taka sytuacja, że zostałem napadnięty i pobity przez kibiców, którzy nawet nie wiedzieli, że jestem piłkarzem. Razem z kolegą zgłosiliśmy tę sprawę na policję. Był tam monitoring, bandytów złapano. Wszystko, co się wydarzyło zarejestrowały kamery.

Co się stało dalej?
Oni dowiedzieli się, że jeden ze skarżących jest piłkarzem. Próbowali do mnie dotrzeć przez klub. Ja ma swój charakter i nie miałem zamiaru z nimi rozmawiać. Wtedy przyjechali na trening Zagłębia, było ich chyba dwudziestu. Byłem po kontuzji i trenowałem indywidualnie poza grupą. Zagłębie dodatkowo przegrało kilka spotkań w tym okresie. Zaczęli wyzywać piłkarzy, a potem skupili się na mnie. Dwóch sprawców pobicia w obecności prezesa Zagłębia – Marka Adamczyka, zawołało mnie do barierki. Prezes kazał mi wyjaśnić, co się stało. Znaliśmy się ze wspólnej gry i mówię do niego: – Marek, wytłumaczę ci wszystko, ale zrobię to u ciebie w gabinecie, a nie w takich warunkach. On jednak nalegał. Odezwał się wtedy jeden z tych panów. Bez karku i bez mózgu: – Posłuchaj, ja normalnie poczekałbym przed twoim domem, spuścił wpierdol i połamał twoje nóżki, ale ja tu grzecznie przyjechałem, żeby z tobą porozmawiać i żebyś wycofał te zarzuty. Następnie drugi pan w kominiarce na głowie i z karkiem podobnym do tego pierwszego mówi: – Wiem, że masz córkę. Wiem, gdzie chodzi do przedszkola i gdzie pracuje twoja żona, więc może się im stać krzywda.

Wszystko to w obecności prezesa?!
Tak. Stał pół metra od nich. Marek jednak umył ręce i powiedział, że się nie wtrąca i mamy to załatwić między sobą. Powiem szczerze, zrobili głupotę i jeżeli by przyszli do mnie wtedy i grzecznie przeprosili, to moglibyśmy załatwić to inaczej. Mówiłem nawet o tym koledze z drużyny – kupiliby dwa komplety sprzętu dla juniorów Zagłębia za kilka tysięcy i mieliby wtedy nauczkę. Krzywda tym cwaniakom by się nie stała żadna, a każdy wyszedłby z tego z twarzą. Natomiast oni wybrali drogę przemocy do końca. Gdy zaczęli grozić mojej rodzinie, efekt był odwrotny do tego, jaki sobie założyli.

Jak zachował się klub?
Po treningu poszedłem do Marka Adamczyka i powiedziałem, że nie odpuszczę i udam się z tym na policję, aby złożyć zeznania o zastraszenie. Zapytałem więc, czy ma jakieś wątpliwości w związku z tą sprawą. Pan Marek powiedział, że nie ma wątpliwości i dostanę pełne wsparcie klubu w tej sprawie.

Oszukał pana.
Oszukał to mało powiedziane. On jest z wykształcenia prawnikiem. Boję się zapytać, czego uczą ich na tych studiach. Nie dość, że gdy przyszło do zeznań, to wypiął się na wszystko i powiedział, że stał za daleko, to dodatkowo na następny dzień wezwał mnie po treningu na dywanik. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

– Przebywałeś w miejscu publicznym i to wyjdzie w prasie, więc muszę dać ci karę.
– Jestem wolną osobą i to chyba normalne. Przecież mogę iść do kina i też jestem w miejscu publicznym.
– Ale ty spożywałeś alkohol.
– No tak wypiłem dwa drinki, grałem w kręgle w klubie.
– No wiesz, ale ta dyskoteka obok. Ty jesteś doświadczony, a młodzi muszą wiedzieć, że tak nie można. To nie wyjdzie poza szatnię. Dostaniesz tysiąc złotych kary.
– Musisz, to wlepiaj – machnąłem ręką.

Reklama

Podczas drugiego treningu, Marek wrzucił tę informację na stronę internetową. Napisał, że za niesportowe prowadzenie się dostałem tysiaka kary i coś o tym, że buduje klub na profesjonalnych zasadach. Nie jestem świetnym piłkarzem, ale z racji mojej kariery byłem osobą medialną. Przedrukowały to wszystkie gazety, począwszy od Sportu, a skończywszy na Gazecie Wyborczej. Opisano mnie jako alkoholika i typowego piłkarzyka, który szlaja się jedynie po mieście. Poczułem się zbulwersowany i odpowiedziałem na zarzuty. Napisałem, że ta grzywna jest jedynie małym elementem większej układanki.

Jak to się skończyło? 
Dzień przed meczem dostałem wypowiedzenie kontraktu. Sprawa była w sądzie i oczywiście ją wygrałem.

(…)

Warunki pogodowe w Norwegii pewnie nie sprzyjały.
Klimat jest ciężki. Latem jest fantastycznie, bo cały czas świeci słońce. Zima w Tromso jest jednak straszna. Mimo to warunki do trenowania, to pełen profesjonalizm. Dwa kryte boiska pełnowymiarowe, podgrzewane, z trybunami. Tam nie jest zimno, bo to obszar działania Golfsztromu – ciepłego prądu morskiego, ale za to pada bardzo dużo śniegu. Były takie dni, że odśnieżałem samochód 12-14 razy dziennie. Parę minut i już pojawiała się kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Noc polarna to natomiast coś strasznego. To jest naprawdę dołujące. Można stracić rachubę w czasie. Dzień poznaje się po tym, że święcą się lampy. Ruchu nie ma. Człowiek idzie na trening, kąpie się, je, ale ciężko się odnaleźć w harmonogramie dnia. Kupuje się tam takie specjalne lampy i stawia na środku pokoju, by imitowały promienie słoneczne. Kiedy pierwszy raz wróciłem stamtąd do Polski, przez godzinę stałem przy lotnisku i gapiłem się na słońce. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy. Rodzice musieli mnie prawie siłą zaciągać do domu.

W dodatku w Norwegii ciężko kupić alkoholu.
Może pan się z tego śmiać. Ogólnie panuje tam coś w rodzaju prohibicji. O tym się nie mówi, ale w takim Tromso, jedna osoba miesięcznie popełnia samobójstwo. Skaczą najczęściej z mostu. Dzień w dzień wstają i jest ciemno. Dostają depresji. Psychologowie w tym okresie zacierają ręce.

(…)

Odnajdywał się pan w azerskiej kulturze?
Jestem osobą tolerancyjną. Zawsze patrzę na to, że to ja jestem ciałem obcym w innym kraju i staram się dostosowywać do warunków. Już w Szwecji poznałem kilku muzułmanów, chociażby Yussifa Chibsaha, który dalej gra w tamtejszej ekstraklasie i jest moim najlepszym przyjacielem. Ta religia nie była mi obca. Wiedziałem, jak mam postępować, gdy ktoś się modli. Szanowaliśmy się jako ludzie i nikt tam nie patrzył na religię.

Nie było żadnych zgrzytów?
Była jedna historia. To był paskudny dzień, jechaliśmy na trening, trzydziestu chłopów w jednym autobusie. Nikt nic nie mówił. Dzień monotonny jakich wiele – wypocić się, zrobić swoje i do domu. Wjeżdżamy do bazy treningowej, a tam zbiorowisko ludzi. Jeden facet stoi w fartuchu i pełno dzieciaków. Ludzie zgromadzili się wokół krowy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nagle mężczyzna w fartuchu wyciągnął taki długi sztylet i zaraz obok płyty boiska wbił go w krowią szyję. Ona zaczęła panikować, krew się lała, co ucieszyło wszystkich, bo dla nich to była oznaka, że mięso jest zdrowe. Wierzyli, że wraz z krwią uchodzi jej duch. Gdyby nie tryskała, to wyrzuciliby to mięso. Potem odcięli krowie łeb i małe dzieci woziły go na taczkach. A obok my graliśmy w piłkę.

Wielu by nie wytrzymało.
Dwóch Serbów zaczęło wymiotować.

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...