Do tej pory Sandecję Nowy Sącz jako klub starej szkoły oceniano przede wszystkim z uwagi na powierzchowność. Bo Szufryn wygląda, jak angielski stoper z połowy lat dziewięćdziesiątych. Bo Trochim jak jego kumpel kryminalista. Bo stroje to klasyczny Juventus. Bo w zespole gra dwóch zięciów prezesa i jego syn. Tak można byłoby wymieniać dalej, łącznie z całą aferą z Freddym Adu, która bardziej pasowała nam do Miliardera Pniewy, aniżeli klubu Ekstraklasy w 2017 roku.
Dziś do tej całej “staroszkolnej” otoczki doszedł całkiem staroświecki, ale i diabelnie skuteczny futbol. Sandecja przyjechała do Białegostoku, w teorii w roli kopciuszka, który jeszcze nawet nie strzelił gola w Ekstraklasie, a który teraz zmierzy się z ubiegłorocznymi wicemistrzami z kompletem 3 zwycięstw w nowym sezonie. Jagiellonia wprawdzie bez Góralskiego, ale za to z niezmiennie groźnym Sheridanem, z Cernychem, z coraz lepszym Novikovasem czy doskonale grającymi do przodu bokami obrony Burliga-Guilherme. Sandecja? Gdzieś między oddziałem geriatrii a zjazdem rodzinnym, w rolach głównych Tomasz Brzyski, lat 35, czy Szufryn z Piterem-Bućko – obaj lat 31 oraz Adrian Danek, wspomniany syn prezesa.
Kto mógł podejrzewać, że właśnie ta czwórka, do tego może jeszcze odrobinę przykurzony po ostatnim sezonie Cetnarski i wyjęty ze Stali Mielec Kolew tak boleśnie skarcą Jagiellonię.
Sandecja wiedziała, jaki jest potencjał obu drużyn, zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń. Nie było jakichś wykwintnych prób rozklepania rywala serią podań na dwudziestym metrze, nie było wychodzenia spod pressingu dryblingami bądź zagraniami z pierwszej piłki. Zamiast tego stare, skuteczne metody – piła na chorągiewkę i wrzuta. Właściwie nie do końca wierzyliśmy, że taki plan wypali, ale gdy Piter-Bućko zagrał ciastko na kilkadziesiąt metrów do Tomasza Brzyskiego – uwierzyliśmy. Nie wnikamy, czy Brzyski był tu na spalonym, zdajemy się na VAR i sędziego Marciniaka, Houston z NC+ uwzględnimy dopiero w niewydrukowanej tabeli. Ale to, w jaki sposób przyjął piłkę w pełnym biegu, jak doprowadził ją do linii i dograł do Kolewa – ogromna klasa. A to przecież był dopiero początek takiej gierki! Po przerwie bliźniacza sytuacja, tym razem to Brzyski zagrywa długą piłkę na skrzydło do Danka. Ten banalnym zwodem na zamach gubi swojego obrońcę i centruje do Cetnarskiego. Dwa gole, przy których Sandecja zastosowała środki znane w futbolu od początków Starego Sącza. Dziś dały Nowemu Sączowi zwycięstwo.
Ale też pamiętajmy, że zawiodła Jagiellonia. Novikovas wykonał tysiąc dryblingów, ale w kluczowych sytuacjach jego piłki były za wysokie. Gdy już udało mu się zagrać dwie kapitalne – marnował je Sheridan, raz fatalnie uderzając po efektownym dograniu “zewniakiem”, raz odgrywając piętą do będącego na spalonym Guilherme. Tak naprawdę duet, który miał napędzać akcję białostoczan odpalił raz – gdy Litwin zagrał z rzutu wolnego, a Sheridan po strzale głową obił jeszcze głowę Szufryna. Mało, bardzo mało, jak na 90 minut gry i jak na takich zawodników. Średnio wypadł Cernych, Pospisil, który w ostatniej chwili zastąpił w składzie Chomczenowskiego, zachowywał się tak, by kibice nie zauważyli tej zmiany. No i środek pola. Grzyb i Romańczuk, którzy nie potrafili powstrzymać tych dalekich przerzutów Sandecji.
Końcówka wyglądała równie klasycznie, jak cały mecz – Sandecja wygoniła do przodu Piszczka, żeby “młody sobie pobiegał”, kontrowała nieśmiało, skupiając się raczej na realizacji strategii znanej w całej Polsce jako: “spokojnie! wypierdol!”. Nawet wtedy udało im się jednak powiększyć przewagę – głupie zachowanie Guilherme, rzut karny, pewny strzał Trochima i koniec, Sandecja wygrywa 3:1.
Historyczny gol. Historyczne zwycięstwo. Przede wszystkim zaś – trzy punkty na terenie wicemistrza Polski. Jeśli stara szkoła ma wyglądać tak jak ten mecz w wykonaniu Nowego Sącza – nie mamy nic przeciwko.
[event_results 344865]
Fot.FotoPyK